Czuł, że go obserwują, gdy przeżuwał coś całkowicie pozbawionego smaku.
— Co u was słychać? — zagaił, ale wszyscy milczeli, spoglądając po sobie. Zwrócił się więc do siedzącego naprzeciwko podoficera i zadał pytanie, na które musiała paść prosta odpowiedź:
— Skąd jesteście?
— Z Ko… Kosatki, sir!
Jedną z niewielu rzeczy, o których zawsze można porozmawiać z załogantami, jest ich dom.
— Z planety kapitan Desjani?
— Tak jest, sir.
— Byłem kiedyś na Kosatce. — Szczęka podoficera dosłownie opadła z wrażenia. — Dość dawno temu, ze zrozumiałych względów. Podobało mi się tam. W której części planety mieszkaliście?
Marynarz zaczął opowiadać i niebawem do rozmowy przyłączyli się pozostali. Kolejny także pochodził z Kosatki. Za czasów Geary’ego trzon załogi okrętu werbowano na jednej planecie, a braki uzupełniano rekrutami z najrozmaitszych sektorów Sojuszu. Siedzący przy stole załoganci wspominali miejsca, których Geary nie mógł znać, ale samo tylko zainteresowanie widoczne na twarzy przełożonego sprawiało, że czuli się szczęśliwi.
Wreszcie jeden z nich zadał pytanie, które musiało paść prędzej czy później:
— Sir, wracamy już do domu, prawda?
Geary niemal się zadławił kawałkiem jałowej potrawy. Popił go wodą, nie mógł pozwolić, by głos mu się łamał.
— Mam zamiar doprowadzić tę flotę do sektorów Sojuszu — powiedział.
Zauważył wokół uśmiechy aprobaty.
— A jak długo to jeszcze potrwa, sir? — odezwał się kolejny marynarz. — Moja rodzina… No…
— Rozumiem, ale nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie wracamy najkrótszą drogą. — Radość w jednej chwili ustąpiła miejsca pełnej napięcia ciszy. — Syndycy właśnie na to liczą. Zastawili na nas kolejną pułapkę. — Geary uśmiechnął się, chcąc wyglądać na absolutnie pewnego siebie. — Ale to my będziemy górą, zawsze wyprzedzając ich ruchy o minutę świetlną, pojawiając się i uderzając z zaskoczenia tam, gdzie nikt się nas nie spodziewa. — Zamilkł, wciąż główkując, jakich użyć sformułowań, aby relacja ze sromotnej ucieczki brzmiała jak opis zwycięskiego marszu. — Straciliśmy wielu przyjaciół w systemie centralnym. Musieliśmy go w pośpiechu opuścić, by przegrupować siły. Ale teraz nie odpuścimy wrogowi. Będziemy skakać między systemami, atakować go raz po raz, aż zapłaci nam po stokroć za wszystkie krzywdy. A kiedy odlecimy do domu, Syndycy będą wiedzieli, że nikt nie zadziera z Sojuszem bezkarnie.
Marynarze wiwatowali, a Geary wstał, przepraszając w myślach przodków za wszystkie wypowiedziane właśnie kłamstwa. Ruszył w stronę wyjścia z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
Słowa tej krótkiej mowy błyskawicznie rozprzestrzeniły się po okręcie. Nie było w tym jednak niczego nadzwyczajnego, skoro każdy z załogantów mógł je nadawać przez komlink i wielu z pewnością tak uczyniło. Geary przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w kajucie. Pozdrawiał jednak po drodze napotkanych marynarzy, żeby uniknąć podejrzenia, że przed nimi ucieka. Patrząc im w oczy, widział nadzieję, że zdoła dokonać tego wszystkiego, o czym przed chwilą mówił.
Godzinę później przemógł się i opuścił ciche sanktuarium kabiny. Gdy dotarł na mostek, Desjani wciąż tam była, bacznie obserwując odczyty na wyświetlaczach. Siły pościgowe Syndykatu praktycznie nie zmieniły położenia, choć jeśli dokonywały jakichś manewrów w przeciągu ostatnich czterech godzin, zaświadczające o tym fale światła jeszcze nie dotarły do „Nieulękłego”. Tymczasem wypełnione haraczem okręty handlowe znajdowały się już całkiem blisko miejsca spotkania, a wygięte w szerokie łuki wektory ich ruchu powinny zetknąć się wkrótce z torem lotu floty.
Frachtowce wystartowały z zamieszkanej planety, znajdującej się teraz na wprost floty i nieco poniżej jej kursu. Musiały jednak zmierzać do jeszcze bardziej oddalonego punktu, bo tylko w taki sposób mogły wejść w kontakt z dużo szybszymi jednostkami wojennymi. W czasie gdy kupcy powoli zbliżali się do wyznaczonej pozycji, flota przecinała orbitę drugiej planety.
Kapitan Desjani kręciła z niedowierzaniem głową, odczytując kolejne raporty. Zapisała coś i odwróciła się w stronę Geary’ego.
— Problemy z załogą — powiedziała. — Najwyższy czas, żeby ktoś stworzył zbiór zasad uniemożliwiających marynarzom tworzenie związków na pokładzie okrętu.
— Mój pierwszy oficer też o tym marzył — odparł Geary lakonicznie. — Ale nie z mojego powodu.
— Oczywiście, że nie, sir. — Desjani wyglądała na zaskoczoną.
Nagle przez głowę przemknęła mu myśl, by rzucić się na Tanię Desjani, tutaj i teraz — niech zobaczy, że jej przełożony jest tylko mężczyzną. W końcu od ostatniego kontaktu fizycznego z kobietą upłynęło ponad sto lat i choćby nie wiadomo jak kombinował, nie mógł tego ukryć. Ta szczypta perwersji poprawiła mu nieco wisielczy nastrój.
— A mogłoby chodzić o mnie — kontynuował. — Pamiętam ją doskonale. Porucznik o kruczoczarnych włosach, jak dla mnie gorętsza od pola plazmowego. Na szczęście, dla utrzymania porządku i dyscypliny, miała mnie za przygłupiego i pozbawionego zdolności kadeta.
Desjani uśmiechnęła się uprzejmie, najwyraźniej nie wierząc w ani jedno słowo.
— Pułkownik Carabali prosiła o kontakt. Właśnie miałam panu wysłać wiadomość w tej sprawie.
— To dobrze, że nadal mam znakomite wyczucie czasu. — Geary aktywował połączenie. Zdziwił się, widząc Carabali bez kombinezonu bojowego. Chociaż dlaczego miałaby go teraz nosić? — zadał sobie w myślach pytanie i od razu sam na nie odpowiedział. Przecież jej zadaniem jest koordynować działania wszystkich zespołów, a zatem nie powinna lecieć z jednym z nich. — Słucham, pani pułkownik?
— Komodorze Geary, chciałam zapytać, czy ma pan dla nas jakieś dodatkowe instrukcje.
— Nie sądzę. Komandosi znają się na swojej robocie lepiej niż ja. Nie ma też chyba sensu powtarzać im, że nie ufam Syndykom.
— Wyruszają w pełnym rynsztunku. — Carabali uśmiechnęła się. — Jeśli nawet te frachtowce są wypełnione żołnierzami, moi chłopcy zrobią tam porządek.
— Jeśli to zasadzka, to żaden z tych okrętów nie wróci dziś do domu. Zadbam o to osobiście. Ale mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Potrzebujemy przewożonych przez nie surowców.
— Zrozumiałam, sir! — Pułkownik zerknęła na bok. — Dziesięć minut do startu wahadłowców. Będę pana informować o postępach akcji.
— Dziękuję. — Geary był spokojniejszy, mogąc liczyć na fachowe wsparcie Carabali. Cholernie dobrze wiedzieć, że osłaniają nas oddziały desantowe pomyślał. Sprawdził pozycje jednostek floty, zapamiętując, które znajdowały się dość blisko frachtowców, by w razie konieczności móc natychmiast zaatakować. Wygląda na to, że jesteśmy gotowi na wszystko.
Ta myśl przywiodła mu przed oczy obraz starego zastępcy. Patros — tak mu było na imię — z pewnością nie żył od dziesiątek lat, choć w pamięci Geary’ego upłynęło zaledwie kilka tygodni od dnia, w którym widzieli się po raz ostatni. Za każdym razem gdy Patros słyszał to zdanie, miał zwyczaj pochmurnieć i zastanawiać się, czy przypadkiem o czymś nie zapomnieli. Cóż, Patros, ty już trafiłeś do bezpiecznej przystani wśród przodków, a ja wciąż zachodzę w głowę, czy czegoś nie przeoczyłem, pomyślał Geary.
Przez następne kilka minut próbował zwalczyć przygnębienie wywołane wspomnieniem dawnego druha. Patros nie powinien trafić na mostek „Nieulękłego”. Ani ja. Dwa duchy, tym właśnie jesteśmy. Co ja tu robię, do licha, walcząc w wojnie naszych potomków?