Geary tylko skinął głową, wolał w tej chwili nic nie mówić. Próbował zliczyć dryfujące w przestrzeni kapsuły. Było ich cholernie mało…
— „Obrońca” uaktywnił procedury samozniszczenia.
— Ile czasu pozostało do eksplozji? — Geary, nieobecny myślami, dopiero po chwili zorientował się, że to on zadał pytanie.
— Brak danych. Nie mamy również informacji o stanie rdzenia. Nie wiemy, jak poważne uszkodzenia odniósł reaktor.
— Rozumiem. — Błysk oznaczający kres istnienia „Obrońcy” jeszcze nie dotarł do „Nieulękłego”, ale wkrótce dotrze. Geary na moment oderwał wzrok od wizualizacji bitwy. Chciał sprawdzić, ile okrętów Sojuszu weszło już w strefę oddziaływania studni grawitacyjnej, która pozwoli na wykonanie skoku w nadprzestrzeń. — Według wyliczeń komandor Cresidy, współczesne okręty mogą rozpoczynać procedury skoku nawet po przekroczeniu jednej dziesiątej prędkości światła.
— Zgadza się. Do tego stopnia udało nam się ulepszyć napęd nadprzestrzenny, zanim pierwsze informacje na temat hipernetu przerwały dalsze badania.
— Znakomicie — podsumował Geary bezbarwnym głosem. — To oznacza, że żadna z naszych jednostek nie musi zwalniać.
„Tytan” już niemal dotarł do wyznaczonego sektora, ale kilka jednostek Syndykatu zbliżyło się do jego pozycji. Najbliższy ŁZ, ten, który przetrwał ogień zaporowy „Obrońcy”, właśnie eksplodował po otrzymaniu trafienia widmami wystrzelonymi przez eskortę. Kolejny myśliwiec dosłownie o ułamek sekundy za późno odpalił pociski. Cel zniknął mu sprzed nosa po dokonaniu skoku. Coraz więcej lekkich statków przeciwnika znikało z ekranu, gdy natrafiały na ogień zaporowy okrętów zabezpieczających tyły floty. Te ŁZ-ety, które ocalały z pogromu, musiały gwałtownie zwalniać i zmieniać kurs, aby namierzyć choć jeden mniejszy cel, zanim wróg zdąży zniknąć w nadprzestrzeni. Nie było to łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę fakt, że ich piloci walczyli teraz także o własne życie.
Geary przeniósł wzrok na tę część wizualizacji bitwy, gdzie jeszcze przed chwilą walczył „Obrońca”. Poprzecinana licznymi wektorami chmura szczątków i gazu znaczyła miejsce, w którym okręt dokonał żywota.
Niechaj prowadzi cię żywe światło gwiazd, a przodkowie gorąco powitają u celu podróży, Michaelu Geary. Żegnaj. Spotkamy się po tamtej stronie, oddał w myślach hołd krewniakowi.
— Do wszystkich jednostek, wejść w nadprzestrzeń! Powtarzam, wejść w nadprzestrzeń, gdy tylko będzie to możliwe. Teraz, teraz, teraz!
Trzy
Skoki nadprzestrzenne nie zmieniły się w najmniejszym stopniu. Geary zdawał sobie sprawę, że nie powinien oczekiwać rewolucji w tej materii — czymże jest bowiem jedno stulecie wobec wiecznych praw wszechświata? Niemniej odczuwał irracjonalny strach, że odkrycie hipernetu w jakiś sposób odbiło się również na starych metodach podróżowania. Ale znów, dokładnie tak, jak to pamiętał, zobaczył niekończącą się czerń, która tylko na krawędziach pola widzenia przechodziła w nieco jaśniejszą szarość. W tym morzu czerni co jakiś czas pojawiały się lśniące bielą plamy ułożone w nic niemówiące wzory. Czym były, do dzisiaj nikt nie potrafił wyjaśnić.
— Marynarze powiadają, że te plamy to domy naszych przodków.
Geary odwrócił się do kapitan Desjani.
— Za moich czasów też tak mawiali. — Nie miał ochoty na rozmowę, ale czuł, że powinien odpowiedzieć. Przyszła go odwiedzić w ogromnej kajucie, która jeszcze do niedawna należała do admirała Blocha, a teraz była jego domem. Nie dodał jednak, że od chwili odmrożenia za każdym razem, kiedy spoglądał w tę czerń, znów odczuwał łamanie w kościach, jakby chłód hibernacji nie opuścił ciała.
Desjani sprawdziła coś na monitorze, a dopiero potem kontynuowała:
— Niektórzy mówią, że i pan tam był. W tych światłach. Że czekał pan na wezwanie Sojuszu.
Nie mógł opanować śmiechu, w którym wciąż pobrzmiewało niedawne napięcie.
— Coś mi się zdaje, że gdybym miał cokolwiek do powiedzenia, z pewnością bym nie wracał.
— Nikt nie mówił o pana woli, tylko o wezwaniu Sojuszu.
— Rozumiem. — Spoważniał i spojrzał na nią pytająco. — A co pani o tym sądzi?
— Chce pan usłyszeć prawdę?
— Tylko takich odpowiedzi oczekuję.
— W porządku. — Kapitan uśmiechnęła się. — Uważam, że jeśli nasi przodkowie potrafią wpływać na aktualny bieg rzeczy i zdecydowali się oddać pana naszej flocie w tym właśnie momencie, to zrobili cholernie dobrą rzecz.
— Kapitanie Desjani, na wypadek gdyby to jeszcze do pani nie dotarło, nie jestem tym „Black Jackiem”, o którym tyle pani czytała.
— Racja — przytaknęła. — Jest pan od niego o wiele lepszy.
— Słucham?
— Nie żartuję — mówiąc to, spojrzała Geary’emu prosto w oczy. — Legendy mogą stanowić inspirację, ale kiedy przychodzi czas na działanie, nie na wiele się zdają. Nie sądzę, żeby ów „Black Jack”, o którym się uczyłam, zdołał wyprowadzić flotę z pułapki Syndykatu. A pan tego dokonał.
— Tylko dlatego, że wszyscy uważaliście mnie właśnie za niego!
— Przecież pan nim jest! Gdyby nie pan, większość z nas już by nie żyła, a reszta znajdowałaby się w drodze na planety więzienne Syndykatu. Wie pan, że to prawda. Gdyby nie pan, ta flota już by nie istniała.
— Zakłada pani, że nikt inny nie wpadłby na zaproponowane przeze mnie rozwiązanie. — Geary skrzywił się. — A przecież pani albo kapitan Duellos mogliście przedstawić podobny plan.
— Kapitanowie Faresa i Numos służą dłużej niż ja i Duellos. Nigdy by nas nie posłuchali. Może kilku innych oficerów poszłoby za naszą namową i dokonało skoku, ale byłoby nas zbyt mało, żeby przetrwać długą podróż do sektorów Sojuszu. Nie. Ta flota zostałaby zniszczona, okręt po okręcie… — Desjani wyraźnie posmutniała, ale po chwili uśmiech wrócił na jej twarz. — Pan temu zapobiegł.
Geary wzruszył ramionami. Nie widział sensu w kontynuacji tej rozmowy.
— Mówiła pani, że ma coś dla mnie.
— Tak. Otrzymał pan wiadomość od komandor Cresidy z „Gniewnego”.
Uniósł brwi zdziwiony.
— Nadała ją tuż przed skokiem?
— Nie. Sposoby komunikacji pomiędzy jednostkami w nadprzestrzeni wynaleziono już dość dawno temu. Wprawdzie nie potrafimy jeszcze transmitować sporych strumieni danych, ale niewielkie wiadomości przechodzą.
Zaczął się zastanawiać nad znaczeniem słów „już dość dawno temu” i o mało nie zapomniał, o co chciał zapytać.
— Czego chce komandor Cresida?
Desjani podała Geary’emu czytnik. Spojrzał na ekran.
— Co pani o tym sądzi?
Wzruszyła ramionami.
— Nie czytałam tej wiadomości. Miałam ją dostarczyć „do rąk własnych”.
— Napisała, że składa rezygnację z powodu utraty „Obrońcy” — wymawiając tę nazwę, poczuł niemal fizyczny ból.
— Ale to pan rozkazał…
— Dowódca „Obrońcy” zgłosił się na ochotnika — wtrącił, choć musiał przyznać, że nie brzmiało to wiarygodnie.
— Nie. Plan Cresidy zakładał możliwość poświęcenia innej jednostki w celu umożliwienia „Tytanowi” skoku. — Nogi odmówiły Geary’emu posłuszeństwa i musiał usiąść. Zastanawiał się, czy leki przestały już działać, czy po prostu organizm tak reagował na stres związany z powracającymi myślami o popełnionych błędach.
Cresida chociaż próbowała, kiedy wszyscy inni stracili nadzieję, pomyślał. Zgodziła się opracować plan. Michael chyba ją lubił. A ja zatwierdziłem jej projekt. Ja sam.