— Znakomicie. Możecie rozpoczynać desant. „Hardy”, „Wzorowy” i „Waleczne Serce” zlikwidowały już stanowiska obrony przeciwprzestrzennej w okolicach bazy i pozostaną na miejscu, na wypadek gdybyście potrzebowali wsparcia ogniowego.
— Dziękuję, komodorze Geary. Moi chłopcy zdobędą dla pana tę bazę w mgnieniu oka. I to nietkniętą. — Pułkownik Carabali zakończyła przemowę delikatnym rozciągnięciem ust, które mogło przypominać uśmiech.
Geary oparł się wygodniej i przetarł dłonią czoło, zastanawiając się, dlaczego wydarzenia następują po sobie albo zbyt szybko, albo zbyt wolno i dlaczego nie istnieje żaden stan pośredni. Powrócił do obserwacji wyświetlacza, na którym wszystkie okręty niebiorące udziału w zdobywaniu bazy zwalniały do 0,05 świetlnej. Teraz, gdy w zasięgu sensorów floty nie było żadnej jednostki wroga, która mogłaby przyciągnąć ich uwagę, dowódcy zaczęli działać racjonalnie i wreszcie utworzyli odpowiedni szyk.
„Tytan” oraz pozostałe jednostki pomocnicze wraz z eskortą oddalały się powoli od głównych sił, lecąc w kierunku kolejnego punktu skoku, z którego powinny skorzystać za kilka dni.
Na twarzy Geary’ego pojawił się grymas niezadowolenia, gdy zauważył na monitorze krążowniki, które wciąż nie dołączyły do floty.
Ile czasu zostało mi jeszcze w tym systemie? — pomyślał. Ile czasu potrzebują Syndycy, aby przeorganizować flotę? Zdecydować, jak wiele jednostek ma się udać za nami w pościg przez punkt skoku? Tysiące razy zadawałem sobie to pytanie, a odpowiedź brzmi zawsze tak samo — nie można tego przewidzieć. Ale nie odważę się zostawić na straży niczego więcej oprócz postawionych przez Duellosa min.
Geary studiował sygnały aktywności Syndyków w systemie. Wiedział, do jakich miejsc informacja o przybyciu floty już dotarła, rozszerzający się z prędkością świetlną sferyczny wykres określał to bardzo dokładnie. Dziwnie się czuł ze świadomością, że wizyta Sojuszu i zniszczenie jednostek wroga stanie się dla mieszkańców planety faktem dopiero za jakiś czas. Wojna dotarła do Corvusa, ale oni będą żyć w błogiej nieświadomości jeszcze przez kilka godzin.
Dowódca sił wroga nie przesłał kolejnej wiadomości. Albo więc wertował teraz Instrukcje Bojowe Floty Syndykatu w poszukiwaniu podpowiedzi, jak ma zareagować, albo zginął podczas bombardowania bazy. Wciąż mając w pamięci bezsensowną śmierć załóg dwóch okrętów, Geary liczył, że stało się to drugie.
Przez chwilę bawił się klawiaturą, aż w końcu odnalazł kombinację, która pozwoliła mu przejrzeć raporty dotyczące kompleksu obronnego. Niektóre z zarejestrowanych obrazów zdawały się potwierdzać przypuszczenia, że magazyny w jego pobliżu służyły do przetrzymywania surowców i części zamiennych dla przelatujących okrętów. Wiele wskazywało na to, że zgromadzone zapasy pozostały na miejscu pomimo częściowego opuszczenia bazy. Najprawdopodobniej koszt transportu międzyplanetarnego przekraczał ich wartość. Jeśli tam były, to nietknięte i zamarznięte na kość. Brak atmosfery i niska temperatura planet oddalonych od macierzystych gwiazd stanowiły naturalną metodę konserwacji.
Oczywiście te zapasy przeznaczono dla żołnierzy wroga, ale nie będę przecież wybrzydzał, myślał. Pozostaje mieć nadzieję, że żywność Syndyków smakuje lepiej od potraw, które są serwowane na pokładach okrętów Sojuszu, choć bardzo w to wątpię.
Przodkowie, ja zażartowałem! Czy to znaczy, że naprawdę zaczynam odmarzać? Pytanie, czy ja na pewno chcę odmarznąć…
— Komodorze?
Odwrócił się. Współprezydent Rione nadal przebywała na mostku. Jej twarz, tak jak zwykle, nie wyrażała emocji.
— Czy sądzi pan, że wyeliminowaliśmy już wszystkie zagrożenia w systemie Corvus?
— Nie. — Geary wskazał na umieszczony przed nim wyświetlacz, zastanawiając się, ile Rione widzi ze swojego miejsca. — Nasze oddziały komandosów zajmują właśnie bazę na czwartej planecie. Jest jeszcze kilka instalacji militarnych na drugiej, zamieszkanej, ale ich załogi jeszcze nie wiedzą, że wtargnęliśmy do systemu.
— Czy te instalacje nam zagrażają?
— Nie. Są wyposażone w przestarzały sprzęt przeznaczony jedynie do obrony planety, do której nie mamy zamiaru się zbliżać. Nie planuję ich atakować, jeśli to panią niepokoi.
Kapitan Desjani spojrzała na Geary’ego z wyrzutem.
— Powinniśmy zlikwidować każdy element militarnej obecności wroga w tym systemie.
— Te fortece nie stanowią zagrożenia, a Syndycy nie będą sobie zawracać głowy przenoszeniem ich w inne miejsce — odparł Geary. — Dlatego nie mam zamiaru wysyłać okrętów tylko po to, by tracić amunicję. Poza tym złom po zniszczonych bazach może spaść na powierzchnię planety, narażając życie mieszkańców.
— Rozumiem — Desjani przytaknęła. — Nie ma sensu niepotrzebnie tracić zasobów, nie chce pan też rozdzielić floty.
— Dokładnie. — Geary postanowił nie komentować faktu, że kapitan pominęła problem ofiar cywilnych. Kątem oka obserwował Rione, która z uwagą przysłuchiwała się tej wymianie zdań.
Współprezydent wskazała na ekran.
— Odwołał pan jednostki strzegące punktu skoku?
— Tak. Jeśli wyjdzie z niego kolejna grupa pościgowa, prawie na pewno będzie zbyt potężna, by dwie eskadry krążowników zdołały ją zatrzymać. Nie ma sensu tracić tak dobrych okrętów tylko po to, żeby utrzeć nosa Syndykom.
Rione nie spuszczała wzroku z wyświetlacza.
— Nie sądzi pan, że w sytuacji zagrożenia jednostki pozostawione na straży mogłyby po prostu szybciej się wycofać, aby dogonić flotę?
— Nie, pani współprezydent — mówiąc to, Geary zaczął wskazywać palcem kolejne punkty na mapie — Widzi pani, każda jednostka, która wyjdzie teraz z nadprzestrzeni, będzie się poruszać z prędkością pościgową. Z prędkością, powiedzmy, 0,1 świetlnej, tak jak trzon naszej floty. Krążowniki, pilnując punktu skoku, poruszały się wokół niego znacznie wolniej. Siły Syndykatu zdołałyby się przedrzeć w głąb systemu, zanimby zostały zniszczone.
Desjani odwróciła się w stronę współprezydent.
— Gdybyśmy mieli kilka jednostek w pełni zautomatyzowanych, moglibyśmy pozostawić je przy punkcie skoku aż do momentu opuszczenia Corvusa, nie narażając przy tym życia ludzi. Ale, niestety, nie mamy.
Z wyrazu twarzy obu kobiet Geary mógł wnioskować, że to oświadczenie nawiązywało do jakiejś istotniejszej kwestii.
— Proponowano podobne rozwiązania? Budowanie bezzałogowych okrętów wojennych? — zapytał.
— Padały takie propozycje — beznamiętnie odparła Rione.
— Według opinii wielu oficerów zyskalibyśmy ogromną przewagę na polu walki, gdyby budowa jednostek kierowanych przez sztuczną inteligencję zyskała aprobatę rządu — ton głosu Desjani stał się bardziej zdecydowany.
— Obawiam się, że tych oficerów spotka nie lada zawód. Przed wylotem z przestrzeni Sojuszu uczestniczyłam w głosowaniu Senatu nad tym programem. Przepadł z kretesem. Cywilny rząd Sojuszu nie ma zamiaru przekazywać kontroli nad bronią komputerom. Zwłaszcza gdy dotyczy to okrętów wojennych, zdolnych do czynienia nieodwracalnych szkód na zamieszkanych planetach. Desjani zaczerwieniła się.
— Zważywszy, że w sztuczną inteligencję były wyposażane…
— I stała się przyczyną wielu niepowodzeń. Sztuczna inteligencja jest niestabilna i nieobliczalna.
— Można zainstalować zabezpieczenia!
Rione zaprzeczyła zdecydowanym ruchem głowy.
— Każda sztuczna inteligencja zdolna do samodzielnego działania nauczyłaby się je omijać. A jeśli wróg rozgryzłby zabezpieczenia dzięki szpiegostwu lub badaniom nad przechwyconymi jednostkami? Nie chciałabym, żeby Syndycy zyskali możliwość kontrolowania zbudowanych przez nas okrętów. Nie, kapitanie, nie wierzę, abyśmy mogli zaufać sztucznej inteligencji na tyle, by dać jej swobodę działania. I zapewniam, że Senat podziela moje zdanie jednogłośnie. Nie pozwolimy na to ani teraz, ani w przewidywalnej przyszłości.