Выбрать главу

— A co ze środkami bezpieczeństwa?

— Pozwoliłam sobie omówić tę sprawę z pułkownik Carabali. Wyślemy wahadłowce z oddziałami desantowymi na każdy z frachtowców. Żołnierze sprawdzą, czy nie ukryto na nich broni i przypilnują załóg.

— Znakomicie. Dokładnie takie rozkazy bym wydał. — Desjani zarumieniła się jak dziewczynka, gdy usłyszała tę pochwałę. — Gdzie jest teraz współprezydent Rione?

— Myślę, że odpoczywa — w jej głosie pobrzmiewała pogarda, jakby odpoczynek był czymś niegodnym żołnierza, najwyraźniej zapominając, że sam Geary dopiero co wstał po kilku godzinach snu. — Zostawiła nagranie z raportem dla pana, sir.

— Dziękuję. — Geary przejął plik.

— Komodorze Geary — na nagraniu Rione wyglądała na przemęczoną — negocjacje trwały długo, utrudnione dzielącą nas od planety odległością. W końcu jednak udało mi się przekonać lokalne władze Syndykatu, że nie zaatakujemy kompleksów cywilnych, o ile zgodzą się zapłacić odpowiednio wysoki okup. Kapitan Desjani dostarczyła mi dokładnych informacji na temat liczby statków handlowych znajdujących się w systemie, a przede wszystkim w pobliżu samej planety. Dzięki temu ustaliłam, że powinniśmy otrzymać dwadzieścia transportowców wypełnionych towarami z obu list, tej prawdziwej i tej przygotowanej dla zmylenia przeciwnika. Przedstawiciele władz Syndykatu podpisali także porozumienie, na mocy którego zobowiązują się nie dokonywać aktów sabotażu przy pomocy wyżej wymienionych jednostek handlowych. W zamian za to żądają zaprzestania dalszych ataków na ich instalacje w systemie. Tekst porozumienia załączam do wiadomości. Proszę o natychmiastowy kontakt, jeśli pojawią się jakiekolwiek wątpliwości.

Geary przejrzał załączoną umowę, ale nie znalazł w niej niczego alarmującego. Rione pomyślała o wszystkim. Teraz to już wyłącznie kwestia zaufania. Choć przecież ufanie Syndykom to niemal szaleństwo. Tyle że nie powinni zrobić niczego głupiego z komandosami Carabali na karku.

Spojrzał na Desjani.

— Te frachtowce są wprawdzie bardziej oddalone od punktu skoku do systemu centralnego niż my, ale ich załogi z pewnością zdążyły zauważyć przybycie floty pościgowej.

— Ale do tej pory nie zmieniły kursu — rzuciła Desjani, odpowiadając na niewypowiedziane jeszcze pytanie. — Być może obawiają się, że zdążymy je przechwycić, jeśli zaczną zawracać. A może po prostu obawiają się, że ucieczka sprowokuje nas do zaatakowania planety.

— Bardzo prawdopodobne.

Najważniejsze, że pomimo pojawienia się sił pościgowych nadal mam sytuację pod kontrolą, myślał Geary. Tylko że zazwyczaj kiedy wszystko wskazuje na to, że trzymasz rękę na pulsie, nagle coś idzie niezgodnie z planem i po chwili znajdujesz się w samym środku piekła. Ale co może pójść nie tak? Na co powinienem zwrócić uwagę? Na „Tytana”? Tym razem chyba wszystko z nim w porządku.

— Sir! — Operator centrum łączności podniósł rękę. — „Tytan” melduje, że naprawił jeden z silników.

Geary zadrżał na samo brzmienie nazwy tego okrętu. Dopiero po chwili zrozumiał, że dotycząca go wiadomość wyjątkowo nie była zła. Sprawdził aktualne statystyki jednostki, ale ani jej prędkość, ani przyspieszenie nie uległy większym zmianom.

Wciąż jest zbyt powolny, stwierdził w duchu. Co za idiota określił ten typ jednostki Okrętem Szybkiego Wsparcia Floty? Jedyna rzecz, jaką potrafi robić szybko, to wpadanie w kłopoty.

— Jakie są szanse, że „Tytan” zdoła uruchomić kolejne silniki w najbliższym czasie?

Wachtowy z działu operacyjnego wyglądał na zaskoczonego. Rzucił wymowne spojrzenie marynarzowi ze stanowiska maszynowego, który, również zdziwiony, dopiero po chwili zaczął analizować dane.

— Wygląda na to, że dość duże — mówiąc to, miał minę dumnego z siebie mechanika, który dopiero co stanął przed skomplikowanym problemem i od razu wiedział, jak go rozwiązać.

Geary oparł się wygodniej i zaczął analizować całościową sytuację floty, chcąc się upewnić, czy jego uwadze nie umknął jakiś istotny szczegół. Ale w systemie gwiezdnym Corvus, pomijając flotę Sojuszu, pogoń Syndykatu i dwadzieścia statków handlowych, systemy nawigacyjne nie notowały żadnych oznak ruchu. Pozostałe jednostki, głównie cywilne, pozawijały do najbliższych portów w nadziei na uniknięcie starcia. Wyświetlacze wskazywały, że siły pościgowe Syndykatu osiągnęły prędkość ponad trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę, czyli nieco powyżej 0,1 świetlnej. Biorąc pod uwagę ogromną odległość dzielącą obie floty, wciąż było to żółwie tempo.

— Oni nie zamierzają nas gonić — zorientował się w końcu Geary.

— Nie? — Desjani, wyraźnie zdziwiona, sprawdziła pozycję okrętów wroga.

— Nie, jeśli te dane są dokładne. Właśnie przestali przyspieszać. Z pewnością by nas nie dogonili, zanim wykonamy skok, nawet gdyby się bardzo starali. Ale problem w tym, że oni się nie starają.

— To znaczy, że nas… śledzą?

— Raczej zaganiają — poprawił ją Geary. — Chcą nas zmusić do ucieczki.

— W kierunku punktu skoku.

— Na Yuon. Stawiam własne życie, że o to im chodzi.

Prawdę mówiąc, pomyślał chwilę później, już to zrobiłem. Postawiłem moje życie. A także życie wszystkich służących pode mną marynarzy. Co będzie, jeśli Syndycy się zorientowali, że nie chcemy lecieć prosto do domu? Co będzie, jeśli odgadli, że Kaliban to najlepszy wybór? Nie, to niemożliwe. Nie mogą pozwolić, by ta flota przedostała się przez Yuon, dlatego tam musieli zgromadzić większość sił. Nie mieli innego wyboru. Ale mogli również zaminować wyjście z punktu skoku na Kalibanie taką ilością ładunków, że zamienią nas w jedno wielkie złomowisko. Tylko czy posiadali wystarczającą ilość min wewnątrz tamtego systemu i czy zdążyliby je rozmieścić? Czy w ogóle rozważali możliwość, że wybierzemy akurat Kaliban? Nie ma sposobu, aby to przewidzieć. Nie mogę sobie teraz pozwolić na wahanie. Zasadzka może czekać wszędzie. Cokolwiek bym postanowił, zawsze pojawią się wątpliwości. Przymknął powieki i odetchnął głęboko kilka razy, na moment tracąc kontakt z otoczeniem. Gdy otworzył oczy, zauważył, że Desjani przygląda mu się z rozbawieniem.

— Nie rozumiem, w jaki sposób potrafi się pan relaksować w tak nerwowym momencie — wyznała. — Ale wiem, jakie to robi wrażenie na załodze.

— To tylko, hmmm… kwestia treningu.

Wszystko wskazywało na to, że w najbliższym czasie nie wydarzy się nic szczególnego. Geary sprawdził tylko, ile czasu pozostało do kontaktu ze statkami handlowymi — wahadłowce z oddziałami komandosów wystartują najwcześniej za dwie godziny. Zwalczył więc irracjonalną obawę, że gdy tylko zejdzie z mostka, ponownie odezwą się dzwonki alarmowe, i wstał.

— Pójdę coś zjeść — rzucił w stronę Desjani, która odpowiedziała skinieniem głowy. Gdy wychodził, zauważył, że wachtowi gapią się na niego z wyraźnym uwielbieniem.

Przodkowie, wspomóżcie mnie, proszę, bym nigdy nie pomyślał, że moje czyny są tak perfekcyjne, jak oni w to wierzą. Jeśli się kiedyś przewrócę, gotowi będą to uznać za jeden z rytuałów „Black Jacka” szykującego się do bitwy i zaczną mnie naśladować.

Niemniej jednak kontakt z personelem na mostku przypominał mu, jak ważne jest przebywanie wśród załogi. Kusiła go perspektywa zjedzenia posiłku w kabinie. W miejscu, gdzie nie sięga wzrok zarówno tych, którzy go wielbili, jak i tych, dla których był jedynie Johnem Gearym, odmrożonym reliktem bez przyszłości. Ale w końcu się przełamał i wstąpił do jednej z pobliskich mes. Stanął w długiej kolejce po posiłek, a potem usiadł obok kilku marynarzy.