Выбрать главу

— Żadnej broni, pułkowniku. Jeśli zajdzie taka potrzeba, możecie go wynieść z „Hardego” za ręce i nogi. Ale nawet taka miernota jak Vebos powinna zrozumieć, że nie ma zbyt wielkiego pola manewru, kiedy otoczy go oddział komandosów. A poza tym to tylko przeniesienie.

— Przyjęłam. — Na twarzy Carabali pojawiło się zrozumienie. — Będę pana na bieżąco informować o rozwoju sytuacji, sir! — Zasalutowała i przerwała połączenie.

Geary zauważył, że Desjani próbuje ukryć rozbawienie.

— Eskorta honorowa?

— Tak — odpowiedział, starając się zabrzmieć tak poważnie, jak to tylko możliwe.

— Dlaczego przenosi go pan na „Oriona”, jeśli wolno mi spytać?

Rozejrzał się, chcąc zyskać pewność, że nikt go nie podsłucha i wyszeptał:

— Chcę zmniejszyć do minimum liczbę okrętów, na które muszę uważać. Poza tym Numos zyska znakomitą okazję do współpracy z Vebosem. I vice versa.

— Rozumiem. Zasługują na siebie. Prom z „Oriona” już podchodzi do lądowania, ale „Hardy” nadal nie nawiązał z nim kontaktu.

„Hardy” był o wiele mniejszą jednostką niż „Orion”, nie miał nawet wydzielonego lądowiska dla wahadłowców. Dokujące promy musiały się ustawiać przy śluzie powietrznej i rozwijać rękaw cumujący, przez który pasażerowie przechodzili na pokład okrętu.

— Zgodnie z odczytami „Hardy” wciąż nie otworzył śluzy.

Geary sprawdził czas.

— Wciąż nie mamy meldunku od pułkownik. Dajmy jej jeszcze trochę czasu.

Pięć minut później na wyświetlaczu pojawiła się pozbawiona emocji twarz Carabali.

— Komandor Vebos w towarzystwie eskorty honorowej zmierza w stronę śluzy „Hardego”, sir! — zameldowała.

— Jakieś problemy? — zapytał.

— Nic, z czym tuzin komandosów w pełnym rynsztunku nie mógłby sobie poradzić. Aczkolwiek muszę przyznać, że pomogła nam przede wszystkim bierna postawa załogi wobec rozkazów komandora.

— To oczywiste. Ci ludzie zostali poinformowani o zmianie dowódcy. Komandor Vebos nie sprawował już nad nimi władzy.

— Tak, sir — Carabali przytaknęła. — Co więcej, nie zauważyłam, by ktoś po nim rozpaczał.

— Nie mogę powiedzieć, że jestem tym zaskoczony. — Geary spojrzał na Desjani, która chciała coś powiedzieć.

— Śluza „Hardego” została otwarta — zameldowała. — Komandor Hatherian wchodzi na pokład. Komandor Vebos jest wnoszony… Wybaczy pan, jest eskortowany do promu przez straż honorową. — Zamilkła na kilka sekund. — Eskorta opuszcza wahadłowiec. Śluza powietrzna została zamknięta.

— Dziękuję za wsparcie, pani pułkownik. — Geary ukłonił się w stronę hologramu.

— Cała przyjemność po naszej stronie, sir! — Carabali zasalutowała w odpowiedzi.

Wahadłowiec odcumował od „Hardego” i ruszył w drogę powrotną. Geary z całego serca współczuł załodze promu, która będzie musiała spędzić jakiś czas w towarzystwie wybitnie niezadowolonego komandora, zanim z ulgą wypuści go na pokład „Oriona”. Znów wyświetlił na ekranie widok całego systemu. Siły pościgowe Syndykatu odrobinę zmniejszyły dystans dzielący je od floty Sojuszu, ale punkt skoku na Kaliban był już niemal na wyciągnięcie ręki.

Żeby tylko wszystko, co muszę jeszcze zrobić, poszło tak gładko jak pozbycie się Vebosa, pomyślał Geary. Za około siedemnaście godzin flota powinna pożegnać Corvus. O ile w tym czasie nic się nie wydarzy. O ile napęd „Tytana” nie przejdzie na pełny wsteczny ciąg i nie oderwie się od ogromnego kadłuba, by wirując coraz szybciej, wytworzyć miniaturową czarną dziurę i zniknąć na zawsze. Geary dwukrotnie przeanalizował taki scenariusz, zanim sobie uświadomił, że zaczyna poważnie brać go pod uwagę. Dopiero wtedy dotarło do niego, jak bardzo jest zmęczony.

— Chyba pora się przespać — powiedział. Gdy ruszył w stronę wyjścia, ze zdziwieniem zauważył, że Rione wciąż siedzi na fotelu obserwatora. Współprezydent posłała mu szelmowski uśmiech.

— Dziękuję za pasjonujące przedstawienie, komodorze.

— Ma pani na myśli okiełznanie Vebosa?

— Tak. Jeśli dobrze zrozumiałam, zamierzał pan ostrzec pozostałych oficerów?

Zmarszczył brwi, bo miał nieodparte wrażenie, że kiedyś już usłyszał to samo zdanie.

— Niezupełnie. Vebos swoim zachowaniem udowodnił, że jest zbyt głupi na stanowisko kapitana okrętu. To nie miało nic wspólnego z prywatnymi sympatiami. Raczej z dbałością o załogę „Hardego”. Trzeba było znaleźć kogoś, kto właściwie pokieruje tą jednostką.

Po spojrzeniu Rione Geary mógł wnioskować, że nie do końca mu uwierzyła. Uśmiechnął się do niej naprawdę szeroko i opuścił mostek.

Wrócił na niego kilka godzin później. Chciał się upewnić, że zostanie obudzony, gdy flota Sojuszu dokona skoku z systemu Corvus, zostawiając daleko w tyle siły pościgowe.

Przez chwilę przypatrywał się dziwnym plamom światła w nadprzestrzeni, a potem ciężko opadł na fotel. Minie kilka tygodni, zanim się przekonają, co — jeśli cokolwiek — powita ich na Kalibanie.

Tak wiele jest do zrobienia, a zarazem tak mało mogę. Dopóki przebywamy w nadprzestrzeni, mam do dyspozycji jedynie prymitywny system komunikacji z resztą floty. Powinienem teraz odpoczywać, by odzyskać wreszcie siły, których tak bardzo mi brakuje od momentu przebudzenia się z hibernacji.

Lekarze deliberowali nad stanem fizycznym Geary’ego, przepisywali mu kolejne leki, nakazywali ćwiczenia i sen. Proszę unikać stresu, radzili wielokrotnie. A on spoglądał na nich z politowaniem, zastanawiając się, czy zdają sobie sprawę, jak śmiesznie brzmią te zalecenia w jego obecnej sytuacji.

Najgorsze było jednak to, że musiał ukrywać swoją słabość. Desjani wciąż wielbiła ślady jego stóp. Co się jednak stanie, gdy do niej dotrze, że nie był bohaterem przysłanym przez żywe światło gwiazd. Sprawa wyglądałaby prościej, gdyby współpracował z nią albo jakimkolwiek innym oficerem od dłuższego czasu. Ale ponieważ prawie dosłownie spadł flocie z nieba, tak naprawdę nikogo nie znał.

Rione nie należała do wyznawców kultu „Black Jacka” i zapewne rozterki Geary’ego wcale by jej nie zaskoczyły. Być może miałaby dla niego jakąś cenną radę, bo jak do tej pory mógł jedynie podziwiać współprezydent za niesamowitą klarowność myśli. Ale nadal do końca nie wiedział, czy i na ile może jej zaufać. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował, to polityk znający jego najgłębsze sekrety, mogący je przehandlować wrogowi za osobiste korzyści.

Nikogo, z kim mógłby szczerze porozmawiać. Nikogo, z kim mógłby dzielić ciężar dowodzenia.

Nie, to nieprawda. Poznał kogoś takiego, ale się spóźnił i teraz nie mógł zamienić z nim nawet kilku słów. A szkoda, bo był to wspaniały człowiek. Wciąż rozprawiam o honorowaniu naszych przodków, pomyślał ze złością, a od momentu przebudzenia nie znalazłem czasu, by złożyć im oficjalne wyrazy szacunku.

Przywołał wirtualny plan wschodniej części ”Nieulękłego”. Szukał miejsca, które pomimo wielu zmian, jakie zaszły przez ostatnie stulecie, wciąż powinno się znajdować na każdym okręcie. I znalazł. Sprawdził godzinę, nie chcąc trafić na tłum marynarzy, a potem wstał, poprawił mundur i zaczerpnąwszy głęboko powietrza, ruszył prosto do komnat przodków.

Znajdowały się dwa pokłady niżej, w najlepiej chronionej części okrętu. Geary stanął przed prowadzącym do ich wnętrza włazem, ucieszony, że nikogo nie ma w pobliżu. Gdy wszedł do środka zobaczył rząd znajomo wyglądających pomieszczeń. Wybrał jedno z nich i zamknął ostrożnie dźwiękoszczelne drzwi. Usiadł na drewnianej ławce ustawionej przed półką, na której stała świeca. Podniósł leżącą obok zapalniczkę i zapalił knot, a później przez chwilę przyglądał się płomieniowi.