— Dziękuję.
— Nie „Black Jack”. Pan. Geary uniósł brwi.
— Już się pan domyślił, że to nie jedna i ta sama osoba?
— I bardzo mnie to cieszy.
— Zatem jest nas dwóch.
— Kapitan Desjani to znakomity oficer, może jej pan zaufać.
— Zdążyłem się zorientować. A skoro mowa o zaufaniu, zna pan kogoś, komu mógłbym powierzyć dowództwo nad „Hardym”?
— Mogę podać kilka nazwisk. Wysłucha pan mojej rady, komodorze?
— Zawsze słucham rad dobrych oficerów.
Duellos ukłonił się.
— Proszę nie wymieniać tego idioty Vebosa na zbyt lojalnego oficera. To tylko spotęguje pogłoski o szykowanych czystkach.
Geary przygryzł wargę. Nie chciał po sobie pokazać, jak bardzo te słowa pokrywały się z jego przypuszczeniami.
— Takie rzeczy nie mają miejsca we flocie Sojuszu.
Uśmiech zniknął z twarzy Duellosa.
— Jak zdążył się pan zorientować, niektóre już mają.
— Cholera — wyszeptał Geary, kręcąc głową.
Czystki we flocie? Niewiarygodne. Kiedy? Gdzie?
Nawet nie chcę wiedzieć.
— Dziękuję, kapitanie. Wezmę sobie do serca pańską radę. To przyjemność pracować z takimi oficerami jak pan i Desjani. Niewiele jest osób, którym mogę zaufać.
— Zawsze możemy też zaufać przodkom — odparł Duellos. — Nigdy nie miałem się za przesadnie religijnego człowieka. Tym bardziej nie wierzyłem w podania, że „Black Jack” powróci z zaświatów, kiedy Sojusz będzie w potrzebie. Ale nawet moje serce zabiło mocniej, kiedy pojawił się pan między żywymi.
— Chyba nie powinienem narzekać na to, że mnie znaleźliście, bo w innym przypadku faktycznie już byłbym martwy. Ale nie sądzę, aby moi przodkowie mogli pomóc w obecnej sytuacji.
— Może zatem moi okażą się pomocni przy omijaniu floty Syndyków i łupieniu ich światów? — Duellos znów się roześmiał. — Mieli w tym doświadczenie. W moich żyłach płynie krew kilku piratów.
— Doprawdy? Wiedziałem, że każda rodzina ukrywa w szafie jakiś szkielet. Moją zdominowali prawnicy.
— Proszę przyjąć najszczersze kondolencje.
— Nauczyliśmy się z tym żyć.
Duellos zasalutował.
— Przypomniał pan nam wszystkim, jaką hańbą okryliśmy przodków. Ale zrobił to pan w najlepszy z możliwych sposobów. Mówił pan „my”, a nie „wy”, stając u naszego boku. A to znaczy, że i my stoimy u pańskiego. Wielu z nas nigdy panu tego nie zapomni.
Geary odpowiedział na salut, zastanawiając się, czy to przodkowie Duellosa podpowiedzieli mu właśnie takie słowa. Sam bym tego lepiej nie wyraził, pomyślał.
— Dziękuję, kapitanie.
— Ja tylko stwierdzam fakty, sir. — Duellos opuścił rękę i jego hologram zniknął.
Geary wrócił do kajuty i opadł ciężko na fotel. Przywołał na wyświetlaczu plan sytuacyjny systemu. Kilka okrętów powracało z misji zabezpieczania okolic bazy na czwartej planecie, a reszta floty przemierzała przestrzeń w niemal poprawnym szyku.
Znajdujemy się na Corvusie od czternastu godzin. Ile czasu pozostało, zanim główne siły pościgowe Syndykatu siądą nam na ogonie? — zastanawiał się. Jestem niewyobrażalnie zmęczony. Ale czy mogę sobie pozwolić na sen? Czy flota nie rozpadnie się na kawałki, gdy na moment spuszczę ją z oka?
Ktoś zadzwonił do drzwi. Geary wyprostował się z wysiłkiem.
— Proszę wejść — powiedział.
— Komodorze Geary — ton głosu współprezydent był jak zwykle oficjalny, a twarz nie wyrażała żadnych uczuć — chciałabym zamienić z panem słowo.
— Oczywiście.
Wskazał na fotel, ale Rione znów podeszła do obrazu mgławicy, który przyozdabiał gródź w wyższej części kajuty.
— Po pierwsze, mam nadzieję, że moja obecność na mostku nie przeszkadzała panu w wykonywaniu obowiązków?
— Nic podobnego. Chyba nawet pomogła. Jestem pani wdzięczny za cenne rady.
Uśmiechnęła się skromnie, ale tylko na moment.
— Bardziej niż kapitan Desjani, jak sądzę.
— Cóż, „Nieulękły” to jej królestwo, a mostek to sala tronowa, jeśli mogę użyć takiej przenośni. Tam koncentruje się jej władza. Każdy dowódca okrętu czuje się nieswojo w sytuacji, gdy na mostku przebywa ktoś, kto podważa jego autorytet.
Rione zmierzyła Geary’ego wzrokiem.
— Czy wobec pana zachowywała się podobnie?
— Nie. Protokół ściśle określa moją rolę. Kapitan prowadzi okręt, ja dowodzę flotą. To naturalny podział ról. Ale nie ma regulacji dotyczących pobytu na mostku ważnych osobistości. Desjani instynktownie reagowała na zaistniałą sytuację i proszę mi wierzyć, w innych okolicznościach zachowa się tak, jak tego wymaga pani pozycja.
— Dziękuję, komodorze. — Rione lekko pochyliła głowę. — Proszę także pamiętać, że nie poczułam się dotknięta słowami kapitan Desjani na temat automatyzacji okrętów. Ta kłótnia trwa od bardzo dawna i choć zawsze biorę pod uwagę argumenty ludzi, którzy walczą, to nie mogę pozwolić, aby sztuczna inteligencja zarządzała bronią.
— Szczerze mówiąc, podzielam pani zdanie — odpowiedział Geary. — Ten problem był poruszany już za moich czasów. Dopóki sztuczna inteligencja nie jest w stanie obsługiwać broni bez niczyjej pomocy, to nie można jej zaufać podczas bitwy. A kiedy już jest w stanie, nie można jej ufać w ogóle.
Cień uśmiechu przemknął przez twarz Rione.
— To prawda. Ale przejdźmy do tematu. — Rione zamilkła, zapatrzona w obraz gwiazd. — Muszę panu coś wyznać, komodorze. Zawstydził mnie pan.
— Jeśli chodzi pani o kwestię jeńców…
— Właśnie o nią. Domyślam się, że ma pan już dość wysłuchiwania tyrad o naszych uczuciach.
— Tak bym tego nie ujął.
— Rozumiem. — Współprezydent nadal stała tyłem do Geary’ego. — Komodorze, nie należę do ludzi, którzy uważają, że w przeszłości było lepiej. Że dawne sposoby załatwiania spraw były doskonalsze. Ale od dłuższego czasu obserwuję, jak wojna odciska piętno na walczących. To widać gołym okiem. Zapomnieliśmy o wielu ważnych zasadach.
Geary skrzywił się i zaczął udawać, że ogląda swoje dłonie.
— Ci ludzie wiele przeszli.
— To jest wytłumaczenie, ale nie usprawiedliwienie. Zbyt łatwo upodabniamy się do znienawidzonego wroga, prawda, komodorze?
— Po to istnieją prawa wojenne. Po to wpajamy żołnierzom zasady honoru.
— Ale po co nam to prawo, skoro nawet nie wierzymy w jego ducha? Zapominamy o honorze za każdym razem, gdy może nam to pomóc w usprawiedliwieniu wyrządzanego zła. I pan doskonale o tym wie.
Geary westchnął.
— Nie wolno mi osądzać kogokolwiek, pani współprezydent. Miałem ten luksus, że przespałem tę część wojny, która doprowadziła do obecnej sytuacji.
— Luksus? Nie wygląda pan na zadowolonego. — Rione odeszła od obrazu, ale wciąż omijała Geary’ego wzrokiem. — Zanim tutaj przyszłam, przez kilka godzin studiowałam tajne zapisy dotyczące prawdziwej historii wojny. Chciałam zrozumieć, jak staliśmy się ludźmi, którymi jesteśmy dzisiaj. Komodorze, to nie jest efekt zamierzonych działań. Wielokrotnie naginano przepisy, ale zawsze w dobrej wierze. A potem znów i znów, za każdym razem bardziej.
— Dla wspólnego dobra — wtrącił beznamiętnie Geary.
— Zgadza się. Z czasem ludzie zaakceptowali taki stan rzeczy. Uznali go za naturalny. Zaczęli wierzyć, że okrucieństwo Syndykatu usprawiedliwia ich własne. Nawet ja uważałam to za przykrą rzeczywistość czasu wojny. — W końcu spojrzała na Geary’ego z wyrazem twarzy, którego znaczenie trudno było odgadnąć. — A potem przypomniał pan marynarzom tej floty, co przodkowie sądzili o takich zachowaniach. Tylko pan potrafił nam uzmysłowić, że ta wojna trwa tyle lat dlatego, że różniliśmy się od Syndyków. Dlatego, że światy Syndykatu dopuszczały się czynów, na które my nigdy byśmy sobie nie pozwolili.