— Słuszna uwaga. Dziękuję. — Geary spojrzał na Desjani. — Czterdzieści dwa lata. Kimkolwiek była pracująca tu osoba, może już dzisiaj nie żyć.
— Tak czy inaczej, nie mielibyśmy szansy jej spotkać — zauważyła Desjani lekceważącym tonem, który świadczył, że nie miała zamiaru opłakiwać utraconej szansy.
— Komodorze Geary? — Na dole wyświetlacza pojawiło się niewielkie okno, a na nim pułkownik Carabali i jeden z majorów wojsk desantowych. Oboje, ubrani w pancerze bojowe, przebywali teraz w jednym z kompleksów Syndykatu. Geary sprawdził dane na panelu informacyjnym. W tym samym co zwiadowca, z którym przed chwilą rozmawiał. — Mamy tutaj coś dziwnego.
Poczuł nagły ścisk w żołądku.
— Coś niebezpiecznego?
— Nie, sir. Po prostu… dziwnego. — Carabali wskazała na towarzysza. — To major Rosado, spec od komputerów. — Rosado zasalutował elegancko. — Właśnie się dowiedziałam, że z tych tutaj nie tylko wykasowano wszystkie dane, ale zadbano też o usunięcie systemów operacyjnych. — I to wydało wam się dziwne?
— Tak, sir! — odparł Rosado. — To nie ma sensu Po cholerę usuwać systemy? I tak posiadamy kopie oprogramowania Syndyków, pozyskane z innych miejsc, i bez problemu zdołamy uruchomić ten sprzęt. Czyszczenie dysków do zera w równym stopniu utrudniłoby życie Syndykom, gdyby zdecydowali się tutaj wrócić, co nam. Pierwszy raz w swojej karierze spotykam się z podobną sytuacją.
— Czy Syndycy wiedzą, że posiadamy te kopie?
— Sir, już w dniu, kiedy opuszczali Kaliban, doskonale wiedzieli, że mamy dostęp do znacznie nowszego oprogramowania, niż ten antyczny skansen komputerowy kiedykolwiek widział!
Ten antyczny skansen komputerowy jest o wiele młodszy ode mnie, skonstatował w duchu Geary.
— Czy domyśla się pan, z jakiego powodu usunięto te systemy? — zapytał.
— Tylko jeden powód przychodzi mi do głowy…
— Czyli?
— Sir… — Rosado zaczął bardzo ostrożnie. — Na moje oko chcieli się zabezpieczyć przed ponownym uruchomieniem komputerów przez kogoś, kto nie ma dostępu do koniecznego oprogramowania.
— Kogoś oprócz nas? Ale kogo?
— Może… przez trzecią stronę konfliktu — wtrąciła Carabali.
— Nie ma żadnej trzeciej strony — zdecydowanie zaprzeczyła Desjani. — Jesteśmy tylko my i sprzymierzone z nami planety oraz światy Syndykatu. Nie ma nikogo więcej.
— Nie powinno być nikogo więcej — poprawiła ją pułkownik. — Niemniej Syndycy kogoś się obawiali. Kogoś, kto nie posiada dostępu do oprogramowania znanego wszystkim ludziom.
— Sugeruje pani istnienie obcych istot rozumnych? — naciskała Desjani. — Nigdy nie natrafiliśmy na ich ślad.
— To prawda. — Carabali wzruszyła ramionami. — Nie natrafiliśmy. Ale nie mamy pojęcia, co się znajduje za sektorami Syndyków. Odcięli nam do nich dostęp z powodu tak zwanych względów bezpieczeństwa jeszcze przed wybuchem wojny.
Geary wyświetlił mapę gwiazd. Kaliban znajdował się daleko od przestrzeni Sojuszu, o wiele bliżej było mu do zewnętrznych granic terytorium Syndykatu.
— Jeśli nawet założymy, że macie rację, to Syndycy musieli wiedzieć o obcych już czterdzieści dwa lata temu, w momencie zamykania instalacji. Czy zdołaliby tak długo utrzymywać ten fakt w tajemnicy?
— To by zależało od wielu czynników, sir. Ani ja, ani major Rosado nie twierdzimy, że takie istoty istnieją. Wskazujemy jedynie, że tylko w ten sposób możemy wyjaśnić, dlaczego tak starannie wyczyszczono dyski komputerów. Żadne inne wytłumaczenie nie przychodzi nam do głowy. — Carabali ponownie wzruszyła ramionami.
— Gdyby obcy istnieli, natrafilibyśmy na nich prędzej czy później — Desjani nie dawała za wygraną.
— A kto powiedział, że nie natrafimy? — odparł Geary. — Czy posiadamy stosowne regulacje dotyczące spotkań z obcą rasą?
To pytanie wyraźnie zbiło kapitan z tropu.
— Nie mam pojęcia. Nigdy wcześniej nikt o nich nie wspominał. Jeśli nawet sformułowano podobne zapisy, musiało to mieć miejsce całe wieki temu pewnie jeszcze przed wojną. — Geary’emu najwyraźniej udało się ukryć reakcję na ostatnią część tej wypowiedzi, bo Desjani kontynuowała, nie zwracając na niego uwagi: — Jedno nie daje mi spokoju. Jak obcy mieliby dotrzeć na Kaliban, jeśli Syndycy nie chcieli ich tutaj wpuścić? Ten system nie leży przecież na samej granicy ich terytorium.
Carabali wyglądała na skruszoną, ale mimo to odpowiedziała:
— Inne istoty rozumne mogą posiadać własne, odmienne sposoby na podróżowanie z prędkością większą od świetlnej. Ludzie znają dzisiaj już dwa, ale może ich być znacznie więcej. I może któryś z nich pozwala dotrzeć na Kaliban spoza granic światów Syndykatu. Ale proszę mnie dobrze zrozumieć, nie twierdzę, że obce cywilizacje faktycznie istnieją i że Syndycy na nie natrafili. Na chwilę obecną to po prostu jedyne rozsądne wytłumaczenie zastanej tutaj sytuacji.
— Rozumiem, pułkowniku. — Geary skinął głową. — Dziękuję za opinię, choć przyznam, że pani teoria wydaje mi się mało prawdopodobna. Niemniej z tego, co pani powiedziała, wnioskuję, że jesteście w stanie uruchomić te komputery bez względu na to, co z nimi zrobiono.
Major Rosado uśmiechnął się pewny siebie.
— Jeśli pan sobie tego życzy, uruchomimy je w mgnieniu oka.
— Macie łączność ze zwiadowcami z jednostek pomocniczych?
— Tak, sir. Jest z nami zespół z „Dżina”, który ocenia, czy warto tu jeszcze powiercić.
— Znakomicie. Dziękuję za informację.
Okno komunikatora zniknęło. Geary przeniósł wzrok na przekaz z przetrząsanych biur.
— Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę desantowców zmartwionych istnieniem dwugłowych bestii z mrocznej przestrzeni. — Desjani potrząsnęła głową.
Geary uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. — Jak do tej pory nie znaleźli innego wytłumaczenia na to, co zrobili Syndycy. Może pani ma jakieś?
— Pedanteria doprowadzona do granic absurdu? Działanie durnych biurokratów? Ludzie nie zawsze zachowują się sensownie.
— Prawda. Zwłaszcza tutaj, we flocie, najłatwiej znaleźć potwierdzenie tej teorii.
— Nie traciłabym teraz czasu na zaprzątanie sobie głowy pierdołami — dodała.
— Racja. Tylko że przez te pierdoły musimy wykonać o wiele więcej pracy, nie wiedząc nawet dlaczego. — Spojrzał na zegarek. — Ale teraz faktycznie mamy zupełnie inne zmartwienia.
Po raz dziesiąty w ciągu godziny Geary musiał się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć o kilka słów za dużo. Dowódcy okrętów, które miały uformować szyk blokowy po jednej stronie głównego zgrupowania, rozpoczęli ożywioną dyskusję na temat starszeństwa. W efekcie niektóre jednostki usiłowały zająć okupowane już pozycje. Geary policzył powoli do pięciu i nacisnął klawisz komunikatora.
— Do wszystkich jednostek formacji Bravo. W tym szyku każdy ma równe szanse na zaatakowanie wroga. Postępujcie według planu.
Ledwie skończył mówić, już formułował w myślach kolejny komunikat, widząc, w jakim bezładzie poruszają się okręty. „Śmiały” parł prosto na „Determinację”, najwyraźniej zamierzając ją staranować, aby objąć pozycję domniemanego prowadzącego.
— „Śmiały”, czy otrzymaliście ostatnią wiadomość?
Geary odczekał minutę, dając dowódcy „Śmiałego” czas na odpowiedź, ale krążownik nadal szedł kursem kolizyjnym. Dobrze, zobaczmy, czy odrobina humoru nie załatwi tego lepiej niż usuwanie ze stanowiska kolejnego oficera, pomyślał.