Выбрать главу

Odpowiedź padła z ust współprezydent Rione:

— Nie chcą wyglądać na słabych, wysuwając żądania, których spełnienia nie mogą wymusić siłą.

Geary odwrócił się. Rione siedziała w fotelu obserwatora.

— Proszę o wybaczenie, pani współprezydent. Nie wiedziałem, że przebywa pani na mostku.

— Weszłam w momencie, gdy frachtowce docierały do planety. — Twarz Rione przyjęła ponury wyraz. — Rozumiem, że warunki porozumienia zostały złamane?

— Można tak powiedzieć — odparła spokojnie Desjani.

— Ale nie z pani winy — dodał szybko Geary.

— Bez względu na okoliczności proszę o przyjęcie przeprosin. — Rione skłoniła głowę. — Jak już wspomniałam, Syndycy nie będą po raz kolejny żądać naszej kapitulacji. To kwestia polityki i wizerunku. Uciekliśmy z pułapki w systemie centralnym i bez większych przeszkód przedostaliśmy się przez Corvus. Rośnie przekonanie, że dowódcy Syndykatu nie potrafią nas zatrzymać. Aby odzyskać dobre imię i szacunek, muszą albo nas zniszczyć, albo zmusić do wywieszenia białej flagi przy pomocy brutalnej siły.

Geary gładził brodę, analizując słowa Rione.

— To całkiem prawdopodobne. — Desjani przytaknęła, gdy zerknął w jej stronę. — Ale istnieje inne wytłumaczenie. Idę o zakład, że dowódca floty pościgowej doskonale wie o gorącym powitaniu, jakie nas czeka na Yuonie. Planuje wyjść z punktu skoku tuż za nami i uderzyć na nas od tyłu, gdy będziemy zajęci walką. Nie interesują go jakiekolwiek negocjacje, skoro ma szansę zostać „bohaterem z Yuonu”.

— To również możliwe — zgodziła się Rione.

Geary raz jeszcze zwiększył pole widzenia wyświetlacza, by móc objąć wzrokiem cały system. Flota Sojuszu i siły pościgowe Syndykatu zmalały do rozmiaru niewielkich plam przemieszczających się w ślimaczym tempie po linii łączącej dwa punkty skoku. Okręty Sojuszu przebyły niemal cały ten dystans, dzieliła je około doba lotu od miejsca, z którego mogły dokonać skoku do bezpiecznego — na co liczył Geary — Kalibana.

Co mi przypomina, że mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia, pomyślał i wstał.

— Będę w swojej kajucie.

Przechodząc obok Rione, dostrzegł malujące się na jej twarzy podejrzenie. Gdy tylko dotarł do kajuty, zaczął przeglądać przesłaną przez Duellosa listę nazwisk. Szukał następcy dla obecnego dowódcy „Hardego”. Już wcześniej postanowił, że usunie Vebosa z tego stanowiska, zanim flota opuści Corvus. Nadszedł czas, by spełnić dane sobie przyrzeczenie.

Mając do dyspozycji oficerów ze wszystkich jednostek, mógł przebierać w kandydatach. Duellos przeprowadził wstępną selekcję. Geary wyświetlał kolejne nazwiska i czytał powiązane z nimi akta osobowe. Kojarzył część z tych osób i zdawał sobie sprawę, że choć niewątpliwie doświadczone, nie należały do wyznawców kultu „Black Jacka”.

Jedno nazwisko przykuło jego uwagę. Komandor Hatherian, odpowiadający za uzbrojenie na ”Orionie”. Podkomendny Numosa, co nie stanowiło najlepszej rekomendacji. Z tego, co Geary zdążył zauważyć, ludzie pokroju Numosa zwykli sobie dobierać niezbyt utalentowanych podwładnych, za to cechujących się posłuszeństwem dobrze wytresowanego psa. Skoro jednak Duellos umieścił Hatheriana na liście… Na dodatek w ostatnim raporcie Numos określił go w sposób następujący: kompetentny, ale bez większych uzdolnień. Mogło to oznaczać, że Hatherian nie należał do grona jego faworytów.

Hmm, ma stopień komandora, podobnie jak Vebos, myślał Geary. Co mam zatem zrobić z tym drugim?

Z dużą starannością napisał dwie wiadomości. Wysłał je i wrócił na mostek. Rione i Desjani nadal tam były, choć każda z nich sprawiała wrażenie, że jest nieświadoma obecności tej drugiej.

— Wystosowałem rozkazy do „Hardego” i „Oriona”.

— Tak jest! — odpowiedziała natychmiast kapitan, zastanawiając się, dlaczego została o tym fakcie poinformowana. Przeczytała obydwie wiadomości i przez dłuższą chwilę walczyła z chęcią wyrażenia zaniepokojenia. — Czy przewiduje pan jakiekolwiek problemy z powodu tych rozkazów? — zapytała w końcu.

— Na pewno nie na „Orionie”. — Na temat Numosa Geary miał już wyrobioną opinię. Facet uważał się za wzbudzającego respekt przywódcę i nawet jeśli nie cenił specjalnie komandora Hatheriana, musiał go uważać za osobę lojalną. Ale Geary niejednokrotnie służył pod podobnymi do Numosa ludźmi i wiedział, że prawda wygląda nieco inaczej. Wyrwanie się spod nadzoru takiej osoby przynosiło ulgę i lojalność była ostatnią rzeczą, o jakiej myślał przeniesiony oficer. Jeśli w ogóle zdarzyło mu się o tym pomyśleć.

Geary usiadł. Czekał.

Po upływie niecałej godziny z lądowiska na „Orionie” wystartował prom w kierunku „Hardego”. Desjani sprawdziła odczyty.

— Wahadłowiec dotrze do celu za około dwie godziny — poinformowała.

— Niedługo wrócę. — Geary opuścił mostek. Zmusił się, by zjeść w najbliższej mesie posiłek w towarzystwie załogi i zapewnić ją raz jeszcze, że bezpiecznie doprowadzi flotę do sektorów Sojuszu. Potem bezskutecznie próbował się zdrzemnąć, aż w końcu postanowił wrócić na stanowisko.

— Wahadłowiec dotrze do „Hardego” za trzydzieści minut — zakomunikowała Desjani.

— Dziękuję, kapitanie. Czy „Hardy” próbował nawiązać z nim kontakt?

— Nie, sir! O ile mi wiadomo, do tej pory go nie zauważył.

Geary postukał palcami o oparcie fotela, zadając sobie pytanie, jakie kroki powinien podjąć, jeśli Vebos znów zachowa się jak idiota. Istniało kilka możliwości, ale przede wszystkim chodziło o to, by nie zaogniać sytuacji bardziej niż to konieczne. W końcu podjął decyzję i wybrał na panelu komunikatora jakże znajomą kombinację.

— Pani pułkownik, z „Oriona” leci wahadłowiec na „Hardego”.

— Tak, sir. — Carabali patrzyła na przełożonego podejrzliwie, nie rozumiejąc, dlaczego miałoby ją to interesować.

— Na jego pokładzie znajduje się komandor Hatherian. Ma on zastąpić aktualnego dowódcę „Hardego”, komandora Vebosa, przenoszonego na stanowisko zbrojmistrza „Oriona”.

— Tak jest!

— Czy pamięta pani jeszcze o takim starym zwyczaju floty, który zwykliśmy nazywać pożegnaniem druha?

— Tak, sir.

— Wydaje mi się, że byłoby niezwykle miło, gdyby pani oddziały na „Hardym” zechciały towarzyszyć byłemu dowódcy w drodze do śluzy promu.

Carabali w trakcie długiej służby z pewnością wykonywała niejeden dziwaczny rozkaz, dzięki czemu zdołała ukryć zaskoczenie.

— Sir?

— Tak? — Geary uśmiechnął się, mając nadzieję, że wejdzie mu to w nawyk. — Pożegnanie druha. Komandor Vebos z pewnością poczuje się doceniony, jeśli otrzyma specjalną eskortę w drodze na wahadłowiec.

Pułkownik powoli skinęła głową.

— Eskortę ze wszystkich komandosów służących na „Hardym”? Mają odszukać komandora Vebosa i poinformować go, że pełnią obowiązki… straży honorowej?

— Dokładnie o to proszę. O honorową eskortę, która wyprowadzi go z okrętu.

— A jeśli komandor Vebos odmówi przyjęcia tego zaszczytu? Co moi chłopcy mają wtedy zrobić?

— Jeśli do tego dojdzie, powinni otoczyć komandora i natychmiast skontaktować się z panią i ze mną. W zależności od sytuacji wspólnie podejmiemy decyzję, jak go nakłonić do współpracy.

— Tak jest! Natychmiast wydam rozkazy. Przypuszczam, że użycie broni nie będzie konieczne?

Geary z całych sił starał się nie wybuchnąć śmiechem. Jak widać, Carabali jeszcze nie zapomniała, kto odpowiadał za zbombardowanie pozycji jej żołnierzy.