— Ja mogę zginąć. Wydaje mi się, że za drugim razem będzie łatwiej.
Kapitan Duellos z „Odważnego” zarechotał.
— Znakomicie, kapitanie Geary. Jeśli takie ma być nasze przeznaczenie… — zaczął, ale Numos nie pozwolił mu skończyć.
— Istnieje jeszcze jedna opcja. Jeśli każdy okręt spróbuje się przebijać na własną rękę, niektóre jednostki mogą dotrzeć do wrót hipernetu…
— Każdy okręt na własną rękę? — wtrącił inny oficer.
— Dokładnie! Najcięższe i najbardziej uszkodzone jednostki, tak czy inaczej, są skazane na zagładę. Nie ma sensu…
— Mój okręt przyjął na siebie ostrzał skierowany wprost na was!
— Skoro nie ma innego wyjścia…
— Cisza! — Geary zorientował się, jak głośno krzyknął, dopiero w momencie, gdy ponownie spoczęły na nim wszystkie spojrzenia. Obserwując twarze dowódców, próbował dociec, jak odebrali ten wybuch. — Nie mam zamiaru pozostawiać żadnej jednostki na pastwę losu.
— Pański osąd nie powinien być brany pod uwagę, ponieważ nie posiada pan odpowiednich kompetencji — przemówił ponownie Numos. Kilku innych oficerów potakiwało. — I zdaje pan sobie z tego sprawę. Pańska wiedza na temat taktyki i uzbrojenia jest archaiczna. Nie ma pan bladego pojęcia o bieżącej sytuacji tak tutaj, jak i w naszym sektorze. Pan…
Pojedynczy impuls żaru wewnątrz ciała wystarczył, aby przywrócić Geary’ego do pełni życia.
— Kapitanie Numos, nie mam zamiaru dyskutować z panem czy jakimkolwiek innym oficerem o moich obowiązkach.
— Nie ma pan kwalifikacji do dowodzenia flotą! Nie wie pan…
— Wiem, że zostałem głównodowodzącym z racji posiadania najwyższego stopnia. Tak zadecydował admirał Bloch. Jeśli będę potrzebował dodatkowych informacji do podjęcia odpowiednich decyzji, podwładni natychmiast mi ich dostarczą.
— Nie…
— A jeśli ktokolwiek uzna, że nie jest w stanie wspierać moich działań, jeśli nie będzie wykonywać rozkazów, zostanie natychmiast zwolniony z pełnionej funkcji. Z pewnością na jego miejsce znajdzie się oficer godny zaufania. Ponadto awans otrzymają ci, na których będą mogli polegać również pozostali dowódcy. Czy wyrażam się jasno, kapitanie?
Numos głośno przełknął ślinę, jego policzki oblał ceglasty rumieniec.
— Kapitanie Geary, pańska nominacja to czysty przypadek, o czym pan doskonale wie — kontynuował, ale już bez tak wyraźnej pewności w głosie. — Został pan awansowany do rangi kapitana niemal sto lat temu, na dodatek pośmiertnie. Nikt nie wiedział, że nadal pan żyje. A sto lat w komorze hibernacyjnej nie pomogło panu nabrać doświadczenia. — Kilku dowódców skinęło lekko głowami na znak aprobaty. — Musimy wybrać dowódcę, opierając się na jego umiejętnościach. Rozwiązanie zaistniałego problemu wymaga szerokiej i aktualnej wiedzy.
Numos, zgromiony spojrzeniem Geary’ego, cofnął się o krok, jakby przyłożono mu nóż do gardła.
— O ile dobrze pamiętam, we flocie Sojuszu nie ma opcji „wybierania” dowódców. A ja nie mam zamiaru pozwalać ani panu, ani komukolwiek innemu na podważanie mojego autorytetu.
Tęgi mężczyzna siedzący na samym końcu stołu odchrząknął, przerywając ciszę.
— Kapitan Geary jest najstarszy stopniem. Jest głównodowodzącym. Koniec dyskusji.
Geary skinął głową w jego stronę. Starał się zapamiętać nazwisko i twarz: kapitan Tulev z „Lewiatana”. Ktoś, na kim będzie mógł polegać.
Zaraz po nim odezwała się pułkownik Carabali w mundurze Korpusu Piechoty. Prawdopodobnie objęła dowództwo nad okrętem po śmierci przełożonego na flagowcu Syndykatu:
— Przysięgaliśmy wiernie służyć Sojuszowi. Zgodnie z regulaminem Korpus Piechoty uznaje kapitana Geary’ego za zwierzchnika.
— Kto, jeśli nie on, jest w stanie wyciągnąć nas z tego cholernego bagna? — przemówiła szorstkim głosem inna kobieta, w randze kapitana.
Gdy wreszcie głośno wyraziła to, o czym wielu tylko myślało, wszystkie spojrzenia po raz kolejny spoczęły na nowym dowódcy. Geary wolałby uniknąć widoku tych twarzy, ale musiał wyjść naprzeciw rozbudzonym nadziejom. Nie mógł dłużej robić uników.
— Mam zamiar tego dokonać — powiedział.
Dwa
Na moment w sali konferencyjnej zapanowała kompletna cisza. Dopiero po chwili ponownie przemówiła kapitan Faresa. Jej głos nadal był szorstki, a twarz wyrażała zwątpienie, jednak zmusiła się do użycia odpowiedniego tytułu nowego przełożonego.
— Jak, komodorze? Jakiej magii zamierza pan użyć? Za niespełna godzinę upłynie termin wyznaczony przez Syndykat.
Geary spojrzał na nią twardo, ale obserwując kątem oka równe szeregi oficerów, zorientował się, że jego pozycja cały czas wisi na włosku. Dopiero teraz zauważył, że wielu z dowódców było młodych, zdecydowanie młodszych od tych, których znał przed stuleciem. Bez wątpienia brakowało im odpowiedniego wyszkolenia i doświadczenia. Ciągle nie byli pewni, po której stronie stanąć. Jeśli dojdzie do przepychanki, a flota przestanie stanowić jedność, będzie łatwym celem dla Syndyków.
— Sądzę, że powinniśmy wspólnie ustalić plan, zamiast skakać sobie do gardeł. — Geary wskazał na zawieszony nad stołem hologram przedstawiający rozmieszczenie sił obydwu stron. Pomiędzy chmarą jednostek Syndykatu a najciężej uszkodzonymi okrętami Sojuszu, które uformowały szyk sferyczny, znajdował się wygięty w łuk mur głównego zgrupowania. Prezentował się imponująco, ale tylko do momentu oceny liczebności floty wroga. Było jasne, że Sojusz zostanie rozbity w pył już podczas pierwszego starcia.
— Z przykrością muszę stwierdzić, że hologram nie kłamie — skwitował kapitan Duellos. — A realia prowadzenia wojny, podobnie jak prawa fizyki, nie uległy zmianie od czasu ostatniej bitwy, w której brał pan udział. Siły Syndykatu czekają o dwie i pół minuty świetlnej od przednich formacji floty, a wrota hipernetu są… — wskazał na punkt zlokalizowany na tyłach przeciwnika — tutaj. Trzydzieści minut świetlnych od naszej aktualnej pozycji, dokładnie za liniami wroga.
— Gdybyśmy zyskali choć kilka godzin na naprawę okrętów… — zasugerował któryś z dowódców.
— Kilka godzin? Nawet kilka dni nic tu nie pomoże — sprzeciwił się inny. — W tym czasie Syndycy również usuną uszkodzenia, a w dodatku mogą liczyć na zaopatrzenie i posiłki przybywające przez wrota hipernetu!
— To prawda — Duellos przytaknął. — Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, nawet w przypadku przesunięcia terminu ultimatum.
Geary skinął głową w jego stronę. Cały czas uważnie obserwował reakcje zgromadzonych.
— Nie powstrzymamy ich ataku, a jeśli sami uderzymy, tak czy inaczej przegramy.
— Niektóre jednostki mogłyby na własną rękę… — Numos, wciąż wyraźnie zirytowany i wciąż czerwony, nie dawał za wygraną.
— Co by mogły, kapitanie? Przedrzeć się do wrót? I co dalej? — Geary niemal usłyszał, jak wszyscy wstrzymują oddech. — Fakt, posiadamy klucz Syndykatu, ale, jak sądzę, jeśli chcemy go wykorzystać, musimy wszyscy jednocześnie przejść przez wrota, czyż nie? — Szmer aprobaty rozniósł się po sali. — Powtarzam raz jeszcze, żaden plan typu każdy-ratuje-się-na-własną-rękę nie zostanie zaakceptowany. Jeśli któryś z oficerów spróbuje go realizować, zostanie postawiony przed sądem wojennym. O ile dopadnę go jako pierwszy, bo, szczerze mówiąc, wydaje mi się, że Syndycy oszczędzą mi kłopotu.
Tym razem nikt nie oponował. Geary rozsiadł się wygodniej i potarł palcami podbródek.
— Dlatego ta opcja nie wchodzi w grę. Ale być może istnieje inna. Czy ktoś z was może mi wy tłumaczyć… — Zawahał się, szukając odpowiednich przycisków na klawiaturze konsoli. — Tutaj. — Wskazał na punkt położony na uboczu, tuż za flotą Sojuszu. — Dwadzieścia minut świetlnych od najbliższej jednostki. Dlaczego to miejsce nie jest strzeżone?