Выбрать главу

— Tak. Produkcja niezbędnych części ma większe znaczenie niż chwilowe ograniczenie tempa lotu. Musimy być przygotowani na długą podróż.

— Tak jest. Pan zamawia, my produkujemy.

Stare motto inżynierów floty przywołało uśmiech na twarz Geary’ego.

— Dziękuję, pani kapitan. Wiem, że zawsze mogę liczyć na panią i eskadrę pomocniczą.

Geary wracał do kajuty usatysfakcjonowany wynikiem rozmowy z Tyrosian. Chciał spędzić trochę czasu w samotności, uciec od obowiązków i przez chwilę poudawać, że nie jest głównodowodzącym floty. Ale przed włazem prowadzącym do upragnionego azylu ktoś już na niego czekał.

— Pani współprezydent. — Miał nadzieję, że nie dał po sobie poznać zmęczenia i braku ochoty na rozmowę. — Czemu zawdzięczam tę wizytę?

W odpowiedzi pochyliła głowę.

— Chciałabym zamienić z panem słowo na osobności.

— Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale czy nie możemy tego przełożyć na jutro? Miałem dzisiaj ciężki dzień.

— Zauważyłam. — Rione obrzuciła komodora badawczym spojrzeniem. — Był pan tak zajęty, że nie miałam możliwości spotkać się z panem wcześniej. Nalegam, abyśmy porozmawiali natychmiast.

— Proszę wejść. — Geary powstrzymał się przed głośnym westchnieniem.

Przepuścił współprezydent, a potem wskazał jej jeden z foteli i sam bez zbędnych ceremonii opadł na drugi. Najwyraźniej tym zachowaniem zasłużył sobie na kolejne spojrzenie.

— Nie wygląda pan dzisiaj na legendarnego bohatera ze stali — powiedziała Rione.

— Legendarny bohater ze stali jest dzisiaj zmęczony jak jasna cholera, madame. Czym mogę pani służyć?

Współprezydent wydawała się zaskoczona bezpośredniością Geary’ego, ale w końcu usiadła.

— Mam bardzo proste pytanie. Co pan planuje, komodorze?

Wzruszył ramionami.

— Tak jak już wielokrotnie powtarzałem, zamierzam doprowadzić flotę do domu.

— Zatem dlaczego zatrzymaliśmy się na Kalibanie?

Ta kobieta posiada dar zadawania niezręcznych pytań, pomyślał.

— Potrzebujemy trochę czasu na reorganizację. Zapewniam, że nie siedzimy tutaj z założonymi rękami. Jak się pani pewnie zdążyła zorientować, rozpoczęliśmy wydobycie niezbędnych surowców. „Tytan” i inne okręty eskadry pomocniczej wytwarzają już ogniwa paliwowe i odnawiają zapasy amunicji. Poza tym produkują części zamienne potrzebne do napraw okrętów, które ucierpiały w systemie centralnym Syndykatu. A jak wiadomo, nie wszystkie z tych napraw można przeprowadzić w nadprzestrzeni. Przetrząsamy też porzucone instalacje w poszukiwaniu innych dóbr i, co najważniejsze, prowadzimy intensywne szkolenie.

— Szkolenie… — Rione zmrużyła oczy. — A jaki jest cel tego szkolenia?

— Jak pani też pewnie wiadomo, przeprowadzamy symulacje manewrów bojowych. Następnym razem, kiedy staniemy dziób w dziób z flotą przeciwnika, chcę mieć za sobą doskonale zorganizowaną maszynę wojenną, a nie bezładną zbieraninę może i walecznych, ale stanowczo zbyt lekkomyślnych zapaleńców.

Niech to szlag! — sklął się w duchu. Muszę uważać na słowa w jej obecności. Lepiej, żeby takie opinie nie dotarły do uszu marynarzy.

— Komodorze, kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy, powiedziałam panu, że ta flota jest krucha. Przyznał mi pan rację. Dlaczego więc teraz mówi pan o walce z dużymi siłami wroga? — głos Rione brzmiał coraz ostrzej.

Geary przytakiwał, żałując, że nie może się otoczyć polem siłowym chroniącym przed słowami.

— To prawda, wtedy się z panią zgodziłem. Ale kruchy metal można przekuć, pani współprezydent. Można go wzmocnić.

— W jakim celu?

Dobra, pomyślał. Najwyraźniej ona nie jest w stanie zaufać mi w kwestiach militarnych. Zresztą wszystko jedno. Czy mi ufa czy nie, jedyne, co mogę jej zaoferować, to bolesna prawda.

— Żebyśmy zdołali dotrzeć do domu. Proszę posłuchać. — Wprowadził do terminala kombinację, którą znał już na pamięć. Nad stołem zawisła mapa gwiazd. — Biorąc pod uwagę, że przemieszczamy się za pomocą skoków systemowych, przed nami długa droga. Staram się przewidywać kolejne ruchy Syndyków i unikać ich pułapek, ale nie mogę liczyć, że zawsze będę mieć szczęście i nigdy mnie nie przechytrzą. Muszę z góry założyć, że prędzej czy później natrafimy na siły Syndykatu, które mogą nam dać porządnego łupnia. I co wtedy? Jeśli będę wydawał rozkazy tym oficerom, których wyprowadziłem z systemu centralnego, zostaniemy rozbici. Jeśli jednak wbiję im do głowy kilka zasad, aby walczyli równie mądrze, co odważnie, może być pani pewna, że zdołamy się przebić do sektorów Sojuszu.

Rione obserwowała Geary’ego w milczeniu, a on nie był w stanie odgadnąć jej myśli. W końcu przemówiła, już nieco łagodniejszym głosem:

— Wierzy pan, że potrafi tego dokonać?

— Mam nadzieję, że potrafię. — Pochylił się w jej stronę, próbując uzewnętrznić targające nim emocje. — To dobrzy marynarze. Znakomici oficerowie. Doskonali dowódcy. W przeważającej większości doskonali. Oboje wiemy, że znajdą się wśród nich czarne owce, ale tych nigdy nie zabraknie. Jedyne, czego potrzeba tym ludziom, to ktoś, w kogo mogą uwierzyć, kogo będą słuchać i kto im pokaże, jak zwyciężać.

— Mówi pan tak dlatego, że panu ufają.

— Tak, do cholery! Ale czy to zbrodnia? Nie zawiodłem i nie zamierzam zawieść ich zaufania.

— Czy to pańskie przyrzeczenie, komodorze? — głos Rione brzmiał teraz miękko, ale zarazem zdecydowanie. — Czy przysięga pan na honor przodków?

Geary zaczął się zastanawiać, czy już doniesiono współprezydent o jego pobycie w komnatach, i szybko doszedł do wniosku, że na „Nieulękłym” nic się nie działo bez jej wiedzy.

— Oczywiście, że przysięgam.

— A co z Sojuszem? Co z reprezentantami ludu?

— A co ma być? — zapytał szczerze zdziwiony. Rione odpowiedziała zupełnie dla niej nietypowym, pełnym emocji spojrzeniem.

— Gdybym tylko wiedziała, czy pan teraz gra, czy naprawdę jest aż tak naiwny! Komodorze, pan jest postacią z legend. Jaki rodzaj władzy będzie pana interesował, kiedy wróci pan do domu na czele tak potężnego narzędzia nacisku, jakim jest ta flota? „Black Jack” Geary, oficer doskonały, bohater z przeszłości, człowiek, którego chce naśladować każdy nastolatek, powstaje z martwych i wkracza w przestrzeń Sojuszu z flotą, którą uratował przed zagładą! Flotą tak dobrze wyszkoloną, że nie ma sobie równych. Jak pan sądzi, jak się zachowa Sojusz w takiej sytuacji? Będzie go pan trzymał w garści. Wie pan, że to prawda. Zatem pytam raz jeszcze. Co pan wtedy zrobi?

— Ja… — Geary spojrzał w bok, zakłopotany słowami Rione i intensywnością zawartych w nich uczuć. — Ja… naprawdę nie wiem. Nie wybiegałem myślami tak daleko w przyszłość. Ale nie, nie! Nie chcę władzy. Nie mam zamiaru dyktować komukolwiek, co ma robić. Chciałbym… — Wrócić do domu? Przecież on od dawna nie istnieje. Zatem na co mógł liczyć po zakończeniu misji? Na jakie życie? — Chciałbym…

— Słucham, komodorze? Czego pragnie pan najbardziej?

Geary, wycieńczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie wydarzeniami ostatnich dni, poczuł chłód w głębi ciała.

— Najbardziej, pani współprezydent, i to wiele razy, pragnąłem wrócić na pokład mojego okrętu i zginąć w bitwie na Grendelu. — Pożałował tych słów, gdy tylko skończył mówić, słów i myśli, których do tej pory nie ujawniał, a które teraz same, bez udziału osłabionej zmęczeniem i stresem woli, wypłynęły z jego ust.

Rione sprawiała wrażenie zaskoczonej. Przez chwilę obserwowała Geary’ego, a potem skinęła głową.