Geary ciężko skłonił głowę.
— Rozumiem.
— Co nie znaczy, że koniecznie chcemy umierać tak daleko od domu.
— Tak się składa, że to też rozumiem. — Wskazał na lewą pierś, na której nosił kilka baretek, co kontrastowało z ich wieloma rzędami na mundurze Duellosa. Ale między tymi nielicznymi nie dało się nie zauważyć bladoniebieskiej wstęgi Medalu Honoru, nadanego pośmiertnie za „ostatnią bitwę”. Geary nie miał pewności, czy na niego zasłużył, ale nosił go, jak nakazywał regulamin. — Wszyscy dorastaliście w przekonaniu, że walka i śmierć to normalne koleje życia. A mój umysł wciąż tkwi w przeszłości, gdzie pokój stanowił normę, a wojna jedynie pewną możliwość. Dla mnie walka była grą, w której sędziowie rozstrzygali, ile kto zdobył punktów, wskazywali zwycięzców i przegranych. Potem wszyscy razem szliśmy na drinka, żeby się wzajemnie okłamywać, jak genialne były nasze taktyki. A teraz to rzeczywistość. Na Grendelu wydarzenia nastąpiły po sobie niezwykle szybko i nawet przez chwilę nie pomyślałem, że właśnie rozpoczyna się stulecie mordów. Wasza flota jest o wiele potężniejsza od tej, która istniała za moich czasów. W jednej bitwie mogę stracić więcej ludzi, niż liczyła ich wtedy cała marynarka. Każdego dnia muszę się przyzwyczajać do faktu, że zostałem rzucony w wir wydarzeń nieporównywalnych do niczego, co kiedykolwiek znałem.
— Zazdroszczę panu tych wspomnień — powiedział Duellos, a w jego oczach pojawił się smutek tęsknota za czymś, czego nigdy nie znał.
Geary skinął głową i przywołał na twarz wymuszony uśmiech.
— Tak. Chyba naprawdę nie mam zbyt wielu powodów do narzekań. Dziękuję panu za szczerość kapitanie. Bardzo sobie cenię trzeźwość pańskiego spojrzenia na rzeczywistość.
Duellos postąpił krok do tyłu, ale zanim się odmeldował, zapytał:
— Komodorze, co pan zrobi, kiedy siły Syndykatu dotrą na Kaliban?
— Podejmę najlepszą decyzję z możliwych po ocenie zaistniałej sytuacji.
— Oczywiście. Jestem pewien, że ta decyzja będzie zgodna z „duchem” floty. — Zasalutował i zniknął.
Geary został sam w pokoju, w którym tak naprawdę nigdy nie miał licznego towarzystwa, i długo przypatrywał się zawieszonemu nad stołem hologramowi.
Dziewięć
Nawet inżynierowie Sojuszu musieli przyznać, że instalacje Syndyków na Kalibanie zostały idealnie zabezpieczone. Wszystkie maszyny powyłączano, źródła zasilania odpięto bądź wymontowano, a całą resztę sprzętu spakowano. Osuszono także w maksymalnym stopniu atmosferę wewnątrz kopalń, a potem, przed ich szczelnym zamknięciem, po prostu ją wypompowano. Tym sposobem zamrożono ich wnętrza, zabezpieczając wyposażenie przed niebezpiecznymi skokami temperatury, powodującymi korozję gazami i innymi zagrożeniami.
Na oglądanym przez Geary’ego przekazie wszystkie pomieszczenia wyglądały tak, jakby przed chwilą opuścili je ludzie pracujący na poprzedniej zmianie. Jeden szczegół przykuł jego uwagę — nienaturalna ostrość obrazu oraz brak efektu rozpraszania się światła, charakterystycznego dla widoków obserwowanych w pomieszczeniach posiadających atmosferę. Świadczyło to o jednym — powietrza tam z pewnością nie było.
— Proszę spojrzeć — poprosiła Desjani. Razem z Gearym siedzieli w sali konferencyjnej, tym razem tylko we dwoje. Zamiast rzędów foteli mieli przed sobą ogromny wyświetlacz, na którym mogli oglądać obrazy przesyłane przez badających opuszczone instalacje zwiadowców. Obecnie obserwowali transmisję z budynku stanowiącego niegdyś siedzibę władz Syndykatu — rzędy biurek, umieszczone w identycznych pokojach, a na każdym z nich te same przedmioty w dokładnie tych samych konfiguracjach.
— Bez wątpienia przed opuszczeniem systemu kazali komuś sprawdzić, czy wszystko pozostawiono w idealnym porządku.
— Miałem do czynienia z ludźmi, którym taka praca sprawiała przyjemność — skomentował krótko Geary.
— Ja też. — Desjani nagle się uśmiechnęła. — A teraz docieramy do stanowisk tych, którzy odlatywali jako ostatni.
Geary również nie krył rozbawienia. W ostatnim rzędzie na kilku biurkach panował bałagan. Obok opróżnionych kubków leżały stosy podartych dokumentów i resztki czegoś, co mogło być kiedyś przekąskami, ale zamarzło na kość bardzo dawno temu.
— Coś mi się wydaje, że inspektorzy od porządku wyjechali przed tymi bałaganiarzami. Hmm, to może być interesujące. — Zwiadowca właśnie wchodził do biura naczelnika. Oprócz terminala znajdował się w nim niewątpliwie drogi fotel oraz wyszukany zestaw wyświetlaczy. — Ciekawe, jak to jest? Na zawsze opuścić takie miejsce. Miejsce zastępujące dom przez lata, jeśli nie dekady. Miejsce, do którego nie można będzie już wrócić. Na dodatek wiedząc, że nikt nie zajmie naszego stanowiska, bo po prostu przestanie ono istnieć.
— Myślę, że tak się czuje załoga likwidowanego okrętu — odparła Desjani.
— Trafna uwaga. Przeżyła pani coś podobnego?
Wahała się przez chwilę.
— Od czasu gdy zaczęłam służyć we flocie, bardzo nieliczne okręty trafiały na złom.
Geary poczuł przypływ gorąca i zrozumiał, że się czerwieni ze wstydu.
— Przepraszam. Głupie pytanie.
Skoro Sojusz budował okręty w pośpiechu, aby zastąpić jednostki regularnie niszczone w walkach, można było iść o zakład, że żaden z nich nie zostanie przerobiony na żyletki.
Ale Desjani nie wyglądała na przejętą. Wycelowała palcem w wyświetlacz.
— Można jeszcze zobaczyć ślady w miejscach, gdzie leżały przedmioty osobiste. Ktokolwiek zajmował to biuro, musiał w nim spędzić wiele lat.
Geary zerknął na wskazane miejsce i zauważył kilka ciemniejszych kwadratów i okręgów.
— Też tak myślę. Ciekawe, gdzie ta osoba udała się po opuszczeniu systemu?
— A jakie to ma znaczenie? Gdziekolwiek ją wysłano, zajęła się wspomaganiem machiny wojennej światów Syndykatu.
Nie chciał komentować tych słów, zdając sobie sprawę z ich prawdziwości.
— Chwileczkę. Co to jest?
Desjani zmarszczyła brwi. Na drugim końcu stołu leżał płaski, prostokątny przedmiot. Zwiadowca ostrożnie okrążył mebel.
— To notatka. Wyblakła, ale czytelna. — Zbliżyła głowę do wyświetlacza. — Standardowe pismo uniwersalne. „Do ewentualnych następców. Szuflada z lewej strony… czasem się zacina. Timer w… ekspresie do kawy… nie działa. Słodzik… i kawa… w prawej szufladzie… Zajmijcie się… wszystkim”. Nie mogę odczytać podpisu.
Na twarzy Desjani pojawił się uśmiech, który jednak zniknął już po chwili.
— Komodorze, po raz pierwszy w życiu chciałabym poznać Syndyka. Wydaje mi się, że mogłabym polubić osobę, która napisała tę notatkę… — zamilkła na chwilę. — Nigdy bym nie pomyślała, że mogę polubić jakiegoś Syndyka.
Geary skinął głową.
— Pewnego dnia, jeśli przodkowie pozwolą, wojna się skończy i znów przyjmiemy Syndyków w naszych systemach nie jako wrogów, lecz jako zwykłych ludzi. Znam historię konfliktu i wiem, że pewnie pani na tym nie zależy, ale tak będzie. Nie możemy pozwolić, by nienawiść już zawsze wpływała na nasze relacje z Syndykami.
Desjani namyślała się chwilę, zanim odpowiedziała:
— Bo inaczej w niczym nie będziemy od nich lepsi. Tak jak pokazał nam pan na przykładzie jeńców.
— W pewien sposób pokazałem. — Geary nacisnął klawisz, by skomunikować się ze zwiadowcą. — Czy możecie określić, kiedy zamknięto to miejsce?
— Data na notatce została zapisana według kalendarza Syndyków. Moment, sir. — Po chwili zwiadowca znów się odezwał: — Czterdzieści dwa lata temu, sir, jeśli przyjmiemy, że ta data jest dokładna. A to znaczy, że kawa, którą zostawili, nie będzie zbyt dobrze smakować. Chociaż i tak pewnie lepiej od lury serwowanej w naszych mesach.