— Cała przyjemność po mojej stronie, sir. — Desjani niezdarnie zasalutowała.
Geary dotarł do kajuty. Chciał się zdrzemnąć, ale poczucie obowiązku nie dawało mu spokoju. Po krótkiej wewnętrznej walce włączył terminal i zaczął przeglądać najświeższe raporty. W chwili obecnej prace wydobywcze trwały już w trzech kopalniach. Nieprzerwany strumień metali płynął na jednostki pomocnicze, gdzie wytwarzano najpotrzebniejsze części zamienne i amunicję. W opuszczonych miasteczkach znaleziono także spore zapasy doskonale zakonserwowanej dzięki niskiej temperaturze żywności, której nie opłacało się wywozić z systemu podczas migracji. Coś mi się zdaje, że będziemy mieli serdecznie dość żarcia Syndyków, gdy już dotrzemy do domu, pomyślał Geary. Zwłaszcza że prawdopodobnie zostawili przede wszystkim to, czego i tak nikt nie chciał jeść.
Kolejny raport donosił, że zwiadowcy odkryli magazyn części elektronicznych, z których wiele dało się przystosować do wymagań komputerów Sojuszu. Flota nie marnowała czasu.
Interkom zaczął natarczywie piszczeć.
— Komodorze, tutaj kapitan Desjani.
— Przyjąłem. O co chodzi?
— Oni już tu są.
Geary pędził na mostek ile sił w nogach, mimo że od najbliższego punktu skoku dzieliły ich ponad dwie godziny świetlne. Jeszcze zanim zdążył usiąść, Desjani zaczęła wprowadzać go w sytuację.
— Według pierwszych odczytów siły Syndyków dorównują tym, które podążyły za nami na Corvus.
Nie skomentował faktu, że marynarze „Nieulękłego” przestali mówić o flocie, która ich „ścigała”. Teraz mówili, że Syndycy za nimi „podążali”. Za kilka tygodni będą pewnie opowiadać, jak to ”gonili” nieprzyjaciela po całym systemie. Ale dopóki pozwalało to na ocalenie ich dumy, Geary nie miał zamiaru protestować.
— To może być ten sam zespół uderzeniowy. I jeśli to prawda, Syndycy nie dotarli na Kaliban najprostszą drogą, co oznacza, że muszą być mocno wkurzeni.
— Zgodnie z pańskimi instrukcjami nakazałam wahadłowcom ewakuację personelu na jednostki macierzyste.
— Doskonale. Czy zainicjowano sekwencje samozniszczenia sprzętu, który udało się uruchomić?
— Tak jest! — Desjani najwyraźniej uważała taktykę spalonej ziemi za działanie ze wszech miar słuszne. — Ten sprzęt nikomu się już nie przyda.
— I o to chodzi. — Geary’emu było co prawda szkoda instalacji wydobywczych, ale nie mógł pozwolić, aby Syndycy wykorzystali je przeciwko Sojuszowi. Przyjrzał się dokładnie planowi sytuacyjnemu.
— Jeśli wyszli z tego punktu skoku, musieli przybyć z Sasa albo Pullienu. Oba te systemy są dostępne z Yuonu, zgadza się?
Desjani sprawdziła dane.
— Pullien wymaga dodatkowego skoku, ale ma pan rację. Nie zmienia to jednak faktu, że wyszli w punkcie najbliższym naszej pozycji.
Dokładnie tak, jak przewidywałem, znając przewrotną naturę wszechświata, pomyślał. Dzielą nas od Syndyków zaledwie dwie godziny świetlne. Nie wiedzieliśmy o ich pojawieniu się w systemie, dopóki nie dotarły do nas fale światła, które niosły tę informację. Tymczasem Syndycy poznali nasze pozycje zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni, czyli dwie godziny temu.
Widoczne na przekazie przesunięcie widma wskazuje, że wróg wyszedł z nadprzestrzeni przy prędkości około 0,1 świetlnej. Jeśli utrzymuje takie tempo, jest już o dwie dziesiąte godziny świetlnej bliżej nas niż obraz, który odbieramy. Co oznacza, że o ile nie przyspieszy, pozostało osiemnaście godzin do ewentualnego kontaktu.
Bez wątpienia moglibyśmy uniknąć bitwy, gdybym nakazał natychmiastowy odwrót. Tylko, że jeśli wydam taki rozkaz, wzrośnie ilość plotek na temat mojej niekompetencji. W ciągu ostatnich tygodni zastanawiałem się wielokrotnie, co zrobię, kiedy Syndycy już tu przybędą. Nie mogłem podjąć decyzji, nie znając siły nieprzyjaciela. Teraz ją znam. Jego flota jest od naszej mniej liczna, choć wciąż dość duża, by zadać nam dotkliwe straty.
Geary spojrzał na kapitan Desjani. Już teraz była nienaturalnie spięta, mimo że do ewentualnego i nieprzesądzonego jeszcze kontaktu pozostawało kilkanaście godzin. Kilka, gdyby zdecydował się zaszarżować na wroga. Zdawał sobie sprawę, że zarówno ona, jak i większość dowódców poczułaby się zawiedziona, gdyby zarządził ucieczkę. Co najmniej zawiedziona. Raz jeszcze rzucił okiem na raport dotyczący rozmiarów floty wroga.
Czy jesteśmy już gotowi na walkę z tak sporymi siłami? — zastanawiał się w myślach. Co prawda mamy przewagę liczebną, ale jeśli popełnimy te same błędy, co na Corvusie, mogą nas rozszarpać na strzępy. Czy kapitanowie zdołają utrzymać szyk i czy będą wykonywać rozkazy?
Wiem, co podpowiada rozsądek, ale muszę w jakiś sposób przekonać marynarzy, że potrafię poprowadzić flotę do zwycięstwa. Jak długo jeszcze będą mnie słuchali, jeśli uwierzą, że boję się konfrontacji? Tylko czy powinienem wysyłać ich do walki wbrew wszelkim obawom? A może za bardzo się boję? Może nawet nie cudzych, tylko własnych błędów?
Ucieczka albo bitwa. Co powinienem wybrać?
O przodkowie, dajcie mi znak.
— Kapitanie Desjani — odezwał się wachtowy z sekcji łączności — „Wiedźma” raportuje, że na Głazie Ishikiego mają martwego ptaszka.
Geary potrzebował chwili, aby zrozumieć treść komunikatu nadanego za pomocą współczesnego slangu. „Ptaszkiem” nazywano wahadłowce, a „martwy” to…
— Mamy prom, który nie może wystartować? — zapytał.
— Tak, sir! Na Głazie Ishikiego. Jeden z większych transportowców.
— Każcie im porzucić ładunek. Niech ewakuują tylko ludzi.
— Już próbowali, sir, ale problem nie tkwi w masie ładunku. Systemy napędowy i kontrolny wysiadły podczas próby startu. W chwili obecnej trwa naprawa.
— Ile tam mamy osób?
— Trzydzieści jeden, wliczając załogę promu. Geary spojrzał na Desjani.
— Zna się pani na tych promach lepiej ode mnie. Jakie są szanse na szybką naprawę?
— Trudno powiedzieć. Jednoczesna awaria dwóch ważnych systemów może mieć całą masę przyczyn. — Zwróciła się do sekcji inżynieryjnej — Jak wy to oceniacie?
Wyraz twarzy oficera wachty nie wróżył niczego dobrego.
— Zależy, ile podsystemów padło. Ten ptaszek nigdzie nie poleci, dopóki nie obejrzy go zespół mechaników. Sama naprawa potrwa minimum cztery godziny, o ile będą mieli ze sobą wszystkie potrzebne części.
— Coś mi się wydaje, że nie będą mieli. — Geary przeniósł wzrok z powrotem na wyświetlacz, analizując w myślach wszystkie dostępne opcje. Głaz Ishikiego znajdował się o trzydzieści minut bliżej sił Syndykatu niż trzon floty Sojuszu. „Tytan” zakończył pobieranie surowców półtora dnia temu i dołączył do głównego zgrupowania, ale „Wiedźma” wciąż przebywała w pobliżu asteroidy.
Pięć godzin lotu przy prędkości 0,1 świetlnej. Chociaż „Wiedźma” była zdecydowanie mniejsza od „Tytana”, posiadała także o wiele słabszy napęd i jej przyspieszenie pozostawiało wiele do życzenia. Geary mógł nakazać wysłanie drugiego wahadłowca na powierzchnię asteroidy. Mógł też poczekać, aż zespół mechaników ożywi ptaszka i załoga ewakuuje się na pokład macierzystego okrętu. „Wiedźma” prawdopodobnie zdążyłaby się wycofać przed atakiem Syndyków. Porzucenie uszkodzonego wahadłowca wydawało się jednak najbezpieczniejszym rozwiązaniem.
Tylko że wyglądałoby naprawdę źle w oczach oficerów, którym nie w smak była ucieczka. Z drugiej strony czekanie na naprawę promu narażało „Wiedźmę” na ostrzał ŁZ-etów, gdyby coś poszło nie tak. Geary mógł jej przydzielić dodatkową eskortę, ale ile jednostek musiałby wysłać? Jeśli Syndycy będą maksymalnie przyspieszać do połowy dystansu, a drugą połowę wykorzystają na wyhamowanie do 0,1 świetlnej, mogą dotrzeć do „Wiedźmy” znacznie szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał. Co w takiej sytuacji stanie się z ludźmi uwięzionymi na Głazie Ishikiego? Geary wiedział, że im później podejmie decyzję, tym mniej czasu pozostanie na reakcję.