Wahał się jeszcze przez chwilę, a potem wywołał połączenie z „Obrońcą”. Niebawem ujrzał pozbawioną emocji twarz o znajomych rysach.
— Tak, sir?
Ani ton głosu, ani wyraz oczu dowódcy „Obrońcy” nie były zbyt przyjazne, ale Geary nie mógł się powstrzymać przed zadaniem pytania. Nie teraz, kiedy już w te oczy spojrzał.
— Wybaczcie, komandorze Geary, ale ciekawi mnie, czy przypadkiem nie jesteśmy spokrewnieni.
— Jesteśmy. — Twarz oficera pozostawała niewzruszona.
— Ale… W jakim stopniu?
— Pański brat był moim dziadkiem.
Paraliżujący chłód znów rozlał się wewnątrz ciała Geary’ego. Jego brat. Kilka lat młodszy, przynajmniej wtedy, za dawnych czasów. Patrząc na twarz tak podobną do twarzy brata, Geary zrozumiał, że nie zdoła nadrobić utraconego czasu. I to nie tylko dlatego, że wyglądał o kilka lat młodziej od dowódcy „Obrońcy”. Michael przetrwał próbę czasu, dotrwał aż do tej chwili, ale nie wyglądało na to, żeby się z tego powodu cieszył.
— Co… — Geary musiał zaczerpnąć tchu. — Wybaczy pan. Nie wiem nic o panu, ani o… o… moim bracie. Co się z nim stało?
— Żył, a potem umarł — odparł Michael z wrogością, która szybko pomogła Geary’emu ochłonąć.
— Tego się sam domyśliłem, draniu. W końcu był moim bratem.
— Czy chce pan ode mnie jeszcze czegoś, sir?
Wiek i emocje odcisnęły na Michaelu trwałe piętno. Paradoksalnie był o kilka dziesięcioleci biologicznie starszy od brata własnego dziadka. Czas nie obszedł się z nim łaskawie, pomyślał Geary, obserwując pooraną zmarszczkami twarz.
— Tak, jeszcze jedno. Czy ja ci kiedykolwiek zrobiłem coś złego?
Mężczyzna uśmiechnął się, ale w grymasie tym próżno było szukać choćby cienia życzliwości.
— Pan? Nic. Ani mnie, ani mojemu ojcu, ani tym bardziej dziadkowi. On zwykł mawiać, że oddałby wszystkie honory, byle pana odzyskać, ale prawdę mówiąc, żył w blasku „Black Jacka”, bohatera Sojuszu, a nie w jego cieniu.
Geary uważnie wsłuchiwał się w każdą głoskę tej wypowiedzi. Próbował hamować narastający gniew, ale w końcu nie wytrzymał.
— To nie byłem ja! — krzyknął.
— Nie. Pan był zwykłym człowiekiem, w końcu do tego doszedłem. Ale dla wszystkich innych pozostawał pan istotą nadludzką. Wielkim bohaterem, wzorem do naśladowania dla całej młodzieży Sojuszu. — Komandor pochylił się w stronę monitora. — Każdego dnia musiałem się mierzyć z ideałem „Black Jacka”. Zdaje pan sobie sprawę, jak trudne to było?
Geary mógł tylko zgadywać, traktując jako wskazówkę widoczne na tak wielu twarzach wyrazy uwielbienia.
— Po jaką cholerę wstąpiłeś do marynarki?
— Bo musiałem. Tak jak mój ojciec. Nosiliśmy pańskie nazwisko, to wystarczyło.
Zacisnął powieki i objął rękami głowę. Ja przeżyłem w blasku własnej legendy zaledwie kilka tygodni, oni musieli w jej cieniu służyć i za nią umierać, pomyślał.
— Tak mi przykro.
— To nie pańska wina.
— Skąd więc tyle nienawiści?
— Niełatwo pozbyć się pielęgnowanych przez całe życie uprzedzeń.
Tak bardzo pragnąłem usłyszeć choć kilka słów o swoim bracie, o jego dzieciach. Dowiedzieć się czegoś o dawnych przyjaciołach i krewnych, myślał. Tylko że jak mam rozmawiać z człowiekiem, który nienawidzi mnie od momentu, gdy po raz pierwszy w jego obecności wymówiono moje imię, i nawet nie stara się tego ukryć, patrząc mi prosto w oczy?
— Niech cię szlag trafi!
— Już to zrobił. Dzięki panu.
Geary sięgnął do klawiatury. Chciał przerwać połączenie, ale raz jeszcze spojrzał na monitor, posyłając Michaelowi lodowate spojrzenie.
— Czy zdoła pan wykonać każdy mój rozkaz?
— O tak. Bez problemu.
— Jeśli będzie się pan uchylać od walki, jeśli w jakikolwiek sposób narazi na szwank pozostałe jednostki, w mgnieniu oka pozbawię pana dowództwa, zrozumiano? I mam gdzieś, czy będzie mnie pan za to jeszcze bardziej nienawidził — skłamał i co więcej, zdawał sobie sprawę, że jego rozmówca doskonale o tym wie, ale musiał to powiedzieć. — Nie będę tolerował żadnych zachowań, które mogą zagrozić flocie.
Kąciki ust Michaela uniosły się nieznacznie.
— Może pan być spokojny. Wykonam każdy rozkaz z taką gorliwością, jakby wydawał mi go „Black Jack” we własnej osobie.
— Proszę mi powiedzieć, że to nie wasz slogan.
— To jest nasz slogan.
— Sam już nie wiem, czy powinienem pana raz jeszcze przekląć, czy raczej strzelić sobie w łeb.
— Pan nienawidzi samego siebie, prawda? — Uśmiech na twarzy Michaela poszerzał.
— Prawda.
— Zatem przez wzgląd na pamięć dziadka życzę panu wszystkiego dobrego. Patrzenie na pańską twarz, która na domiar złego jest dzisiaj o wiele młodsza od mojej, wymaga naprawdę silnej woli. Pociesza mnie fakt, że teraz i pan będzie się musiał zmierzyć z legendą „Black Jacka”.
— I spodziewa się pan, że przegram?
— Przegrana to… bardzo nieprecyzyjne określenie. Stawałem w obliczu wielu wyzwań, ale pan stanie wobec czegoś o wiele gorszego.
— A pan będzie patrzył, jak się staczam — Geary odpowiedział bardziej sobie niż zgorzkniałemu krewniakowi. — Będzie się pan przyglądał, jak przegrywam w konfrontacji z wizerunkiem półboga. W porządku. Mam robotę do wykonania. Pan zresztą też.
— Czy mogę się odmeldować, sir? „Obrońca” został poważnie uszkodzony podczas bitwy. Z pewnością pan o tym wie.
Nie miałem bladego pojęcia… Zbyt dużo informacji do przyswojenia w tak krótkim czasie, pomyślał Geary.
— Oczywiście, komandorze. — Przerwał połączenie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w pusty ekran, a potem raz jeszcze spróbował wstać. Prawa noga wciąż drżała, więc uderzył mocno pięścią w mięsień. Ruszył wolno w stronę mostka, zadowolony z faktu, że ból choć na chwilę odwrócił uwagę od większych problemów.
Większość marynarzy tłoczących się w korytarzach „Nieulękłego” zaraz po bitwie gdzieś zniknęła. Wielu z nich trafiło zapewne na stanowiska bojowe, by wykonywać przydzielone im obowiązki. Pozostali wciąż schodzili mu z drogi, ale coś się zmieniło na ich twarzach. Tym razem widział nie tylko bezpodstawną nadzieję i szacunek — widział także rosnące zaufanie. Zaufanie do niego, czy raczej powstałe dzięki niemu, co zresztą wychodziło na jedno. Teraz, jako oficjalny przełożony, starał się odwzajemniać ich optymizm.
Podkowiasty mostek był mniejszy, niż Geary się spodziewał, ale przestronne pomieszczenia nie stanowiły sensownego rozwiązania na okrętach wojennych. Fotel kapitana, zazwyczaj usytuowany w centrum i dominujący nad pozostałymi stanowiskami, tutaj został przesunięty na prawo. Na jego miejscu stał jeszcze większy, ozdobiony emblematem głównodowodzącego floty. Kapitan Desjani analizowała dane spływające na wirtualne wyświetlacze zawieszone na wysokości jej głowy. Od czasu do czasu wydawała krótką komendę albo zwracała się z pytaniem do jednego z oficerów zajmujących stanowiska wachtowe, usadowionych wzdłuż półkolistej ściany.
Geary obserwował tę scenę, czując przypływ zadowolenia na widok dobrze znanych rytuałów dowodzenia okrętem.
Po chwili jeden z wachtowych dostrzegł go i poinformował o tym kapitan. Desjani odwróciła się nieznacznie, tak aby mieć przełożonego w polu widzenia. Pozdrowiła go skinieniem głowy, po czym wróciła do nadzorowania napraw i przygotowań do nadchodzącej bitwy.
Wciąż nieco sztywnym krokiem Geary podszedł do stanowiska admiralskiego. Przesunął palcami po wyszytym na fotelu emblemacie. Zrozumiał, że kiedy usiądzie, nie będzie już odwrotu. Gdy to zrobi, zostanie czynnym dowódcą floty. Nie był to najwłaściwszy moment na przypominanie sobie, że poprzednio dowodził co najwyżej trzema małymi eskortowcami.