Desjani uniosła brwi, zaskoczona śmiechem Geary’ego.
— Proszę mi wybaczyć, ale właśnie sobie przypomniałem, jak niegdyś sam postulowałem podobne rozwiązanie. Sporo czasu upłynęło, zanim pojąłem, na czym polega jego błąd. — Wskazał na wyświetlacz, na którym symbole jednostek Sojuszu i Syndykatu wciąż dzieliła spora odległość. — Zdecydowaliśmy się na walkę i zyskaliśmy kilka godzin na niezbędne przygotowania. W tym czasie ludzie zazwyczaj odczuwają przemożną potrzebę ulepszania. Ulepszania formacji, ulepszania planu, ba! czasem nawet tworzenia go od nowa. Ale takie działania niepotrzebnie męczą załogę i narażają flotę na straty paliwa. O wiele rozsądniej jest wykazać nieco cierpliwości. Pozwolić marynarzom odpocząć przed bitwą.
— No tak. — Desjani poprawiła się w fotelu. — Myślę, że zrozumiałam. Przedwczesne działanie jest nieekonomiczne. Ale my tak dotychczas walczyliśmy. Przyjęcie szyku bojowego, zazwyczaj dość prostego, i szarża na wroga.
— Zauważyłem. — Rzut oka na wyświetlacz wystarczył, by się zorientować, że Syndycy stosowali podobną taktykę.
Dwie rozpędzone floty walące na oślep czym popadnie, pomyślał Geary. Brutalna siła przeciw równie brutalnej sile. Nic dziwnego, że ci ludzie tak bardzo cenią dumę i odwagę. W takich bitwach strona, która walczy bardziej zaciekle, zazwyczaj zwycięża. Zazwyczaj też za cenę potwornych strat w ludziach i sprzęcie.
Sprawdził godzinę i ponownie nadał komunikat:
— Do wszystkich jednostek. Czas do kontaktu: około siedem godzin. Zalecam wszystkim załogom dodatkowy odpoczynek. — Uśmiechnął się do Desjani. — Czy kiedykolwiek zdarzyło się pani wytrwać pół dnia w pełnej gotowości bojowej?
— Dla nas to normalka — odparła kapitan. — Dzięki temu w każdej chwili jesteśmy gotowi do akcji.
— Pani żartuje. — Wyraz jej twarzy świadczył, że mówiła całkiem poważnie. — W takich warunkach wszyscy są wykończeni, zanim w ogóle dojdzie do bitwy. Oczywiście czasem to konieczność, ale dzisiaj, kiedy wiemy, że wróg nie zbliży się do nas wcześniej niż za siedem godzin, ludzie powinni wypoczywać tak długo, jak to tylko możliwe. — Wstał z fotela. — Idę się przejść. I coś zjeść.
Mając świadomość, że jest obserwowany, Geary ruszył w stronę wyjścia powoli, niemal nonszalanckim krokiem. Zastanawiał się przy tym, czy zdoła wmusić w siebie chociaż kęs jedzenia. Myślał też o odpoczynku, ale zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji szanse na drzemkę są bliskie zeru.
— Kapitanie, proszę mnie natychmiast poinformować, jeśli flota Syndyków zmieni szyk albo prędkość — rzucił za siebie.
— Oczywiście, sir — odparła Desjani dość niezdecydowanie. Kiedy opuszczał mostek, słyszał, że kapitan zwalnia ze służby większość wachtowych, aby także i oni mogli coś zjeść.
Po kilku godzinach spaceru korytarzami „Nieulękłego”, po odbyciu dziesiątek rozmów z marynarzami, po trzech wymuszonych posiłkach w kolejnych mesach i wielokrotnym sprawdzaniu, czy mostek nie ma dla niego nowych wiadomości, Geary w końcu się poddał i wrócił na admiralski fotel. Desjani trwała na posterunku i wszystko wskazywało na to, że nie opuściła go ani na moment.
— Siła przyzwyczajenia — wyjaśniła z zażenowaniem.
— Jesteś dowódcą okrętu, Taniu. Co znaczy, że pełnisz służbę nawet wtedy, kiedy cię tutaj nie ma.
Usiadł, aby odczytać najświeższe komunikaty. Czas do starcia wynosił jakieś dwie godziny. Rzucił okiem na wyświetlacz taktyczny i zauważył, że Syndycy nie zmienili szyku.
— Będziemy walczyć w formacji Lis Pięć — oznajmił.
— Lis Pięć? — Desjani wyglądała na podekscytowaną. — Już się nie mogę doczekać, żeby to zobaczyć.
Ja też, przyznał w myślach Geary. Mam tylko nadzieję, że dowódcy zdołają prawidłowo rozwinąć tę formację. Na podstawie kursu oraz prędkości sił Sojuszu i Syndykatu określił punkt, w którym powinno dojść do starcia, o ile nie zdarzy się nic nieprzewidzianego.
Dwie godziny. Stanowczo za wcześnie na zmianę szyku.
Przerażony wizją spędzenia tego czasu na gapieniu się w ekrany, włączył symulator i wprowadził dane obydwu flot. Może zauważę coś, co do tej pory umykało mojej uwadze, pomyślał.
Mimo to kolejne minuty upływały coraz wolniej. Po godzinie, która dla niego trwała całą wieczność, zwrócił się do Desjani:
— Taniu, czas skopać Syndykom tyłki. — Kapitan wyszczerzyła zęby w uśmiechu, kiedy wystukiwał kombinację na klawiaturze komunikatora. — Do wszystkich jednostek. Mówi komodor Geary. Szyk Lis Pięć o godzinie cztery zero. Powtarzam. Szyk Lis Pięć o godzinie cztery zero. Punktem odniesienia pozostaje „Nieulękły”.
Formacji Lis Pięć od dawna nie stosowano, za to wręcz idealnie pasowała do aktualnych warunków i zachowania przeciwnika. Geary zawarł ją także w programie ćwiczeń, dzięki czemu dowódcy okrętów byli już z nią zaznajomieni.
— Lis Pięć? Co to znaczy? — zapytała Rione.
Geary uśmiechnął się uprzejmie. Znów nie zdołał zauważyć, kiedy współprezydent dotarła na mostek.
— Sposób rozmieszczenia sił. To dość skomplikowany manewr w porównaniu ze stosowanymi obecnie taktykami, ale może się dziś okazać nader efektywny.
— Proszę mi to wyjaśnić.
— Mamy przewagę liczebną. Trik polega na tym, aby wykorzystać jednocześnie całą siłę ognia, co powinno przełamać linie obrony wroga.
Rione nie wyglądała na przekonaną.
— Z tego, co widzę na hologramie, pańskie okręty ruszą w różnych kierunkach.
— Na tym to właśnie polega. Zbyt wiele jednostek w pojedynczym zgrupowaniu utrudnia ich efektywne wykorzystanie. Kontakt z wrogiem po jednej stronie zgrupowania często uniemożliwia walkę okrętom po przeciwnej stronie.
Rione skinęła głową.
— Rozumiem, że zamierza pan rozdzielić siły. W jaki sposób ma to pomóc dowódcom we współdziałaniu?
— Obawiam się, że musi to pani zobaczyć na własne oczy. — Geary był zbyt podekscytowany, aby wyjaśniać teraz cywilowi zawiłości taktyki. Miał sporą wprawę w kierowaniu zgrupowaniami, ćwiczył pod okiem najlepszych fachowców w tej dziedzinie. Co więcej, przeprowadził sporą ilość symulacji podczas ostatnich tygodni. Ale po raz pierwszy musiał dowodzić tak dużą flotą w czasie prawdziwej bitwy. Po raz pierwszy okręty naprawdę będą manewrować zgodnie z jego rozkazami, po raz pierwszy od jego decyzji zależał los wielu marynarzy, jeśli nie całej floty.
Geary skoncentrował uwagę na wyświetlaczu, aby nieco ochłonąć. Trzon floty podzielił się na trzy części. Największa, skupiona wokół „Nieulękłego”, przypominała nieco spłaszczony owal, skierowany podstawą w stronę wroga. Nieco wyżej, daleko z przodu, w odległości dziesięciu milionów kilometrów — czyli trzydziestu sekund świetlnych — okręty drugiego zespołu uderzeniowego miały niebawem uformować własny szyk o tym samym układzie. Trzecie zgrupowanie leciało nieco niżej i mniej więcej w tej samej odległości od „Nieulękłego”. Z szerszej perspektywy flota przypominała teraz gigantycznego dziadka do orzechów. Syndycy, kierując się wprost na największe zgrupowanie, mieli wpaść pomiędzy szczęki, które uderzą na nich od góry i od dołu.
Poza tymi trzema zgrupowaniami, również w odległości trzydziestu sekund świetlnych od „Nieulękłego”, najlżejsze jednostki, głównie niszczyciele i lekkie krążowniki z niewielkim wsparciem cięższych okrętów, formowały dwa małe dyski. Również one stanowiły część kosmicznego dziadka do orzechów.