Zawiwatowali w odpowiedzi, a Geary poczuł się jak oszust, bo powiedział coś, w co sam do końca nie wierzył. Ale chcąc podnieść ich na duchu, musiał sprawić, by oni uwierzyli w niego.
Skinął głową i ruszył dalej korytarzem.
— Dowiedziemy, że sam „Black Jack” może być dumny z załogi tego okrętu, sir! — usłyszał za plecami głos mata.
Przodkowie, pomocy! — pomyślał, ale odwrócił się i najspokojniej jak tylko potrafił odpowiedział:
— Już jestem z niej dumny.
Znów wiwatowali, ale tym razem mieli do tego podstawy, bo przecież nie skłamał.
W drodze do sektora zamkniętego towarzyszyła mu kapitan Desjani. Kontener, w którym umieszczono klucz hipernetowy, zajmował sporą część niewielkiego pomieszczenia magazynowego. Geary przyglądał się kablom zasilającym i innym bezładnie zwisającym dookoła przewodom. Patrzył na klucz bardzo długo, nie mogąc się nadziwić, że tak zwyczajnie wyglądający przedmiot może mieć aż tak wielką wartość.
— Komodorze. — Wyraz twarzy współprezydent Rione był tylko odrobinę cieplejszy od tonu jej głosu.
— Pani współprezydent. — Geary odsunął się na bok, robiąc przejście. Właśnie zdecydował, że czas odstawić leki. Nie zażył codziennej porcji, przez co nie czuł się najlepiej i nie miał najmniejszej ochoty na przyjmowanie gości. Niestety, ze względu na stanowisko współprezydent nie mógł się wymigać od spotkania. — Czemu zawdzięczam pani wizytę?
Rione chyba wyczuła ironię w jego słowach, bo i tak już zimny wyraz oczu stał się wręcz lodowaty, sięgając temperatury zera absolutnego. Ale weszła do kajuty, obserwując Geary’ego w milczeniu.
Jeśli stara się mnie zirytować, to idzie jej całkiem nieźle, pomyślał.
Próbował jednak zachować spokój, bo zdawał sobie sprawę, że zachowanie Rione jest obliczone na konkretny efekt. W ten sposób próbowała zmusić przeciwników do mówienia i robienia rzeczy, których potem żałowali.
— Zechce pani usiąść?
— Nie. — Odwróciła się i podeszła do grodzi, wpatrzona w wyświetlany na niej obraz. Stanowił on część dziedzictwa, jakie pozostawił po sobie admirał Bloch. Przepiękny widok gwiaździstego nieba, coś czego nie powinno zabraknąć w kajucie oficera floty. Rione przez niemal całą minutę kontemplowała gwiezdny pejzaż, a potem jak gdyby nigdy nic odwróciła się do Geary’ego i zapytała:
— Lubi pan takie widoczki, komodorze? Gadka szmatka. Tego się nie spodziewał.
— Niespecjalnie.
— Może pan wybrać jakikolwiek inny z biblioteki graficznej okrętu.
— Wiem o tym. — Nie chciał dodawać, że nie pozbył się obrazka, gdyż stanowił on rodzaj spadku po admirale, ślad jego obecności w tym miejscu.
Rione przez chwilę mierzyła Geary’ego wzrokiem, zanim znów przemówiła:
— Jakie są pańskie intencje, komodorze Geary?
Wyjątkowo czyste, ta myśl pojawiła się zupełnie niespodziewanie i musiał udać kaszlnięcie, by nie wybuchnąć śmiechem.
— Proszę wybaczyć. Pani współprezydent, jak już wspomniałem podczas poprzedniej rozmowy, mam zamiar doprowadzić tę flotę do przestrzeni Sojuszu.
— Proszę nie unikać odpowiedzi, komodorze. Zmierzamy do systemu Corvus. Chcę wiedzieć, jakie będzie pańskie następne posunięcie.
Gdybym to wiedział, z pewnością podzieliłbym się z panią tą informacją, pomyślał. Ale być może to mimo wszystko dobrze, że tutaj przyszła. Była jedną z nielicznych osób na pokładzie „Nieulękłego”, która nie wyznawała kultu „Black Jacka”. Pokazała również wyraźnie, że nie czuje oporów przed wyrażaniem własnego zdania, a z tego, co Geary zdążył zauważyć, miała głowę na karku. Wprawdzie nawet nie próbowała kryć wobec niego niechęci, ale w odróżnieniu od bezmyślnych ludzi pokroju Faresy czy Numosa Rione w swych osądach zawsze zachowywała przynajmniej odrobinę zdrowego rozsądku.
— Właśnie chciałem o tym z panią porozmawiać.
— Doprawdy? — Z jej twarzy przebijał sceptycyzm.
— Tak. Ale muszę poprosić, aby ta rozmowa została między nami. Mam nadzieję, że pani rozumie.
— Oczywiście.
Podszedł do stołu i zaczął studiować panel sterujący wyświetlacza, z którego obsługą wciąż miał kłopoty. W końcu gwiazdy rozbłysły nad blatem, ale niemal równie szybko zgasły. Klnąc pod nosem, spróbował raz jeszcze. Tym razem hologram pozostał na miejscu.
— Mamy kilka opcji.
— Opcji?
— Tak.
Skoro ty możesz prowadzić rozmowę półsłówkami, mogę i ja, pomyślał.
Znów zaczął manipulować przy klawiaturze i po chwili obraz gwiazd został zastąpiony przez mrowie punktów prezentujących okręty floty. Tak by pewnie wyglądała obserwowana z oddali przez jakąś boską istotę.
— Mamy spore szanse opuścić Corvus, zanim pierwsze okręty Syndykatu zakończą skok. Liczę na co najmniej kilka godzin przewagi.
Rione zmarszczyła brwi i stanęła tak blisko komodora, że niemal zetknęli się ramionami. Mimo to Geary cały czas odnosił wrażenie, jakby w ogóle dla niej nie istniał albo co najwyżej stanowił element wyposażenia kajuty.
— Flota Syndykatu znajdowała się tuż za nami, kiedy rozpoczynaliśmy skok. Z pewnością równie szybko siądzie nam na ogonie w systemie Corvus.
— Nie sądzę. — Wskazał na wyświetlacz. — Taki szyk miała nasza flota, gdy rozpoczęliśmy skok. Bardzo korzystna formacja. A co najważniejsze, posiadamy na tyłach ogromną siłę ognia.
— Większą niż Syndycy?
Sarkazm zdawał się nie pasować do współprezydent.
— Tak, z taktycznego punktu widzenia. W chwili kiedy rozpoczynaliśmy procedury skoku, najszybsze jednostki Syndykatu usiłowały zatrzymać bądź spowolnić nasze największe, chcąc tym sposobem wystawić je na celownik głównym siłom. Ale sytuacja ulegnie diametralnej zmianie po drugiej stronie skoku, jeśli wróg zdecyduje się od razu ruszyć za nami w pościg. Musieliby jeszcze bardziej rozciągnąć formację, a wtedy na pierwszy ogień, wprost na nasze pancerniki, wypadną ich najlżejsze okręty. Możemy przegrupować uszkodzone jednostki, zatrzymać przy punkcie wyjścia z nadprzestrzeni najmocniejsze i sukcesywnie niszczyć każdy okręt przeciwnika, który pojawi się w systemie… — przerwał i potrząsnął głową. — Nie, z pewnością nie ruszą za nami od razu. Nie mogą wykonać skoku w najbardziej efektywnej formacji blokowej. Muszą odwołać wszystkie ŁZ-ety i lekkie okręty, a potem uformować szyk z pancernikami, a wtedy…
— Wtedy? — Rione uniosła brwi.
— Dobre pytanie. — Geary spojrzał na współprezydent, zastanawiając się, czy może jej zaufać. Być może ona dostrzeże coś, co ja przeoczyłem, pomyślał.
— Chciałbym poznać pani opinię na pewien temat.
Rione popatrzyła na niego z rezerwą, sceptycyzm wciąż przebijał z jej oczu.
— Moją opinię?
— Tak. O tym, co powinniśmy zrobić w następnej kolejności.
— Zanim przejdziemy do konkretów, komodorze, proszę mnie uważnie wysłuchać. Nie powinien pan przeceniać swoich sił.
Spojrzał na nią z ukosa. Wciąż był wyraźnie osłabiony i sądził, że do tego nawiązuje Rione.
— Co dokładnie ma pani na myśli? — zapytał. — Fizycznie jestem w stanie…
— Nie chodzi mi o pańskie osobiste siły. Chodzi mi o wartość tej floty. — Współprezydent machnęła ręką w kierunku hologramu. — Opiera się pan na powierzchownych ocenach, nie mając pojęcia o głębi problemu.
— Sugeruje pani, że nie mogę ufać posiadanym przeze mnie informacjom?