Wtedy zrozumiał, w czym rzecz.
— Przodkowie, miejcie nas w opiece!
Desjani patrzyła na niego przestraszona, zastanawiając się, czy to ona w jakiś sposób spowodowała ten wybuch.
— Wszystko w porządku, komodorze?
Geary starał się opanować gniew. Wreszcie wskazał na wektory ruchu okrętów floty.
— Ci… ci głupcy nie utworzyli formacji tylko dlatego, że chcą osobiście uczestniczyć w zniszczeniu okrętów wroga! — Teraz, gdy uzmysłowił sobie, o co chodzi, stało się jasne, dlaczego niemal cała flota zmierza do punktu przechwycenia syndyckich korwet. Większość dowódców zignorowała rozkazy i porzuciła pozycje w szyku, pragnąc dołączyć do tłumu, który wykona bezsensowną egzekucję.
Desjani wyraźnie walczyła z chęcią, by się odezwać. W końcu nie wytrzymała.
— Agresywność jest podstawą…
— Agresywność?! Tak to pani nazywa?
— „Podejść do wroga” — te słowa, sposób, w jaki je wypowiedziała, to wszystko brzmiało dla Geary’ego niezwykle znajomo. Desjani miała szybko potwierdzić jego przypuszczenia. — Tak brzmiał ostatni rozkaz wydany na Grendelu. — Wiedziała, że przełożony za chwilę skojarzy fakty.
Geary doskonale pamiętał. Raz jeszcze spróbował okiełznać gniew. Choćby dlatego, że ta bitwa, o której ona czytała w książkach, dla niego rozegrała się niespełna miesiąc temu. Gdy tylko rozpoczął walkę, jego jednostka utraciła łączność z pozostałymi. Ale zanim to nastąpiło, wydał załodze rozkaz. Jak się później okazało, słyszany w całej sieci — „podejść do wroga”.
— Chyba pani żartuje, przywołując teraz te… te…
Skinęła głową, niemal promieniejąc z dumy. Dumy z siebie, floty i „Black Jacka”.
— To teraz podstawowa zasada walki Sojuszu. Jesteśmy agresywni. Nie wahamy się. Nigdy nie czekamy. Podchodzimy do wroga, jak niegdyś rozkazał legendarny „Black Jack” — wyjaśniła z entuzjazmem.
Geary miał ochotę porządnie nią potrząsnąć. Ty idiotko, pomyślał. Wy idioci! Przecież to nie jest rozwiązanie, które musi pasować do wszystkich sytuacji na polu bitwy! Jest szczytem głupoty w większości z nich!
— Na wszystkich przodków każdego z marynarzy floty, kapitanie Desjani! Dyscyplina ma po stokroć większą wagę od agresywności! Do zlikwidowania tych korwet miałem zamiar wyznaczyć kilka fregat!
— Ale oni wszyscy wiedzą, że dowodzi nimi sam „Black Jack”, sir! Chcą panu pokazać, jak dobrymi są wojownikami.
— Nie są! Zachowują się jak banda amatorów, a nie wojsko! Zignorowali moje rozkazy! — Geary z trudem utrzymywał nerwy na wodzy, miał ochotę powiedzieć o wiele więcej. Ale zarówno Desjani, jak i wszyscy pozostali oficerowie gapili się na niego tak, jakby właśnie ją spoliczkował. — Agresywność to pożądany czynnik, ale nie może zastąpić przemyślanej taktyki i zdyscyplinowanych działań, bo doprowadzi to do katastrofy.
Desjani nie zamierzała dać za wygraną.
— Ta metoda walki dotychczas nieźle się sprawdzała, sir. Sojusz jest dumny ze swojego ducha bojowego.
Nie chcąc odpowiedzieć kolejną obelgą, Geary zaczerpnął głęboko tchu.
Akurat, nieźle się sprawdzała, pomyślał. Nic dziwnego, że flota ponosiła tak dotkliwe straty. Nic dziwnego, że chwyciła przynętę. Nic dziwnego, że o mały włos została przerobiona na miliony ton złomu. A wszystko w imię urojeń na temat filozofii walki „Black Jacka”. Na temat mojej filozofii walki.
Czy powinienem czuć się za to odpowiedzialny? Czy to moja wina, że podążają za legendą, za wizerunkiem kogoś, kim nigdy nie byłem? Sporo czasu będzie potrzeba, by naprawić ten błąd. Nie mogę im po prostu powiedzieć, że się mylą. Jeśli uwierzą podupadną na duchu. Jeśli nie uwierzą, moja pozycja dowódcy jeszcze bardziej osłabnie.
Ponownie zwrócił się do Desjani, tym razem jednak formułując myśli ostrożniej:
— To prawda, duch bojowy znaczy bardzo wiele. I z tego, co do tej pory zaobserwowałem, flota Sojuszu ma powody do dumy. — Kapitan uśmiechnęła się, najwyraźniej odczuwając ulgę. Spojrzenie na mostek uświadomiło Geary’emu, że pozostali zareagowali podobnie. — Ale agresja to nie wszystko. Trzeba ją właściwie skierować, żeby… — jak to, cholera, powiedzieć? — żeby zadawać przeciwnikowi maksymalne straty. To trochę jak z celowaniem. Jeden dobrze wymierzony strzał może wyrządzić więcej szkód niż dziesięć oddanych na oślep. — Geary wskazał na wyświetlacz. — W tym momencie flota nie jest przygotowana do celnego strzału. — A ja jestem przyczyną całego zamieszania, pomyślał. — Musimy nad tym popracować.
Zanim skończył mówić, zauważył, że przednie jednostki floty przyspieszyły powyżej 0,1 świetlnej, nie zważając już nawet na pozory utrzymania szyku. Grupa myśliwych rozpoczęła pogoń za zwierzyną. Zadziwiające, ale według spóźnionych o pięć minut przekazów korwety nadal utrzymywały pozycję. Wszystko wskazywało na to, że nie zamierzają uciekać, a wręcz przeciwnie — przygotowują się do odparcia ataku. Geary nie wiedział, co o tym myśleć. Czy to pokaz niezwykłej odwagi graniczącej z głupotą? A może przerażone załogi nie są zdolne do podjęcia decyzji o dalszym działaniu? Nagle jednak powód bezruchu korwet stał się jasny — z bazy wystartował okręt kurierski. Syndycy zamierzali wysłać raport sytuacyjny przez jeden z punktów skoku otaczających Corvus.
Ciekawe, który punkt Instrukcji Bojowych Floty Syndykatu mówi o takich raportach? — pomyślał z przekąsem Geary. Zanim idiota dowodzący tym zadupiem podrapałby się w tyłek, z pewnością najpierw by sprawdził, czy nie zabrania tego regulamin.
Tymczasem szpica floty Sojuszu rozwinęła już tak wielką prędkość, że z pewnością nie mogła efektywnie ostrzeliwać jednostek wroga. No i mam za swoje, pomyślał Geary. Minął czas, w którym mogłem ich okiełznać. Wcisnął klawisz komunikatora.
— Mówi komodor Geary. Do wszystkich jednostek: natychmiast powrócić do szyku bojowego. Ograniczyć prędkość do 0,1 świetlnej. — Nie chciał wydawać takiego rozkazu tuż przed rozpoczęciem bitwy, każdy z dowódców powinien mieć swobodę wyboru tempa walki. Nie widział jednak innego sposobu na przygaszenie ich zapału.
Posłał w przestrzeń kolejne przekleństwo. Pozycje zbyt wielu okrętów pozostawały poza wyliczeniami, a do najbardziej oddalonych rozkaz dotrze dopiero za kilka minut.
— Do okrętów trzeciej eskadry fregat. Przejąć korwety wroga. Wszystkie jednostki w pobliżu domniemanej pozycji statku kurierskiego mają natychmiast podjąć próbę jego zatrzymania.
Czekał teraz na reakcję podwładnych, wiedział że nie może zrobić nic więcej. Za kilka minut okaże się, czy tym razem ktokolwiek go posłuchał.
Przynajmniej krążowniki, które zabezpieczały punkt skoku, wracały na pozycje. Nie dołączą do floty wcześniej niż za trzy godziny, ale wykonały rozkaz.
Po upływie piętnastu minut więcej niż połowa jednostek, choć z oporami, zawracała, by zająć miejsce w szyku. Niestety, w sytuacji gdy część z nich zwalniała, podczas gdy inne nadal przyspieszały, trudno było mówić o jakimkolwiek ładzie. Czoło klina przypominało teraz pulsującą, bezkształtną plamę, a obliczenie pozycji większości okrętów graniczyło z cudem. Krawędzie tej plamy zmieniały kształt tak szybko i chaotycznie, że wyświetlacz, na który komputery nanosiły dane z opóźnieniem, zaczął przypominać stroboskop.
Ogromna ilość jednostek znajdujących się w okolicy statku kurierskiego wyruszyła na pełnej prędkości w pościg. „Orion”, daleko poza zasięgiem efektywnego ostrzału, z niezrozumiałych przyczyn posłał w kierunku kuriera całą salwę widm. Biorąc pod uwagę jego kurs i pozycję, nie miały najmniejszych szans na dotarcie do celu.