— Za duże ryzyko, sir. Możemy ich załatwić w ułamku sekundy, ale jeśli są przygotowani na opcję martwej ręki, stracimy moich ludzi tak czy inaczej.
— Opcja martwej ręki? Nie da się ich… — Geary przerwał, widząc, że Carabali zaprzecza ruchem głowy.
— Nie, sir! — odparła. — Detonatory mogą być podłączane do systemów nerwowych albo serc nosicieli. Jeśli Syndycy zostaną zabici, ich serca przestaną bić i to da sygnał do wysadzenia reaktorów.
— Rozumiem.
To coś nowego, w moich czasach nie stosowano podobnych rozwiązań, ale za nic nie nazwałbym ich postępem, pomyślał Geary.
Twarz Carabali nagle pojaśniała.
— Komodorze, chyba mam rozwiązanie. Moi chłopcy, spodziewając się spotkania z cywilami, zabrali również broń do tłumienia zamieszek.
— To znaczy?
— Mają między innymi miotacze gazu CRX. Jest całkowicie bezwonny, bezbarwny i natychmiast pozbawia przytomności.
— Sugeruje pani, żeby obezwładnić Syndyków za pomocą gazu?
— Tak jest, sir! Padną, zanim się zorientują, że coś kombinujemy.
— I jest pani pewna, że ten gaz nie doprowadzi do uaktywnienia opcji martwej ręki?
— Wystarczająco pewna. Ale mogę to skonsultować z personelem medycznym.
— Proszę to zrobić. — Geary czekał, przeklinając wlekące się sekundy, robiąc wszystko, aby nie dać po sobie poznać zniecierpliwienia. Po chwili Carabali znów pojawiła się na ekranie.
— Personel medyczny potwierdza, gaz będzie bezpieczny.
— Będzie czy prawdopodobnie będzie, pułkowniku?
— Zapytałam, czy ręczą za to własnym życiem. Potwierdzili bez zawahania.
— W końcu należą do korpusu desantowego — wtrąciła oschle Desjani.
— Nie medycy — przypomniała Carabali. — Zostali oddelegowani do korpusu z floty i nawet jeśli przebywanie z komandosami wpłynęło na ich sposób myślenia, to nie znaczy, że nadają na tych samych falach.
Ta szybka wymiana zdań rozbawiła Geary’ego.
— Ustaliliśmy zatem, że personel medyczny nie jest skłonny do umierania na polu chwały tak ochoczo jak pani komandosi. Czyli możemy wyeliminować zagrożenie za pomocą gazu paraliżującego.
— Co nie znaczy, że będziemy bezpieczni — wtrąciła Desjani. — Rdzenie reaktorów można zaminować na dziesiątki sposobów, mogą po prostu wybuchnąć, gdy frachtowce znajdą się w pobliżu dużych jednostek. Kilka czujników zbliżeniowych ukrytych gdzieś w poszyciu załatwi sprawę, a z pewnością nie będziemy w stanie wykryć ich wszystkich w tak krótkim czasie. — Przerwała na moment. — Statki handlowe nie mają aż tyle sprzętu, co okręty wojenne, ale na ich pokładach znajduje się cała masa urządzeń. I na dobrą sprawę nie wiemy nawet, jaki czynnik uaktywni reakcję samozniszczenia.
To może być wszystko, przyznał w myślach Geary. Nawet zmiana kursu albo szybkości bez wprowadzenia specjalnego kodu, znanego jedynie załodze. Dwadzieścia potężnych bomb zmierza wprost na najbardziej wartościowe jednostki tej floty.
— Dobrze. Powiedzmy, że użyjemy gazu CRX. Tym sposobem wciąż będziemy mieli dwadzieścia statków lecących na spotkanie z flotą, tyle tylko, że z nieprzytomnymi załogami. — Wiedział, że Desjani uważnie go obserwuje, czekając na ostateczną decyzję i zastanawiając się, jak przełożony zdoła ją pogodzić z szacunkiem okazywanym jeńcom. Koniec końców każde działanie, jakie nakaże wobec sabotażystów, będzie usprawiedliwione.
Ale to wcale nie oznacza, że muszę zrobić cos, czego nie chcę, myślał. A chcę jedynie maksymalnie utrudnić życie tym, którzy zaplanowali tę akcję i wysłali podwładnych na pewną śmierć, siedząc wygodnie w schronach.
— Ile mamy czasu na rozwiązanie tej sytuacji?
Carabali spojrzała wyczekująco na Desjani, która zmagała się z klawiaturą terminala. Na wyświetlaczu Geary’ego każdy z syndyckich frachtowców otoczyła jasna sfera.
— Oto przewidywane pola rażenia eksplozji, które nastąpią po samozniszczeniu. Jak widać, rozciągają się w jedną stronę ze względu na kierunki lotu frachtowców. Dopóki nasze okręty znajdują się poza wskazanymi strefami, ich tarcze bez problemu skompensują efekty wybuchu.
Geary ocenił, ile czasu pozostało do spotkania. Niezbyt wiele, ale powinno wystarczyć.
— Dobrze, pułkowniku — powiedział. — Plan wygląda następująco…
Kilkanaście minut później Geary patrzył, jak ostatni z „kupców” zostaje dość bezceremonialnie wrzucony do kapsuły ratunkowej. Ponieważ nie przypięto ich do foteli, musieli się nieco poobijać, gdy uruchomiono mechanizmy dokujące.
Ale skoro zdecydowali się na męczeńską śmierć, nie sądzę, żeby mieli powody do narzekania na sińce albo połamane kości, podsumował w myślach.
Włazy do przedziałów ewakuacyjnych pozostawiono otwarte z obawy przed zastawionymi pułapkami. Komandosi w pośpiechu wrócili na pokłady wahadłowców. Przy śluzach wejściowych powitali ich koledzy z oddziałów, które otrzymały zadanie wprowadzenia nowych koordynatów do autopilotów sterujących frachtowcami.
Geary zorientował się, że cały czas wstrzymuje oddech. Z ulgą wypuścił powietrze z płuc i sprawdził czas. Gdy wahadłowce odcumowały, siłą woli próbował sprawić, aby poruszały się szybciej i odleciały na bezpieczną odległość od pola rażenia ewentualnych eksplozji. Wprowadzone do komputerów instrukcje za chwilę miały spowodować zmianę kursu okrętów Syndykatu.
— Trzydzieści sekund — przypomniała zupełnie niepotrzebnie Desjani.
Geary mechanicznie przytaknął. Całą uwagę skupiał teraz na symbolach wahadłowców, sferach wyznaczających granice eksplozji i jednostkach pomocniczych floty, które zbliżały się do wyznaczonego miejsca spotkania.
— Teraz!
Wstrzymując oddech, raz jeszcze poprosił przodków, by instrukcje nakazujące zamknięcie kapsuł ratunkowych nie uaktywniły procedur samozniszczenia. Jeśli jego szacunki były dokładne, wahadłowce z komandosami powinny się znajdować w bezpiecznej odległości od frachtowców. Tyle że każde szacunki zakładały margines błędu.
— Kapsuły powinny już startować — poinformowała Desjani.
— Tam są. — Geary wskazał pojawiające się właśnie na ekranie obiekty. Wyczekiwał w napięciu, czy nie nastąpi seria eksplozji w reaktorach, ale frachtowce nadal leniwie zmierzały na spotkanie floty, co bynajmniej nie pozwoliło mu się jeszcze rozluźnić.
— Zobaczmy, jak zareagują na zmianę kursu.
Chwilę później wytyczne wgrane do komputerów sterujących nakazały armadzie zmniejszyć prędkość i dokonać zwrotu. Ogromne, powolne jednostki, wyładowane po brzegi towarami, których tak bardzo potrzebowali, zawracały jeden po drugim. Niebawem ich wektory ruchu zaczęły się wyraźnie oddalać od toru lotu floty Sojuszu.
— Jeszcze tylko jeden element…
Dysze frachtowców rozbłysły oślepiającym światłem, nadając masywnym kadłubom dodatkowy pęd. Geary obserwował uważnie wyświetlacz, sprawdzając, czy wszystkie z jego jednostek są bezpieczne.
— Czy nie powinniśmy nakazać „Tytanowi” i „Dżinowi” zmianę kursu, aby na wszelki wypadek zwiększyły dystans dzielący je od frachtowców? — zapytał.
Desjani wydęła wargi, sprawdzając kolejne odczyty, a potem zdecydowanie pokręciła głową.
— Jeśli z jakichś przyczyn jednostki Syndykatu nie wyłączą teraz silników, to nie będą stanowić dla nas najmniejszego zagrożenia.
Ale silniki pracowały z pełną mocą, pchając frachtowce przed siebie. Na początku ich kursy ulegały zmianie powoli, a potem coraz szybciej, w miarę jak okręty nabierały prędkości. Różnice w wykresach tras uprzednio planowanych i aktualnych były coraz wyraźniejsze.