Geary kiwał głową, starając się zapamiętać wszystkie informacje.
— Skoro posiadamy klucz Syndyków, skorzystajmy z niego. Tak na marginesie, skąd się wziął na pokładzie „Nieulękłego”?
— Otrzymaliśmy go od zdrajcy. — Skrzywiła się, wypowiadając ostatnie słowo. — Podwójnego zdrajcy. To dzięki niemu zyskaliśmy możliwość uderzenia na główny system Syndykatu.
— Rozumiem. Zaciągnęli was prosto w zasadzkę. — Doskonale wiedzieli, że nie oprzecie się pokusie, dodał w myśli.
— Tak jest, sir! — Desjani nadal miała niewyraźną minę.
— Zatem Syndycy wiedzą, że posiadamy klucz. Nie rozumiem tylko, dlaczego utrzymujemy w ścisłej tajemnicy informację o miejscu jego przechowywania.
— Syndycy wiedzą, że go mamy, ale nie mają pojęcia, na którym okręcie. Nie są pewni, czy został już zniszczony, czy może nadal znajduje się na pokładzie którejś z ocalałych jednostek. Gdyby wiedzieli, że mamy go na „Nieulękłym”…
— Natychmiast skierowaliby na niego wszystkie siły, chcąc się upewnić, że klucz zostanie zniszczony.
— Tak jest!
— Czy nie mogą po prostu zmienić częstotliwości sieci?
Desjani zaprzeczyła ruchem głowy.
— To niemożliwe, panie kapitanie. Od momentu, w którym sieć zostaje aktywowana, nie można zmienić żadnego jej parametru.
Geary analizował pospiesznie wszystkie te informacje ze świadomością, jak dużo wiedzy musi jeszcze przyswoić. Teraz jednak nie miał na to czasu, powinien już być w sali konferencyjnej, gdzie oczekiwali go wszyscy dowódcy.
— Jak duży jest klucz?
— Zbyt duży, by ktoś mógł go nosić przy sobie, jeśli o to pan pyta.
— Możemy go skopiować? Wyprodukować kilka egzemplarzy i przesłać na inne jednostki?
— Nie, to przekracza możliwości okrętów pomocniczych. Ale w naszej przestrzeni z pewnością istnieją światy, w granicach których da się to zrobić.
Geary próbował ocenić, jak wielką wartość klucz przedstawiał dla Sojuszu. Musiał go tylko dostarczyć na zaprzyjaźnione terytorium… Kolejny ciężar na barkach bohatera.
— Rozumiem, pani kapitan. Chodźmy na spotkanie. Na spotkanie z ludźmi, którzy może i wyglądali tak jak on, ale myśleli zupełnie inaczej. Ile czasu zajmie mu odkrywanie tych różnic, będących efektem całego stulecia prowadzenia wyczerpującej wojny? Musi uważnie wsłuchiwać się we wszystko, co powiedzą.
— Chwileczkę. Jeszcze jedna sprawa. Przed momentem, kiedy powiedziała pani, że nie mamy szans na pokonanie floty Syndykatu, nie dokończyła pani zdania. O co chodziło?
Desjani wyglądała na zakłopotaną. Uciekała wzrokiem w bok, byle tylko nie patrzeć na przełożonego.
— Zaczęłam mówić, że nawet sam „Black Jack” nie zdoła wygrać tej bitwy.
Nawet sam „Black Jack” nie zdoła tego dokonać. Zabrzmiało niezwykle znajomo. Przez moment Geary nie potrafił znaleźć właściwej odpowiedzi. Na szczęście hibernacja nie pozbawiła go całkowicie skłonności do autoironii.
— Cóż, pani kapitan, miejmy nadzieję, że się pani myli.
Spojrzała na niego i nagle uśmiechnęła się szeroko.
— Miejmy nadzieję.
Weszli do sali. Geary przodem, Desjani za nim. Kiedy się zatrzymał, zajęła miejsce w pobliżu drzwi. W rzeczywistości pomieszczenie nie było aż tak duże, jak to się teraz wydawało. Geary widział je, podczas gdy systemy telekonferencyjne były wyłączone, i wtedy sprawiało raczej przeciętne wrażenie. Niezbyt przestronne, z niewielkim, prostym stołem umieszczonym pośrodku dla wygody prowadzącego obrady. Ale teraz, podchodząc do fotela głównodowodzącego, Geary miał przed sobą całe rzędy oficerów dowodzących okrętami floty. Nie mógł wyjść z podziwu, że ci ludzie wyglądają tak realnie, jakby przebywali tutaj, a nie na pokładach odległych jednostek. Kiedy ogniskował wzrok na którejś postaci, hologram momentalnie stawał się większy, a obok mógł zobaczyć okno z nazwiskiem, stopniem i informacją o przydziale. Pośrodku stołu zamontowano sporych rozmiarów wyświetlacz, prezentujący aktualne położenie i formację zarówno floty Sojuszu, jak i Syndykatu. Technologia rzeczywistości wirtualnej uczyniła spory krok naprzód podczas długiego snu Geary’ego.
Zdaje się, że prowadzenie konferencji jest dzisiaj o wiele łatwiejsze, pomyślał. Potem zadał sobie pytanie, czy to rozwiązanie przysłużyło się flocie, czy wręcz przeciwnie, stanowiło jeden z elementów wpływających na upadek dawnego ducha. Stał przez chwilę przed fotelem przekonany, że po wejściu głównodowodzącego powinna paść jakaś komenda. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Usiadł.
W sali panowała kompletna cisza. Wszyscy oprócz kapitan Desjani, która zasiadała na jedynym prawdziwym krześle, uważnie przyglądali się nowemu przełożonemu. Geary przesuwał wzrokiem od twarzy do twarzy. Niektórzy kapitanowie odpowiadali pustymi spojrzeniami, jakby pragnęli ukryć myśli. Inni spoglądali wyzywająco, najwidoczniej wciąż nie uznawali zwierzchnictwa Geary’ego. Jednak zdecydowana większość patrzyła z nadzieją skazańca, który modli się o cud ocalenia. Ale pomijając wrażenie, jakie sprawiali, wszyscy co do jednego byli potwornie wyniszczeni brakiem odpoczynku.
Geary zaczerpnął tchu. Zamierzał z wyrachowaniem ignorować wszelkie nieregulaminowe zachowania i odstępstwa od znanych mu zwyczajów floty. Rozpoczął przemowę w stylu zapamiętanym z dawnych czasów.
— Dla informacji tych z was, którzy nie mieli okazji mnie poznać, nazywam się John Geary. Admirał Bloch, opuszczając pokład „Nieulękłego”, mianował mnie głównodowodzącym floty. Przyjąłem tę odpowiedzialną funkcję i zamierzam wykonywać powierzone mi obowiązki z maksymalną starannością. — Nie mógł przestać się zastanawiać, jak odbiorą ton jego głosu, jak zrozumieją jego słowa.
Kobieta, bez wątpienia zbliżająca się do wieku emerytalnego, rzuciła przełożonemu jadowite spojrzenie.
— Czy admirał Bloch w jakikolwiek sposób uzasadnił tę decyzję?
Geary spojrzał na nią gniewnie. Poczuł żar zdolny wreszcie uwolnić ciało od wypełniającego je uczucia chłodu.
— Nie mam zwyczaju zadawać przełożonym pytań dotyczących motywów, jakie nimi kierują podczas wydawania rozkazów. — Wśród zebranych zapanowało poruszenie, ale nie był pewien, co to mogło oznaczać. — Niemniej jednak admirał Bloch poinformował mnie, dlaczego tak zadecydował. Jestem najstarszym stopniem oficerem we locie, a ponadto służę najdłużej z was wszystkich.
Kobieta uniosła brwi.
— Najdłużej?! Pan raczy żartować.
— Sugeruje pani, że powinniśmy porównać daty naszych promocji, kapitanie… — Zerknął na tabliczkę informacyjną wiszącą obok jej postaci. — Kapitanie Faresa?
— To nie miałoby najmniejszego sensu, jak pan doskonale wie.
— Nie, nie wiem. — Geary pozwolił, by gniew wyraźnie wybrzmiał w jego głosie. — Jeśli teraz zaczniemy się przekomarzać, kto ma wyższy stopień, a kto dłuższą wysługę, doprowadzimy do chaosu, w efekcie którego wszyscy zginiemy.
Kolejny oficer wtrącił się do dyskusji. Kapitan Numos z „Oriona”.
— Czy sugeruje pan, że zna jakikolwiek sposób na ocalenie floty? Moim zdaniem mamy dwa wyjścia. Możemy walczyć i polec albo skapitulować i pójść w niewolę, co jest równoznaczne z powolniejszym rodzajem śmierci.
Geary uśmiechnął się lekceważąco.