Nie mieli dość czasu na staranne planowanie manewrów i koordynację ruchów z wyprzedzeniem. Nadał rozkaz do wszystkich okrętów, aby móc rozpocząć działania na własną rękę. Na szczęście flota nie była zbytnio rozproszona. Dowódcy powinni odebrać komunikat najpóźniej za minutę.
Obserwował wyświetlacz. Nazwy kolejnych jednostek, które potwierdzały przyjęcie rozkazu, zmieniały kolor na zielony. Niebawem wszystkie okręty, począwszy od stacjonujących w pobliżu flagowca Sojuszu, aż do tych najbardziej oddalonych, ruszyły w kierunku punktu skoku. Szybsze jednostki zwalniały, by eskortować powolne i uszkodzone. Silniki „Nieulękłego” kierowały go w sam środek formacji. Geary kątem oka sprawdzał, czy przednia straż Syndykatu reaguje na wykonywane manewry. Czy wróg już się zorientował, że przegrupowanie w głąb systemu stanowi przygotowanie do wejścia w nadprzestrzeń.
— „Tytan” wciąż ma opóźnienie — poinformowała Desjani.
Skinął głową. Poczuł skurcz w żołądku, gdy dostrzegł na wyświetlaczu symbol okrętu pomocniczego niemal stojący w miejscu.
— Szkoda, że nie zdołał dotrzeć bliżej punktu…
— Biorąc pod uwagę, jakie odniósł uszkodzenia, nie miał szans na rozwinięcie większej prędkości.
Zacisnął zęby. Nie ze złości na Desjani, robiła dokładnie to, co do niej należało — przekazywała informacje, nieważne, czy dobre czy złe. To on był winny, bo to on zatwierdził plan Cresidy. Już wcześniej poznał pozycję i stan techniczny „Tytana”, ale nie zorientował się, że ten okręt będzie piętą achillesową floty. Że nie jest w stanie poruszać się wystarczająco szybko. Że ma za mało czasu, by dotrzeć do punktu skoku. Wszyscy doskonale o tym wiedzieli, ale to on, komodor Geary, wydał rozkaz. I nie zdołał powstrzymać Syndyków na tyle długo, przez co „Tytan” znalazł się w niebezpieczeństwie.
Zapomniał o tym jednak już po chwili. Obserwując wirtualną mapę, zorientował się, że Syndycy rozgryźli jego plan. Opóźniony o całe minuty obraz nie pozostawiał wątpliwości. Najszybsze z jednostek wroga zaczynały łamać szyk, pozostawiając w tyle główne siły.
Potrzebowali trzech minut, pomyślał Geary, żeby zaobserwować nasze manewry na monitorach. Potem kilku następnych, żeby zrozumieć, co planujemy. A po kolejnych trzech my widzimy ich reakcję. Są coraz bliżej, a zatem informacje będą napływały szybciej, ale to w gruncie rzeczy zła wiadomość. Oznacza bowiem, że najwolniejsze jednostki wkrótce mogą być zagrożone. Geary wzbraniał się przed nazywaniem ich ariergardą, bo to konieczność sprawiła, że znalazły się na tyłach formacji.
Gdybym miał w zanadrzu ukryte eskadry, żeby uderzyć na Syndyków z zaskoczenia, myślał. Ale nie mam. Co gorsza, każda jednostka, którą wyślę do odparcia pościgu, zostanie zniszczona. Nie zdąży wykonać skoku, zanim dopadną ją główne siły nieprzyjaciela.
Obserwował w skupieniu przesuwające się po ekranie symbole i wektory ruchu. Nie musiał korzystać ze skomplikowanych wyliczeń, żeby przewidzieć rozwój wypadków. Doświadczenie pozwalało mu z kilkuminutowym wyprzedzeniem wyobrazić sobie sytuację na polu bitwy.
— Myśliwce przechwytujące wroga nadlatują zbyt szybko. Znajdą się w zasięgu strzału, zanim „Tytan” dotrze do punktu skoku — powiedział.
— Potwierdzam — Desjani przytaknęła.
— Czy eskorta „Tytana” zdoła odeprzeć atak?
Analizowała przez chwilę dane na wyświetlaczu, a gdy skończyła, pokręciła głową.
— Nie za pomocą rufowych systemów uzbrojenia. Muszą zawrócić i nawiązać walkę.
— Stracimy ich.
Kolejne potwierdzenie ze strony Desjani.
Powinienem wydać ten rozkaz, pomyślał Geary. Nie chcę skazywać na śmierć załóg okrętów eskorty, ale nie mam wyboru. „Tytan” umożliwi flocie powrót do domu. Potrzebuję go.
— Możemy wydać załodze rozkaz ewakuacji — zaproponowała.
— Ten okręt jest dla nas niezbędny.
Desjani zawahała się, ale przytaknęła po raz trzeci.
— Tak, sir.
— Zatem nie możemy go porzucić.
Na twarzy kapitan malowało się zakłopotanie.
Pewnie zadajesz sobie teraz pytanie, jak legendarny „Black Jack” zdoła wybrnąć z tej sytuacji, pomyślał. Jeśli na to wpadniesz, koniecznie daj mi znać. Jak mam zyskać potrzebny „Tytanowi” czas?
Przerzucał wzrok z ekranu na ekran, szukając rozwiązania. Jakkolwiek by jednak podchodził do problemu, wniosek był zawsze ten sam. Nie mógł uniknąć strat.
Wymiana, okręt za okręt. Albo eskadra mniejszych statków, albo jeden na tyle duży, żeby samotnie powstrzymać myśliwce Syndykatu.
„Nieulękły” odpada, doszedł do wniosku. Szkoda. Może kolejna samobójcza misja przyniosłaby upragnione wybawienie? Ostatnia linia obrony, tym razem naprawdę zwieńczona śmiercią. Koniec z ciężarem dowodzenia. Koniec z mierzeniem się z kultem „Black Jacka”. Koniec z dźwiganiem na barkach losu całego Sojuszu. Ale nie mogę tego zrobić. Mam na pokładzie klucz, obiecałem go chronić. Zresztą nawet gdyby go tu nie było, nie zostawiłbym tych wszystkich ludzi na pastwę losu. Który okręt wybrać? Kogo posłać na pewną śmierć? Nadszedł czas, by dokonać jednego z tych wyborów, których lepiej po prostu nie mieć.
Przeglądając nerwowo listę jednostek, zauważył jednak coś dziwnego.
— Co robi „Obrońca”? Dlaczego zostaje z tyłu?
— Otrzymaliśmy właśnie wiadomość z jego pokładu. Dowódca melduje, że zamierza opuścić szyk. Chce działać na własną rękę — zakomunikował wachtowy.
— Łączcie mnie z nim natychmiast!
„Obrońca” znajdował się o trzydzieści sekund świetlnych od „Nieulękłego”, w związku z czym pełny obieg informacji nie powinien trwać dłużej niż minutę. Po chwili na monitorze pojawiła się twarz Michaela.
— Co wy wyprawiacie?! — ryknął Geary, nie zaprzątając sobie głowy służbowymi uprzejmościami. — Jeśli natychmiast nie przyspieszycie, dopadną was myśliwce Syndykatu. Natychmiast wracajcie na wyznaczoną pozycję!
Minutę później komandor Michael J. Geary, szczerząc zęby w uśmiechu, odpowiedział:
— Spieprzyłeś sprawę, stryjeczny dziadku. Wiesz o tym, prawda, panie „Black Jack”? Cresida to dobry oficer, ale nie aż tak dobry, za jakiego sama się uważa. Jest w gorącej wodzie kąpana, zawsze wyrywa się przed szereg. Powinieneś uważniej przestudiować jej plan. „Tytan” ma przesrane. Nawet ja nie zorientowałem się od razu, że to kupa złomu, która nie potrafi latać. A to oznacza, że istnieje tylko jeden sposób na ocalenie tej krypy.
Geary usiłował rozmasować pulsujące bólem skronie.
— Wiem, że „Tytan” jest zagrożony. Zdaję sobie sprawę, że musimy coś zrobić. Ale istnieją inne rozwiązania.
Minęła kolejna długa minuta. Pościg Syndyków był coraz bliżej. Zbyt blisko. Geary przełknął ślinę. Nawet nie sądził, że współczesne okręty są w stanie rozwijać tak ogromne prędkości.
Dowódca „Obrońcy” pokręcił głową.
— Wszelkie kalkulacje prowadzą do tych samych wniosków. Doskonale wiesz jakich. Uczynię ci wielką przysługę, stryjeczny dziadku. Zaoszczędzę „Black Jackowi” wyboru, kto ma umierać. „Obrońca” znajduje się najbliżej pościgu. Ma najdogodniejszą pozycję do podjęcia takiej akcji i posiada odpowiednią siłę ognia. Co więcej, nasze silniki zostały uszkodzone w takim stopniu, że nawet wyciskając z nich maksimum mocy, nie będziemy w stanie dotrzymać kroku reszcie floty. Zadowolony?
Geary znów poczuł ukłucie zimna wewnątrz ciała. Do głowy przychodziła mu tylko jedna odpowiedź:
— Nie.
Michael uśmiechnął się jeszcze szerzej, nadając twarzy groteskowy wyraz.