Выбрать главу

— Dobrze. „Nieulękły” zostanie zniszczony. A teraz, jeśli pozwolisz, przyjmiemy kapitulację pozostałych jednostek.

— Wszystkie jednostki tej floty znajdują się pod moim dowództwem i słuchają moich rozkazów. — Geary spróbował przelać na tę wypowiedź cały chłód, jaki do niedawna wypełniał jego ciało. Zdawał sobie sprawę, że zostanie usłyszany na własnych okrętach znacznie szybciej niż na oddalonym flagowcu wroga. Chciał w ten sposób dodać odwagi kapitanom, którzy w kapitulacji upatrywali jedyną szansę na ocalenie. — Flota Sojuszu nie została pokonana! — powiedział z niezachwianą pewnością w głosie, pewnością, której tak bardzo mu brakowało. Od jego postawy zależała teraz reakcja zarówno Syndyków, jak i jego ludzi. Nieważne, jakie słabości krył w duszy, dopóki ich nie uzewnętrzniał.

Ta długodystansowa wymiana zdań trwała już prawie dwadzieścia minut, kiedy Geary zauważył, że DON zerka w bok, zapewne na jeden z ekranów pomocniczych.

— Coś mi się zdaje, że muszę wysłać na reedukację speców od wywiadu. Nie mam danych na twój temat w bazie oficerów Sojuszu.

— Bo szukasz w niewłaściwym miejscu. Przejrzyj rejestry poległych. Najstarsze zapisy.

Minęło kolejne sześć minut.

— Zatem jesteś martwy? — DON pokręcił głową. — Głupi podstęp i marnowanie czasu. Nie ma cię na żadnej liście. Przeszukanie całej bazy danych, łącznie z kompletną listą oficerów, którzy kiedykolwiek służyli dla Sojuszu, nie przyniosło… — zamilkł ze wzrokiem wciąż skierowanym w bok. Geary uśmiechnął się.

— Odnalazłeś mnie, jak sądzę.

Kiedy nadeszła kolejna odpowiedź, twarz Syndyka płonęła gniewem.

— Marny trik. Jeśli uważacie, że zdołaliście mnie nabrać, grubo się mylicie. Gracie na czas, ale dość tego!

— Mam gdzieś, czy w to wierzysz — Geary mówił wolno, cedząc każde słowo. Nie zapominał ani na chwilę, że rozmowie przysłuchują się wszyscy oficerowie. — Nazywam się John Geary i jestem głównodowodzącym floty. Teraz będziesz miał do czynienia ze mną.

— Jeśli nawet jesteś tym, za kogo się podajesz, nie masz szans. Posiadamy miażdżącą przewagę w sprzęcie i ludziach, a poza tym odcięliśmy wam drogę odwrotu. Kapitulacja to jedyne rozsądne wyjście! Powtarzam, nie będzie żadnych przesunięć terminu, moja cierpliwość się skończyła.

Geary musiał się naprawdę starać, żeby zachować spokój.

— Raz już rozgromiłem Syndykat i zrobię to ponownie. — Wiedział doskonale, co ma powiedzieć. Nie tylko opóźniał działania wroga, ale przede wszystkim umacniał zaufanie podwładnych do nowego przełożonego. Musiał przyznać, że zaczynało mu się to podobać. Pozowanie na „Black Jacka” w obliczu marynarzy Sojuszu stanowiło nie lada wyzwanie, ale wykorzystywanie legendy do straszenia Syndyków sprawiało mu całkiem sporo uciechy. — Nie ma takiej sytuacji, z której dobry dowódca nie znajdzie wyjścia. Nie zostaliśmy jeszcze pokonani i jeśli okażesz się na tyle nierozsądny, by zaatakować, dostaniesz takiego kopa, że zatrzymasz się w połowie drogi do najbliższego systemu gwiezdnego. — Oczywiście sam w to nie wierzył, ale musiał blefować z przekonaniem, jeśli chciał cokolwiek osiągnąć.

Znów zyskał sześć minut. DON wyglądał teraz na zaniepokojonego, chociaż z jego słów wciąż przebijała buta.

— To nonsens, dobrze o tym wiesz. Jesteś w beznadziejnej sytuacji. Albo się poddasz, albo zginiesz. To koniec rozmów. Czekam na kapitulację.

— Przykro mi, ale cię rozczaruję. Syndycy już raz myśleli, że zdołali mnie zabić. Jak widzisz, mam się całkiem nieźle. Dlaczego sądzisz, że będziesz miał więcej szczęścia? Ty jeszcze nie umarłeś, nawet jeden raz. A po tym, co zrobiłeś admirałowi Blochowi, z największą przyjemnością wyślę cię do krainy przodków.

DON zachowywał się coraz bardziej nerwowo. Stawiało to flotę w nieco lepszym położeniu, ale od pozbawienia dowódcy wroga pewności siebie do zwycięstwa jeszcze daleka droga.

Z drugiej strony kapitan Desjani i pozostali marynarze, których Geary mógł teraz obserwować, byli targani sprzecznymi uczuciami. Dumni z faktu, że ich dowódca pomiata przeciwnikiem jak szmatą, zarazem bali się, że obelgami sprowokuje natychmiastowe uderzenie.

Geary kątem oka obserwował powolne manewry okrętów. Jak długo jeszcze musi grać na zwłokę, żeby wszystkie zdołały osiągnąć pełną gotowość do wykonania skoku?

— Nie mam czasu ani ochoty na dyskusje z szaleńcem — rzucił krótko DON po upływie kolejnych sześciu minut i przerwał połączenie.

Geary westchnął i rozsiadł się wygodniej.

— Kapitanie, ile czasu potrzebujemy na dokończenie manewru przegrupowania?

Desjani sprawdziła odczyty.

— Pańskie… negocjacje dały nam dodatkowe pół godziny, ale to o kolejne pół za mało. „Tytan” ma spore opóźnienie, sir. Został najpoważniej uszkodzony podczas bitwy.

— Tak. — Geary sprawdził status wspomnianej jednostki. Może powinien wydać jej załodze rozkaz ewakuacji… Nie. „Tytan” był jednostką pomocniczą. Statkiem remontowo-naprawczym. Czymś na kształt mobilnej stoczni zdolnej dokonywać napraw, które przekraczały możliwości inżynierów poszczególnych okrętów. Mógł także wytwarzać zapasowe części i amunicję ze zdobytych surowców. Pierwotnie we flocie znajdowały się dwa okręty tego typu, ale drugi został rozbity na atomy podczas niedawnej bitwy. Wprawdzie Geary dysponował jeszcze kilkoma mniejszymi jednostkami remontowymi, ale żadna z nich nie była tak dobrze zaopatrzona.

Będę potrzebował „Tytana”, jeśli mam doprowadzić flotę do sektorów Sojuszu, pomyślał Geary. Ale to naprawdę powolna jednostka, a jej szybkość manewrową dodatkowo ograniczają uszkodzenia w sektorze maszynowni. Miejmy nadzieję, że cholerne łotry wystraszyły się na tyle, że nie ruszą z miejsca przez następne pół godziny…

Z tego, co mógł zaobserwować, flota Syndykatu nie rozpoczęła jeszcze natarcia, tkwiąc nieruchomo na pierwotnej pozycji. W wyniku przeprowadzanych manewrów szyk okrętów Sojuszu przypominał teraz spłaszczony owal. Tarcza głównych sił osłaniała najpoważniej uszkodzone i najwolniejsze jednostki, które bez wzbudzania podejrzeń zbliżały się do punktu skoku. Obserwując na ekranie ruch symboli, Geary w myślach odmawiał modlitwę o dodatkowy czas.

— Zaobserwowaliśmy ruchy jednostek wroga. Przesunięcie w widmie niebieskim — zameldował wachtowy.

Przyspieszali. Zaczęło się. Geary zaklął pod nosem i spojrzał na wyświetlacz. Syndycy nie zmienili formacji, nadlatywali zwartym szykiem. Stawiali na siłę ognia, ale gdy obserwował ich ruchy poprzez sensory dalekiego zasięgu, widział wektory kolejnych jednostek wskazujące niedwuznacznie, że wrogowie kierują się prosto na jego flotę. Jak każdy dowódca okrętu wojennego, którego kiedykolwiek znał, Geary marzył o systemie wczesnego ostrzegania opartym na odbieraniu impulsów szybszych od światła. Niestety, podobnie jak komunikacja, także wszelkie nasłuchy działały jedynie w prędkościach nieprzekraczających tej granicy.

To znaczy, że ruszyli trzy minuty temu. Są gotowi, by nas rozszarpać na strzępy, pomyślał.

— Utrzymują szyk. Najwolniejsze jednostki wyznaczają tempo.

— Jeszcze nie odkryli pańskiego planu — powiedziała Desjani, zachowując kamienną twarz.

Mój plan. Mam nadzieję, że zadziała, próbował dodać sobie otuchy.

— Jak mogę się skontaktować z flotą? — zapytał.

Nacisnęła kilka klawiszy.

— Jest pan na wizji.

Odetchnął głęboko.

— Do wszystkich jednostek. Tutaj głównodowodzący floty komodor John Geary. Przystąpić do wykonania planu „Uwertura” natychmiast po odebraniu przekazu. Powtarzam. Przystąpić do wykonania planu „Uwertura” natychmiast po odebraniu przekazu.