— A powinno? Czy trzeba gmerać przy idealnych rozwiązaniach tylko dlatego, że przerastają rzeczywistość? — Desjani także się roześmiała. — A tak na marginesie, wspaniałe zwycięstwo, komodorze.
— Dziękuję, ale mamy jeszcze parę spraw do załatwienia. Czy ktoś potrafi zlokalizować kapsułę z wysokiej rangi oficerem Syndyków na pokładzie?
Komunikacja pomiędzy setkami kapsuł zajęła sporo czasu, ale w końcu udało się namierzyć jednego z dowódców i nawiązać z nim łączność. Jak na ironię, głównodowodzący floty Syndykatu zdołał przeżyć bitwę. Ciekawe, czy na dłuższą metę jest to dla niego powód do radości, zastanawiał się Geary.
Nienagannie skrojony uniform był nadpalony i w kilku miejscach podarty. Twarz DON-a, wciąż biała jak kreda, miała wyraz charakterystyczny dla człowieka, który jeszcze nie do końca zrozumiał, co się wydarzyło. Oficer Syndykatu wpatrywał się w wyświetlacz oczami, z których aż biło niedowierzanie.
— A więc to prawda — wyszeptał.
— Co jest prawdą? — zapytał Geary, choć doskonale znał odpowiedź.
DON nerwowym ruchem poprawił mundur.
— Moja flota nigdy się nie po… podda — wyjąkał.
Geary uniósł brwi ze zdziwienia.
— Nie ma takiej potrzeby. Nie ma czego poddawać. Twoja flota przestała istnieć. Zniszczyliśmy wszystkie okręty.
— Możemy je… jeszcze walczyć.
— Chyba na pięści? Cóż, z tym także będzie problem. Nie jesteśmy zainteresowani. Twoi podopieczni nie stanowią już żadnego zagrożenia, a szczerze mówiąc, nie chcemy brać ich wszystkich do niewoli. — DON, choć mogło się to wydawać niemożliwe, pobladł jeszcze bardziej, ale milczał. — Mam ci do zakomunikowania dwie rzeczy. Po pierwsze, na jednej z asteroid przebywa kilku moich marynarzy. Wysyłam ci jej dane orbitalne. Przekaż swoim ludziom, że nie mogą na niej lądować. Zarządzam tam ewakuację i jeśli trafię na choćby jednego Syndyka, urządzę wam krwawą łaźnię.
DON skinął głową, ale wciąż nie odezwał się słowem.
— Po drugie, przeszukaliśmy wszystkie instalacje w tym systemie. Przekażę ci teraz dane o lokalizacji miasteczek pozostawionych w najlepszym stanie. Nie będziecie mieli problemu, żeby uruchomić w nich systemy podtrzymywania życia. Z przykrością jednak informuję, że oczyściliśmy te miejsca z żywności, którą mieszkańcy pozostawili po ewakuacji. Choć z pewnością zostało jej wystarczająco dużo, żebyście zdołali jakoś przeżyć do przybycia sił ratunkowych światów Syndykatu. Na wypadek gdyby miało to nie nastąpić zbyt szybko, zapewniam, że dołożę wszelkich starań, aby wasi ludzie dowiedzieli się, gdzie przebywacie. Podczas najbliższego kontaktu z jakąkolwiek planetą Syndykatu nadam komunikat o odpowiedniej treści.
Kolejne sztywne przytaknięcie. Syndyk wyglądał na zakłopotanego, prawdopodobnie spodziewał się zupełnie innych słów.
— Przykro mi, ale nie możemy dłużej gościć na Kalibanie — kontynuował Geary. — To oznacza, że wasi ranni nie mają co liczyć na naszą pomoc. Niemniej w kilku dobrze zabezpieczonych stacjach medycznych, które przeszukaliśmy, znajdziecie wy starczające zapasy leków. Może są nieco przeterminowane, ale za to zautomatyzowane stacje medyczne powinny być sprawne i doskonale zaopatrzone.
DON w końcu się przemógł:
— Dlaczego mi to mówisz?
— Wypełniam jedynie obowiązki nałożone na mnie przez prawo wojenne — Geary mówił powoli, dość przyjaznym, a przynajmniej nieagresywnym tonem. — Jak również przez honor, zarówno mój, jak i moich przodków. I jeszcze jedna rzecz. — Pochylił się. — Kiedy nawiążesz kontakt z przełożonymi, poinformuj ich, proszę, że każda flota światów Syndykatu, która spróbuje stanąć mi na drodze, podzieli los pańskiej.
DON gapił się w wyświetlacz przez dłuższą chwilę.
— Kim ty jesteś? — zapytał w końcu tak chrypliwym, że prawie niezrozumiałym głosem.
— Przecież wiesz. Widziałem, że mnie rozpoznałeś.
— Ale ty… on nie żyje!
— Wręcz przeciwnie. Żyję i jak widzisz, mam się całkiem nieźle. Nazywam się John Geary, znany również pod przydomkiem „Black Jack”. Dowodzę teraz flotą Sojuszu i zabieram ją do domu. A każdy, kto będzie chciał mi przeszkodzić, gorzko tego pożałuje.
Geary zauważył, jak kilku przebywających w tej samej kapsule oficerów Syndykatu uderzyło się gwałtownie pięścią w okolicy serca. Dopiero po chwili zrozumiał, co znaczyły te gesty. W taki sposób odpędzano niegdyś złe moce.
A wierzcie sobie, w co chcecie, jeśli strach ma was trzymać z dala od mojej floty, pomyślał. Ale z drugiej strony takie zachowania zaczynają mnie niepokoić. Czyżby współprezydent Rione miała rację? Naprawdę zaczynam być postrzegany jako istota o nadludzkiej mocy? Po tak spektakularnym zwycięstwie chyba sam powinienem w to uwierzyć.
Skinął w stronę DON-a.
— Bez urazy, ale mam nadzieję, że już się nie spotkamy. — Przerwał połączenie. Przez moment siedział wpatrzony w miejsce, w którym przed chwilą widniała twarz Syndyka.
Może odrobina gorzkiej prawdy przywróci mnie do rzeczywistości, pomyślał i wyświetlił na monitorze raport strat. Przejrzał go, a potem raz jeszcze przeszukał sieć.
— Czy informacje o naszych stratach wciąż napływają?
Desjani spojrzała na przełożonego ze zdziwieniem.
— Te informacje są gromadzone w czasie rzeczywistym.
— Coś mi się tu nie zgadza…
Wyświetliła ten sam dokument.
— Nie widzę żadnego przekłamania. Wachta łączności, proszę skontrolować zapisy o stanie jednostek. Musimy się upewnić, czy rejestr jest kompletny.
— Tak jest! — Wywołany oficer przez około minutę weryfikował raport zniszczeń. — Nie wykryliśmy żadnych pomyłek w transmisjach, kapitanie. Wszystkie źródła są aktywne, oczywiście oprócz tych, które znajdowały się na pokładach zniszczonych okrętów.
Desjani posłała Geary’emu długie spojrzenie.
— To była zadziwiająco jednostronna bitwa — powiedziała. — Mnie również trudno uwierzyć w jej rezultat, ale te dane nie kłamią.
— Dzięki żywemu światłu gwiazd. I tak to powinno działać. Przynajmniej teoretycznie. Wykorzystując w pełni przewagę liczebną, a także słabe punkty formacji przeciwnika oraz koncentrując ogień w jej najważniejszych punktach, zdołaliśmy rozgromić wroga przy minimalnych stratach własnych. A głupota dowódcy Syndyków tylko nam pomogła.
— Prawdopodobnie założył, że będziemy stosować tę samą strategię, co zawsze — wtrąciła Desjani, kręcąc głową. — Ja sama nigdy bym nie uwierzyła, że w tak krótkim czasie można dokonać tak wielkiego postępu.
— Gdyby przebieg wojen zależał wyłącznie od odwagi walczących, historia ludzkości potoczyłaby się zupełnie inaczej. — Gdy Geary skończył mówić, spojrzał ponownie na ekran. Może i była to jednostronna bitwa, ale każde zwycięstwo ma swój koszt, pomyślał. — Cholera! — zaklął, gdy zobaczył, że listę otwiera „Hardy”. — Cała załoga poległa. Komandor Hatherian. Tak mi przykro.
— Sir? — Zajrzała mu przez ramię. — Ach, „Hardy”. Eksplozja reaktora.
— Czy wiemy, co tam się stało?
— Może pan otworzyć szczegółowy raport. Tutaj. Podczas pierwszego starcia „Hardy” znalazł się w pobliżu grupy lżejszych jednostek, które trafiły pod silny ostrzał pancerników Syndykatu. Hatherian wykonał manewr osłaniający i przyjął ogień na siebie. — Desjani skłoniła głowę, oddając milczący hołd poległym. — Tym samym udowodnił, że był naprawdę dobrym dowódcą.