Выбрать главу

— Oczywiście. Słucham.

— Wiem, że to się wydarzyło ponad tydzień temu, ale… — kapitan zamilkła na moment, zbierając myśli. — Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego zrobiliśmy wszystko, aby ocalić załogi frachtowców Syndykatu? Wiem, co pan myśli na temat złego traktowania jeńców, ale ci ludzie udawali cywilów. Sabotażystów nie chronią żadne prawa. — Zamilkła w oczekiwaniu na odpowiedź, lecz po chwili szybko dodała: — Oczywiście nie kwestionuję pańskich decyzji.

— Kapitanie, mam nadzieję, że będzie pani zadawać pytania za każdym razem, gdy nie zrozumie pani motywów mojego postępowania. Może pani posiadać wiedzę, której mi brakuje. — Geary przymknął oczy, masując skronie. Czuł, jakby ciśnienie miało mu za chwilę rozsadzić czaszkę. — Ma pani rację, nie musieliśmy ratować tych ludzi. Co więcej, gdybyśmy ich stracili, nikt by nam tego nie miał za złe. — Uśmiechnął się krzywo. — Nie zapytała pani wprost, ale i tak odpowiem. Sądzę, że zarówno pani, jak i moi przodkowie w tej samej sytuacji nie mieliby oporów, by potraktować tych sabotażystów zdecydowanie ostrzej.

Desjani wyglądała na zdezorientowaną.

— A więc dlaczego, sir? Zamierzali zabić wielu marynarzy i uszkodzić nasze okręty przy pomocy podstępu, w cywilnym przebraniu. Dlaczego okazaliśmy im łaskę?

— Dobre pytanie. — Geary westchnął, przenosząc wzrok na wyświetlony na grodzi obraz. — Czasami najlepszym lekarstwem dla naszych dusz jest okazanie łaski wrogowi wtedy, gdy na to najmniej zasługuje. Nie wiem, jak pani, ale moja dusza ostatnimi czasy potrzebuje wiele wsparcia. — Desjani najpierw wyglądała na zaskoczoną, a potem się uśmiechnęła, jak gdyby uznała, że Geary żartował. — Ale to nie jedyny powód. Miałem inny, o wiele ważniejszy.

— Ważniejszy powód?

— Tak. — Geary wskazał na gwiezdny pejzaż. — Plotki na temat tego, co się tutaj stało, prędzej czy później dotrą do wszystkich systemów Syndykatu. Oczywiście spreparowana zostanie wersja oficjalna — flota Sojuszu zamierzała zmieść z powierzchni ziemi każdy dom i zniszczyć każdy ślad życia, ale została odparta przez bohaterskich obrońców i tak dalej. Zresztą cokolwiek byśmy zrobili, tak będą o nas mówić dowódcy Syndykatu. Niemniej jednak mieszkańcy planet będą szeptać za ich plecami. A jakie informacje dotrą do nich pocztą pantoflową? Na przykład takie, że nie zbombardowaliśmy miast. Oczywiście mogą twierdzić, że nie mieliśmy na to czasu. Ale dowiedzą się też, jak potraktowaliśmy jeńców. Mogliśmy bez wyrzutów sumienia wpakować kulkę w łeb każdemu z nich, a okazaliśmy im szacunek.

— Syndycy będą to mieli gdzieś — powiedziała Desjani. — Uznają to za kolejny przejaw naszej słabości.

— Myśli pani? — Geary wzruszył ramionami. — Niewykluczone. Przecież można w ten sposób interpretować każdy czyn. Pamiętam jeszcze, jak mówiono, że zbyt ostre traktowanie jeńców dowodziłoby naszej słabości, bo oznaczałoby, że nie potrafimy przestrzegać zasad wojny.

— Naprawdę? — Desjani, wyraźnie zaskoczona, wpatrywała się w Geary’ego.

— Tak. — Zamilkł i pozwolił sobie na chwilę zadumy. Oczami wyobraźni zobaczył pewną sytuację z przeszłości — pokój i lektura, rzeczy niezwykle odległe w czasie i przestrzeni.

— Uczono mnie, że przestrzeganie zasad jest oznaką siły i wytrwałości. Wiem, to dyskusyjna kwestia. Ale proszę pomyśleć o praktycznych efektach naszego zachowania. Być może w przyszłości ktoś lepiej potraktuje żołnierzy Sojuszu. A co ważniejsze wróg nie będzie się obawiał kapitulacji. Usłyszy tu i tam, że nie zabijamy jeńców, nie atakujemy ludności cywilnej, nie niszczymy wszystkiego na drodze do domu. Nawet sprowokowani uderzyliśmy jedynie w tych, którzy chcieli nam zagrozić. Gdzieś po drodze ktoś, od kogo będziemy potrzebować pomocy, może o tym pamiętać.

Kapitan nadal nie wyglądała na przekonaną.

— Może coś to da, kiedy następnym razem będziemy przelatywali przez obcy system i zażądamy dostawy surowców. Ale wciąż mamy do czynienia z Syndykami. Nie zmienią zasad postępowania tylko dlatego, że my to zrobimy.

— Nie? Cóż, być może nie ich wodzowie. Między nami mówiąc, nienawidzę każdego z tych, których do tej pory spotkałem. — Desjani uśmiechnęła się, słysząc te słowa. — Jedno jest pewne. Jeśli ktoś usłyszy o tej flocie albo zobaczy ją w akcji, na pewno nie uwierzy w to, że jesteśmy słabi. I zrozumie, że pewnych rzeczy nie robimy tylko dlatego, że po prostu nie chcemy ich robić. — Geary poczuł ukłucie zimna wewnątrz ciała, kiedy pomyślał o dzielącym go od Desjani stuleciu. — O przodkowie, pomóżcie. Taniu, przecież Syndycy też są ludźmi. Ta wojna musi ich wyniszczać w podobnym stopniu, co nas. Oni tez nie chcą już posyłać swoich synów, córek, mężów i żon na pewną śmierć w wojnie, która nie ma końca. — Spojrzał jej prosto w oczy. — Zrozum, nic nie tracimy, pokazując Syndykom, że możemy ich godnie traktować.

— A co z fanatykami gotowymi umrzeć w imię wpajanych im kłamstw? Oni spróbują po raz kolejny.

— Być może — Geary przytaknął. — Ale ci, z którymi mieliśmy do czynienia, wrócili do domu pozbawieni przytomności, podczas gdy ich okręty uderzały w bazy orbitalne. Nie zyskali chwały, a wielu zginęło z ręki własnej armii. Może dzięki temu następny oddział samobójców nie będzie już tak ochoczo ruszał do akcji. Spełnię ich marzenie, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale zrobię to na moich warunkach. Nie chcę, żeby stanowili dla kogokolwiek inspirację. Jeśli ktoś pragnie śmierci, zabijając go, pomagamy mu tylko w osiągnięciu celu.

— Zniweczył pan również plan ataku na flotę. — Desjani znów się uśmiechnęła. — Ani jedni, ani drudzy nie dopięli swego.

— To prawda.

Geary raz jeszcze spojrzał na obraz gwiazd.

Dokąd zmierzają teraz siły pościgowe Syndykatu? — zastanawiał się. Jeśli Syndycy tak bardzo pragną śmierci, będą musieli poczekać na następną okazję A jeśli się doczekają, stworzę im do umierania odpowiednie warunki.

Osiem

Nic. Wyszli z nadprzestrzeni w stanie pełnej gotowości, obawiając się najgorszego. Wiedzieli, że mogą trafić wprost na pole minowe, a zaraz za nim na formacje bojowe floty Syndykatu. Wiedzieli, że będą się musieli przez nie przebić, jeśli chcą dożyć następnego dnia. Ale systemy obserwacyjne okrętów Sojuszu przeczesywały bezgraniczną pustkę.

W zasięgu przeskanowanego obszaru system gwiezdny Kaliban sprawiał wrażenie martwego. Żadnych oznak życia, żadnego statku, żadnego urządzenia w trybie oczekiwania, emitującego najmniejszą ilość ciepła. Na Kalibanie żyli kiedyś ludzie. Teraz panowała tu kompletna cisza.

— Niech będą dzięki przodkom, nie ma min! — Kapitan Desjani nie kryła radości. — To znaczy, że zupełnie nie spodziewali się naszego przylotu. Przechytrzył ich pan, komodorze.

— Myślę, że tak. — Nie czas na fałszywą skromność, pomyślał. Przybyliśmy tutaj, bo tak zadecydowałem i tylko dlatego, że tak zadecydowałem. — Kaliban to obecnie niezbyt popularne miejsce.

— Nigdy takie nie było.

Pięć planet, w tym dwie tak małe, że właściwie nie zasługiwały na nazwy. Wszystkie wrogie człowiekowi ze względu na zbyt niskie lub zbyt wysokie temperatury i za rzadką albo toksyczną atmosferę. Do tego typowy wybór małych ciał niebieskich, choć i tych było mniej niż w większości systemów. Pomimo to ludzie wybudowali tutaj kiedyś domy. Kaliban nie oferował im niczego oprócz studni grawitacyjnej, która pozwalała na wykonywanie skoków nadprzestrzennych. Geary mógł bez problemu wyobrazić sobie historię kolonizacji Kalibana, bo w przeszłości zasiedlano wiele podobnych mu systemów.