— Dokąd je pan skierował? — zapytała Carabali.
— Do domu. — Geary posłał jej zimny uśmiech.
Pułkownik spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Proszę mi wierzyć, Syndycy nie będą zadowoleni z faktu, że oddajemy im te statki — zapewnił ją. — Posłużymy się nimi do ukarania ludzi, którzy zaplanowali ten zdradziecki atak. Wokół planety krążą dwie wojskowe stacje orbitalne. Pani chłopcy wgrali do komputerów frachtowców rozkazy, aby maksymalnie przyspieszając, skierowały się prosto na nie. Dziesięć na jedną, dziesięć na drugą.
Wyraz zaskoczenia na twarzy Carabali momentalnie zamienił się w radosny uśmiech.
— Dziesięć wyładowanych po brzegi statków pędzących wprost na kompleksy orbitalne? Zatrzymanie ich wszystkich może sprawić Syndykom nieco kłopotu.
— Nie zdołają wszystkich zatrzymać, pułkowniku. — Geary wskazał palcem na sunące w kierunku planety symbole. — W normalnych warunkach nikt nie musi się obawiać tak powolnych jednostek, można je bez problemu zestrzelić. Ale nasze stateczki nie zwolnią, zbliżając się do stacji. Będą nadal przyspieszać, dopóki nie uderzą prosto w cel.
— Co więcej — wtrąciła rozradowana Desjani — każde zestrzelenie frachtowca wyrzuci w przestrzeń masę odłamków. A wtedy będą mieli do czynienia z milionami ton złomu pędzącego w ich kierunku.
— A my zaoszczędzimy na pociskach dalekiego zasięgu. — Geary nie krył zadowolenia. — Jeśli łamiąc dane nam słowo, Syndycy sami wyposażyli nas w narzędzia, którymi ich ukarzemy, to muszą się nauczyć żyć z konsekwencjami. — Spojrzał na wyświetlacz. — Znajdujemy się teraz w odległości trzydziestu dwóch minut świetlnych od planety. Zatem za pół godziny zorientują się, że ich sprytny plan nie wypalił. Kolejne dziesięć minut zajmie im namierzenie frachtowców i odgadnięcie, dokąd zmierzają. Poczekamy te pół godziny, żeby zbyt szybko nas nie przejrzeli, i nadamy im wiadomość o odpowiedniej treści.
— Dostaną ją więc za około godzinę. Na długo przed tym, zanim frachtowce dotrą do celu. Będą mieli dość czasu na ewakuację baz — zauważyła Desjani.
— Na to nic nie poradzimy. — Geary wzruszył ramionami. — Namierzą frachtowce na długo przed otrzymaniem komunikatu. Poza tym DON-owie ewakuują się jako pierwsi. Ale to wcale nie znaczy, że unikną kary. Będą się musieli wytłumaczyć przełożonym, jak doszło do tego, że utracili wszystkie instalacje obronne w systemie i dlaczego zniszczeniu uległy niemal wszystkie duże jednostki handlowe. A przede wszystkim zostaną zapytani, dlaczego pomimo tak wielkich strat nie udało im się choćby zadrasnąć któregoś z okrętów Sojuszu, nie mówiąc już o opóźnieniu ruchów całej floty.
— Cóż… — Carabali uśmiechnęła się ponuro. — Wygląda na to, że wkrótce zamienią dyrektorskie garniturki na więzienne pasiaki.
— Być może — odparł. — Ale nie sądzę, żeby miało mnie to zmartwić.
Gdy minęło pół godziny, wyprostował się, sprawdzając, czy mundur dobrze na nim leży. Nie leżał idealnie, ale Geary nie miał zamiaru upodabniać się do wymuskanych biurokratów Syndykatu.
— Rozpoczynamy transmisję. Do wszystkich mieszkańców systemu Corvus — zaczął przywódczym tonem, nieco głośniej, niż to miał w zwyczaju. — Mówi komodor John Geary, naczelny wódz floty Sojuszu. — Przerwał na moment, chcąc dać odbiorcom przekazu czas na zrozumienie, kim jest i jakie piastuje stanowisko. Podejrzewał, że tak jak marynarze Sojuszu widzieli w „Black Jacku” zbawcę, Syndycy musieli go uważać za ducha albo przynajmniej za człowieka posiadającego nadprzyrodzone moce. Irytowała go ta myśl, ale nie miał zamiaru rezygnować z atutu, który mógł ułatwić flocie powrót do domu. — Chciałbym powiadomić was o dwóch rzeczach. Po pierwsze, frachtowce wysłane w stronę naszej floty okazały się pułapkami. Negocjowaliśmy w dobrej wierze, ale wasze władze złamały dane nam słowo. Przejęliśmy te jednostki i wysłaliśmy z powrotem, aby dokonać aktu zemsty. Chciałbym, abyście zrozumieli, że pomimo zdrady przywódców Syndykatu nie chcemy was karać za ich czyny. Chciałem was także poinformować, że wystrzeliliśmy w kierunku planety kapsuły ratunkowe z załogami frachtowców. Nie uszkodziliśmy ani nie zaminowaliśmy żadnej z nich. Nie zamieniliśmy ich w broń. Ich jedynym celem jest ocalenie waszych żołnierzy. Mogłem ich wszystkich stracić, bo podszywając się pod cywilne załogi, usiłowali dokonać samobójczego ataku, czym sami wyjęli się spod ochrony prawa wojennego. Mogłem także w odwecie nakazać uderzenie na wasze domy. Posiadamy wystarczającą siłę ognia, by zniszczyć każdy ślad życia w tym systemie. Ale tego nie zrobiłem. Sojusz okazał więcej zainteresowania losem mieszkańców systemu Corvus niż wasi przywódcy. Zapamiętajcie to. Na honor naszych przodków! — Geary wyrecytował używaną niegdyś formułę grzecznościową, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że obecnie mało kto pamiętał o jej prawdziwym znaczeniu. — Mówił do was John Geary, naczelny wódz floty Sojuszu. Koniec transmisji.
Oparł się wygodniej. Kapitan Desjani nie kryła rozbawienia.
— To powinno dać Syndykom do myślenia, zanim frachtowce zaczną uderzać w cel. W szczególności to stare i niezwykle formalne zakończenie przekazu — powiedziała.
— Już go nie używacie?
— Widywałam je jedynie na historycznych dokumentach. — Wciąż zagadkowo uśmiechała się pod nosem. — Tak. Dzięki temu malutkiemu szczegółowi Syndycy zaczną robić w gacie ze strachu, ponieważ zrozumieją, że „Black Jack” naprawdę powrócił.
Geary przytaknął, zachowując ostatnią myśl dla siebie.
Wspaniale. Zawszę pragnąłem zostać najgorszym koszmarem innych ludzi. Ale cóż, walczysz taką bronią, jaką dysponujesz.
Siedem
Mniej więcej dziewięć godzin później Geary stanął na mostku „Nieulękłego”, by się osobiście upewnić, czy frachtowce „dotarły do domu”.
— Kilka z nich zamienili w pył, używając naprawdę potężnych rakiet — Desjani szybko zrelacjonowała przebieg wydarzeń. — Szkoda, że pan to przegapił, ale gdyby miał pan ochotę na powtórkę, dysponujemy nagraniem w bibliotekach taktycznych.
— Jakie pociski mogły spowodować tak wielkie zniszczenia? — zastanawiał się na głos Geary.
— Moi spece od uzbrojenia twierdzą, że musiała to być broń stosowana do bombardowań planetarnych. Nie nadaje się do atakowania okrętów wojennych, te transportowce leciały dość wolno, nie robiły uników, a i tak niemal połowa pocisków nie trafiła w cel.
Broń stosowana do bombardowań planetarnych? Po co Syndykatowi taka broń na głębokim zapleczu, jakim jest Corvus? Musieli ją przechowywać na bazach orbitalnych, skoro nie posiadali w systemie większych okrętów wojennych. A to oznacza, że nie umieścili jej tutaj przypadkowo. Geary gładził palcami brodę. Udawał, że sprawdza na mapie pozycję floty, ale tak naprawdę jego myśli cały czas błądziły wokół tej zagadki. Celem ataku dla tych pocisków mogła być wyłącznie zamieszkana planeta. Ale dlaczego mieliby…
Obudź się, John, przecież doskonale wiesz, w jaki sposób Syndycy wymuszają posłuch. Dla utrzymania dyscypliny zrobią wszystko, bez względu na to, jak bardzo godzi to w podstawowe ludzkie wartości. Przetrzymywanie na orbicie broni używanej do bombardowań to z pewnością kolejny sposób na zyskanie pewności, że lokalni mieszkańcy będą posłusznie wykonywać rozkazy.
Nigdy nie czułem szacunku dla przywódców Syndykatu, a teraz zaczynam naprawdę ich nie lubić.
Geary przyjrzał się informacjom o planecie. Nie wyglądała bynajmniej na raj — za mało wody, zbyt rzadka atmosfera. Ale nadawała się do utrzymania sporej populacji. Całe szczęście, że nie zaatakowaliśmy tych ludzi, i tak mają wystarczająco dużo zmartwień za sprawą własnych przywódców.