W końcu głośno westchnął.
— Szacowni przodkowie. Wybaczcie, że tak długo zwlekałem — Geary przemawiał do duchów, które, jak wierzono, przyciągał płomień świecy. — Powinienem oddać wam cześć już dawno temu, ale jak zapewne wiecie, miałem ostatnio sporo roboty. Muszę się mierzyć z wyzwaniami, których nigdy bym się nie spodziewał. Wiem, że to żadna wymówka, ale mam nadzieję, iż przyjmiecie moje przeprosiny. — Na moment przerwał. — Zapewne próbujecie odgadnąć, gdzie się podziewałem przez tak długi czas. Może już wiecie. Może Michael Geary zdążył wam wszystko opowiedzieć, jeśli, czego się naprawdę obawiam, poległ podczas bitwy. Pozwólcie mi zatem oświadczyć, że możecie być z niego dumni. Bardzo żałuję, że nie miałem okazji lepiej go poznać. Minęło wiele lat od czasu, gdy rozmawiałem z wami po raz ostatni i wiele się zmieniło. Większość tych zmian, o ile nawet nie wszystkie, to zmiany na gorsze. Tak przynajmniej sądzę. Nie mogę udawać, że nie potrzebuję teraz waszego wsparcia. Będę wdzięczny za wszystko, co dla mnie uczynicie. I dziękuję za to, co już uczyniliście. — Znów przerwał, zastanawiając się, jak to jest, że przemawianie do przodków daje tyle pocieszenia. Nie nazwałby siebie religijnym człowiekiem, ale za każdym razem, gdy przebywał w tych komnatach, czuł, że ktoś naprawdę go słucha. A jeśli człowiek nie mógł zaufać własnym przodkom, to komu? — Jest mi ciężko. Staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię, ale nie mam pewności, czy to wystarczy. Tak wielu ludzi na mnie liczy. Niektórzy z nich zginą. Nie mogę udawać, że do tego nie dojdzie. Nawet jeśli nie popełnię żadnego błędu, kilka jednostek nie wróci do domu. A jeśli jakieś popełnię… — zamilkł, myśląc o „Obrońcy”. — Jeśli jakieś popełnię, będę miał na sumieniu bardzo wielu ludzi. Czeka nas długa droga do domu. A ja nawet nie wiem, co zastaniemy na miejscu. Na szczęście podąża za nami spora część sił światów Syndykatu. Być może dzięki temu wróg nie zdoła wykorzystać przewagi, jaką dała mu porażka Sojuszu w systemie centralnym. Ale co do tego również nie mogę mieć pewności. A jeśli Syndycy rozpoczęli już ofensywę? Nie jestem w stanie tego sprawdzić, uwięziony tak daleko od strefy wpływów Sojuszu. Niczego się nie dowiem, dopóki nie dotrzemy do przyjaznych nam sektorów i nie uzyskamy rzetelnych informacji od wywiadu. — Kolejna przerwa. — Nie martwię się o to, co ze mną będzie. Powinienem być martwy od wielu lat. Ale nie mogę pozwolić, by to przekonanie zawładnęło moimi czynami i myślami. Muszę zadbać o ludzi, którzy pokładają we mnie wielkie nadzieje. Pomóżcie mi, proszę, podejmować właściwe decyzje, abym mógł zminimalizować ewentualne straty. Przysięgam, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, dla dobra waszego i waszych potomków.
Geary siedział jeszcze przez chwilę w milczeniu, wpatrzony w płomień świecy, a potem wstał zdmuchnął go i wyszedł z komnaty.
Na zewnątrz spotkał kilku marynarzy. Pozdrowił ich skinieniem głowy, gdy wpatrywali się w niego z uwielbieniem.
Do diabła, przecież moje miejsce jest wśród przodków, do których właśnie przemawiałem, a nie na pokładzie tego okrętu, pomyślał. I oni o tym wiedzą.
Tyle że załoganci wcale nie zachowywali się tak, jakby zobaczyli kogoś, kto nie powinien już przebywać wśród żywych. Kilku oddało mu honory tak nieudolnie, jakby dopiero co nauczyli się salutować. Geary, uśmiechnięty pod nosem, odpowiadał przepisowo, ale gdy chwilę później zauważył zaniepokojenie w oczach dwóch marynarzy, natychmiast spoważniał. Załoga „Nieulękłego” nie powinna się go obawiać.
— Czy coś się stało? — zapytał.
Mężczyzna, do którego skierował te słowa, zbladł.
— N-nie, sir!
Geary mierzył go wzrokiem przez dłuższą chwilę.
— Na pewno? Wyglądacie na zmartwionego. Jeśli chcecie o tym porozmawiać, mam akurat wolną chwilę.
Zagadnięty marynarz nie potrafił wydobyć z siebie słowa. W końcu przemówił jego towarzysz:
— Sir, to nie nasza sprawa.
— Naprawdę? — Geary się rozejrzał. Pozostali załoganci również wyglądali na zaniepokojonych. — Tak czy inaczej, chciałbym wiedzieć, w czym problem.
Stojąca obok kobieta odchrząknęła i powiedziała nieśmiało:
— Chodzi o to, że pan tutaj przyszedł… Krąży ostatnio sporo plotek.
— Plotek? — Z trudem zachowywał kamienny wyraz twarzy. Nie lubił obnosić się ze swoją wiarą, ale podejrzewał, że chodzi o coś więcej. — Jakich plotek?
— Nikt pana nie widział w tym miejscu od czasu, gdy pana… podjęliśmy. A podczas ucieczki z systemu centralnego… Cóż, niektórzy uważają, że tamte wydarzenia mają coś wspólnego z pana wizytą.
Geary miał nadzieję, że nie wyglądał na aż tak poirytowanego, jak się czuł po tak mało precyzyjnej odpowiedzi.
— A w szczególności które z nich? — zapytał i nagle zrozumiał. — Chodzi wam o „Obrońcę”? — Nerwowość, która pojawiła się na twarzach marynarzy, wystarczyła za odpowiedź. — Myśleliście, że przyszedłem tutaj z powodu śmierci mojego krewniaka? — Wbił wzrok w pokład, nie chciał teraz patrzeć im w oczy. — Myśleliście, że zwlekałem z wizytą w komnatach, bo bałem się z nim spotkać? — Podniósł głowę. Znów wyczytał odpowiedź z ich twarzy. — Nie mam pojęcia, ile wiecie o tym wydarzeniu, ale kapitan Michael Geary zgłosił się na ochotnika i z własnej woli zawrócił okręt, by powstrzymać Syndyków. Gdyby tego nie zrobił, być może musiałbym mu wydać taki rozkaz, bo na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za całą flotę. Ale nie wydałem tego rozkazu. Nie musiałem. On i jego załoga poświęcili się dobrowolnie za nas wszystkich.
Z reakcji marynarzy mógł wnioskować, że nie mieli o tym bladego pojęcia.
Wspaniale! — pomyślał. Byli przekonani, że wysłałem Michaela na pewną śmierć. A co najgorsze w innych okolicznościach właśnie tak musiałbym postąpić.
— Nie mam powodów, by obawiać się przodków. A na pewno nie więcej niż każdy z was. Przyszedłem tutaj dopiero teraz, bo dowodzenie flotą to czasochłonne zajęcie.
— Oczywiście, sir! — zareagował momentalnie jeden z marynarzy.
— Pan się niczego nie boi, prawda? — zapytał inny.
Jeden z moich wyznawców, pomyślał Geary. I co mam mu odpowiedzieć?
— Jak każdy człowiek boję się przede wszystkim tego, że nie dam z siebie stu procent. I to mnie trzyma na nogach. — Wyszczerzył się, chcąc dać do zrozumienia, że żartuje, i odetchnął z ulgą, gdy załoganci w jednej chwili wybuchli gromkim śmiechem. Teraz musiał już tylko szybko zakończyć tę rozmowę, jednocześnie nie dając im do zrozumienia, że chwilowo ma ich dość. — Wybaczcie, ale przeszkodziłem wam w waszych rytuałach.
Marynarze w odpowiedzi zaczęli go zapewniać, że wina leży po ich stronie, i usunęli się na bok, robiąc przejście. W ich oczach nie było już niepokoju, Geary z zaskoczeniem zauważył, że sam poczuł się pomiędzy nimi nieco swobodniej. Być może rzeczywiście uciekał od kwestii „Obrońcy” i głośne wyrażenie dręczących go myśli pomogło mu pogodzić się ze śmiercią Michaela.
Szedł w stronę kajuty uśmiechnięty. Ciężar odpowiedzialności spoczywającej na jego barkach przez chwilę wydawał się mniej nieznośny.
— Komodorze Geary, czy możemy porozmawiać na osobności?
Geary przeprowadzał właśnie symulację manewru, który chciał przećwiczyć z flotą, gdy tylko wyjdą z nadprzestrzeni. Pracował na nowej wersji programu, którego używano już za jego czasów, choć od dawna nikt jej nie aktualizował. Zależało mu, by parametry symulacji odpowiadały stanowi i osiągom współczesnych jednostek. Co prawda miał jeszcze wiele dni na dokończenie pracy, niemniej nie był zbytnio zadowolony z faktu, że Desjani przyszła ukraść mu część cennego czasu.