— Pani kapitan, nie wydaje mi się, żeby istniał inny sposób na ocalenie „Tytana”. Nie w sytuacji, w której się znaleźliśmy. — Desjani przypatrywała się Geary’emu w milczeniu. — Czy mogę od razu jej odpowiedzieć? — zapytał.
— Tak — odparła. — Im krócej, tym lepiej, rzecz jasna.
Geary zaczął pisać:
„Do komandor Cresidy, GFS „Gniewny”. Odmawiam. Mam do pani pełne zaufanie. Wyrazy szacunku. John Geary, komodor GFS”.
Oddał czytnik Desjani i ruchem głowy wskazał na ekran, chciał, żeby przeczytała. Kapitan rzuciła okiem na treść wiadomości, a potem uśmiechnięta skinęła głową.
— Tak jak myślałam, sir.
Obserwował ją, czując wewnętrzną pustkę. Cokolwiek bym zrobił, dla nich to działanie godne legendy „Black Jacka”. Teraz już nawet kogoś znacznie lepszego niż sam „Black Jack” Geary! Ratujcie, przodkowie. Dlaczego oni nie chcą mnie zaakceptować takim, jakim jestem? Chociaż co ja o nich wiem?
Na chwilę zamknął oczy, a gdy znów spojrzał na Desjani, odniósł wrażenie, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
— Tak przy okazji, ma pani jakieś imię?
— Tania.
— Zdaje się, że nie znałem nikogo o tym imieniu.
— Nic dziwnego, stało się popularne całkiem niedawno. Wie pan, jak to działa. Wiele kobiet z mojego pokolenia nosi imię Tania.
— Tak, moda na imiona bywa kapryśna. Skąd pani pochodzi?
— Z Kosatki.
— Naprawdę? Byłem kiedyś na Kosatce.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Zahaczył pan o system czy wylądował na planecie?
— Wylądowałem. — Nagle przypomniał sobie tamte chwile naprawdę wyraźnie. — Jako młody podoficer przewoziłem oficjalną delegację Sojuszu na ślub króla. Cała planeta oszalała, wszyscy wyłazili ze skóry, chcąc nam dogodzić. Nigdy więcej nie postawiono mi tylu drinków i obiadów. — Geary uśmiechnął się, ale zauważył, że Desjani go nie rozumie. — Pewnie nie było to wydarzenie godne odnotowania w kronikach.
— Chyba ma pan rację. Dzisiaj na Kosatce nie przywiązujemy już tak wielkiej wagi do rodziny królewskiej jak kiedyś.
Skinął głową.
— Dawne ceremonie i wielkie wydarzenia szybko poszły w zapomnienie. Ale to pewnie normalne.
— Co nie zmienia faktu, że do tej pory nikt nie wiedział, iż przebywał pan na Kosatce, a to sensacyjna wiadomość. Jak się panu podobała nasza planeta? — Znów zaśmiała się naprawdę szczerze.
— Co prawda nie pamiętam dokładnie żadnego z tych miejsc, które miałem okazję odwiedzić, ale mam skłonność myśleć o Kosatce jako o naprawdę przytulnym i gościnnym miejscu. Niektórzy członkowie załogi mówili wtedy, że osiedlą się na niej, kiedy odejdą na emeryturę. — Zmusił się do śmiechu. — Ale idę o zakład, że to też uległo zmianie.
— Niekoniecznie. Cóż, dawno nie byłam w domu, ale takim go właśnie pamiętam.
— Oczywiście, to w końcu pani ojczysty świat. — Oboje zamilkli na moment. Geary oddychał ciężko. — A jak jest u nas?
— Słucham?
— No u nas, w domu, w Sojuszu. Jak tam teraz jest?
— To… nadal ten sam Sojusz — powiedziała Desjani, wzruszając ramionami. Nagle wydała mu się o wiele starsza i bardziej zmęczona niż jeszcze przed chwilą. — Wojna trwa już naprawdę długo. Wielu z nas poświęciło życie dla armii. Budujemy okręty, jednostki naziemne, linie obrony… Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Kiedyś światy były zróżnicowane i bogate, ale to już przeszłość.
Geary opuścił wzrok, nie chciał w tym momencie patrzeć jej w oczy.
— Proszę mi powiedzieć prawdę. Czy Syndykat wygrywa tę wojnę?
— Nie! — odpowiedź nadeszła błyskawicznie i zaczął podejrzewać, że wynikała raczej z osobistych przekonań niż rzetelnej analizy. — Ale my też jej nie wygrywamy — dodała. — Jest zbyt ciężko. Zbyt duże odległości do pokonania, zbyt szerokie możliwości uzupełniania strat przez obie strony, równowaga zbrojeń… — westchnęła. — Impas w działaniach wojennych utrzymuje się od dłuższego czasu.
Impas. Tak, to miało sens w świetle informacji, które udało mu się dotychczas uzyskać na temat historii konfliktu. Zarówno w granicach Sojuszu, jak i Syndykatu istniało zbyt wiele planet, by dało się je podbić w wojnie trwającej zaledwie jedno stulecie.
— Po jaką cholerę światy Syndykatu rozpoczęły ten bezsensowny konflikt?
— Wie pan, jacy oni są. Korporacyjne państwo rządzone przez tyranów nazywających siebie sługami ludu. Tego samego ludu, który traktują jak masy niewolników. Sojusz zawsze był dla nich zagrożeniem. Stanowił przykład na to, że swobody obywatelskie dadzą się pogodzić z wysokim stopniem bezpieczeństwa i dobrobytem, o jakich Syndycy mogli tylko pomarzyć. Dlatego Republika Callas i Federacja Szczeliny opowiedziały się po naszej stronie. Gdyby Syndycy pokonali Sojusz, podbicie pozostałych wolnych światów byłoby dla nich tylko kwestią czasu.
— Przywódcy Syndykatu zawsze obawiali się powstań — przytaknął Geary. — I chyba dlatego nas zaatakowali. Być może uznali, że jeśli zamienią Sojusz z atrakcyjnej alternatywy w realnego wroga, łatwiej im będzie utrzymać lud w ryzach.
Desjani wzruszyła ramionami.
— Tak sądzę, sir. Ale wojna wybuchła dawno temu i nigdy nie miałam okazji poznać jej prawdziwych przyczyn. Jedyne, co się dla mnie liczy, tak jak dla większości obywateli Sojuszu, to fakt, że Syndycy zaatakowali nas niesprowokowani. Czy raczej naszych przodków. Nie możemy pozwolić, by osiągnęli dzięki temu atakowi jakiekolwiek korzyści.
— A osiągnęli jakieś?
— O ile wiem, nie — odparła Desjani, uśmiechając się z przekorą, ale zaraz spoważniała. — Oczywiście my też niczego nie osiągnęliśmy, ale o tym chyba nie muszę wspominać.
— Nikt nie odnosi korzyści i nikt nie może wygrać. Dlaczego zatem nie zakończymy tej wojny? Dlaczego nie negocjujemy?
— Nie możemy! — Spojrzała mu prosto w oczy.
— Skoro ani Sojusz, ani Syndykat nie potrafią wygrać…
— Nie możemy im zaufać! Oni nie respektują żadnych umów. Sam pan o tym wie. Atak, który odpierał pan przed stu laty, był podstępnym ciosem w plecy! Nie. — Potrząsnęła głową, wyraźnie zdenerwowana. — Negocjacje z kimś takim jak Syndycy są niemożliwe. Trzeba ich zniszczyć. Trzeba zniszczyć zło, które reprezentują. Jeśli to zło będzie się rozprzestrzeniać, zginie jeszcze więcej niewinnych ludzi! Należy ich wytępić za wszelką cenę!
Geary nie mógł uwierzyć, co stulecie nieprzerwanej wojny potrafi zrobić nie tylko z ekonomią, ale i umysłami ludzi. Wydaje mi się, myślał, że ona w jednym ma rację — dla jej pokolenia nie jest już ważne, dlaczego Syndycy zapoczątkowali tę wojnę. Ale dla mnie te przyczyny są wciąż istotne. Muszę o nich pamiętać, starać się je zrozumieć, zamiast sprowadzać wszystko do zabobonnych wierzeń w genetycznie zepsutą moralność Syndyków. Nie oznacza to bynajmniej, że powinienem zignorować przestrogi Desjani. Przykład egzekucji admirałów dowodzi jednoznacznie bezcelowości negocjacji z Syndykatem. Jeśli jednak żadna ze stron nie jest w stanie wygrać, a porozumienie nie może zostać osiągnięte, oznacza to tylko tyle, że oba narody skazane są na wieczny konflikt. Geary zorientował się, że kapitan cały czas obserwuje go z wyrazem niekwestionowanej pewności malującym się na twarzy. Nawet przez głowę by jej nie przeszło, stwierdził w duchu, że mógłbym zanegować jej słowa, przecież jestem legendarnym „Black Jackiem”.
Skinęła głową w tym samym momencie, jakby potrafiła czytać w myślach.