Przemknął po schodach do swojego pokoju, gdzie udało mu się znaleźć jakieś w miarę czyste kartki papieru. Pisanie listu zajęło mu kilka godzin. Zrelacjonował w nim wypadki ubiegłych dni tak jasno i prosto, jak tylko potrafił, pokrywając cztery strony swoimi nieporadnymi bazgrołami. Po długim namyśle podpisał się „Życzliwy".
Było już późne popołudnie, kiedy list został zaklejony, i wtedy Willy przypomniał sobie, że potrzebny mu jest znaczek. Kręcił się po sklepie, czekając, aż ustanie ruch, a Emily i Ada pójdą do kuchni przygotować posiłek dla Jacka, który o tej porze wracał z pracy. Wziął sobie znaczek z szuflady pod ladą i poszedł na górę po marynarkę. Kiedy zbiegł na dół, czekał już na niego Jack z wyrazem wściekłości na kwadratowej twarzy i oczyma zwężonymi jak szparki.
Sześć „dymków" z kwestiami
— Zdejmij marynarkę — warknął Jack. — Wracaj na zaplecze. i skończ robotę, bo nie dostaniesz nic do jedzenia.
Willy gapił się na niego bezmyślnie; zupełnie zapomniał o bieleniu.
— Nie jestem głodny. Nie będę nic jadł.
— Twoja sprawa. Tak czy siak, masz pomalować ściany.
— Ale ja muszę…
— Musisz co?
— Nic — odparł Willy ponuro.
Obrazki 64 do 81
Willy odwrócił się i przeszedł przez mieszkanie zdejmując po drodze marynarkę. Zaatakował zewnętrzne ściany składu z zaciekłością, która zadziwiła całą rodzinę; bryzgał wapnem po nierównej cegle długimi, łukowatymi pociągnięciami nie zważając na ubranie. W dwie godziny później robota była skończona i Willy, obolały, cały w pęcherzach, złapał marynarkę. Kiedy wychodził przez kuchnię, Jack usiłował go namówić, żeby usiadł i coś zjadł, ale Willy z pucołowatą twarzą mokrą od potu, usunął go z drogi.
Znalazłszy się na zewnątrz, na Ridgeway Street, zatrzymał się gwałtownie. Było ciemno!
Było ciemno i pusto na ulicy, a w dole, nad rzeką, mrok wydawał się nabrzmiały straszną groźbą.
Willy zastanawiał się, czy nie wrócić w bezpieczne zacisze domu. Ale w tej sytuacji list zostanie wysłany dopiero nazajutrz; tym samym na policję dotrze pojutrze, a wtedy może być już za późno. Zaczerpnął nerwowo tchu i pobiegł w górę oddalając się od rzeki, potem zaś skręcił w prawo, w główną ulicę, i pognał ile sił w nogach usiłując sobie przypomnieć, gdzie się znajduje najbliższa poczta.
Nagle w ciemności pierwszej przecznicy na prawo, równoległej do Ridgeway, zobaczył skrzynkę pocztową. Z piskiem radości wyciągnął z kieszeni zmiętą kopertę, dopadł jednym susem skrzynki i wepchnął list do otworu.
Poniewczasie jednak przypomniał sobie, że nigdy w tym miejscu nie widział skrzynki pocztowej.
Poniewczasie uświadomił sobie, że prawdziwy potwór z komiksowej opowieści grozy może przybrać dowolną postać, zamieniając się w co chce.
A już zupełnie poniewczasie poczuł gorący oddech wydobywający się z podługowatej paszczy, która łapczywie zamknęła się na jego nadgarstku.