— Tak, to prawda. — Geary nie potrafił, ani nawet nie chciał mówić nic więcej. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie dokonał zmiany na stanowisku kapitana „Hardego”, Hatherian pełniłby służbę na pokładzie „Oriona” i nadal by żył. A gdyby nie powierzył dowodzenia formacją Lis Pięć Dwa Numosowi, którego zespół zboczył z kursu, zgrupowanie Hatheriana nie wpadłoby pod skoncentrowany ogień znacznie silniejszego przeciwnika i „Hardy” nie musiałby się poświęcać dla dobra innych jednostek.
To także moja wina, pomyślał z goryczą Geary. Oddałem dowództwo w ręce Numosa, chociaż za grosz mu nie ufałem.
— Straciliśmy także kilka lżejszych jednostek w tym rejonie. „Sztylet”, „Szybki”, „Jad”. I jeszcze jeden ciężki krążownik, „Nienawistny”.
— Tak, to poważna strata. Każda jednostka eskortowa liczy się teraz podwójnie. Na szczęście uratowaliśmy sporą część ich załóg.
Spojrzał kątem oka na Desjani, nie potrafiąc zrozumieć, jak oficer floty i obywatelka Sojuszu potrafi z takim chłodem podchodzić do śmierci towarzyszy. Co prawda kapitan odczuwała po nich żal, ale dominowało nad nim uczucie zadowolenia z odniesionego zwycięstwa.
Czy mój naród naprawdę stał się tak barbarzyński, że nie opłakuje już poległych? — pomyślał dokładnie w momencie, w którym kapitan wyraźnie posmutniała. Wskazała na ekran i powiedziała:
— Każde zwycięstwo ma swoją cenę, nawet tak błyskotliwe jak pańskie. Ale ci marynarze, którzy dziś zginęli, będą mogli z uniesioną głową stanąć przed sądem przodków. — Wbiła wzrok w podłogę. — Po bitwie na Easirze nie wiedzieliśmy, co myśleć. Zdołaliśmy utrzymać ten system, ale ponieśliśmy naprawdę wielkie straty. Syndycy zniszczyli wszystkie nasze krążowniki i połowę pancerników, zdziesiątkowali eskadry eskorty. Co prawda za każdą z jednostek Sojuszu zapłacili utratą własnej, ale czy tak ogromne straty naprawdę mogą być powodem do dumy dla naszych przodków? — Zamilkła na długą chwilę. — Miałam wtedy stopień podporucznika. Awansowano mnie następnego dnia. Flota tak bardzo potrzebowała oficerów.
A niech mnie, w ogóle ich nie rozumiałem, skarcił się w duchu Geary. Nie odezwał się słowem, by ukryć zakłopotanie. Teraz już wiedział, że nie powinien posądzać Desjani o brak ludzkich uczuć. W głębi duszy przejmują się śmiercią towarzyszy, ale nie potrafią tego okazywać, myślał. Zbyt wielu ludzi zginęło w zbyt wielu bitwach. Dla nich to codzienność, coś, co musieli zaakceptować, żeby pozostać przy zdrowych zmysłach.
Zastanawiał się, ilu ludzi i ile okrętów Sojusz stracił na Easirze. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie miał dość odwagi, żeby przeczytać zapis tamtej bitwy.
Przecież doskonale o tym wiesz, Geary, kontynuował rozważania. Ginęli setkami, jeśli nie tysiącami, rok w rok. Ale tak naprawdę nigdy tego nie zrozumiałeś. Nie starałeś się nawet wczuć w ich sytuację. Oni pogodzili się z faktem, że każdego dnia tracą krewnych, przyjaciół, służących przy ich boku marynarzy. A ty nie. Ta wojna rozpoczęła się dla ciebie ledwie wczoraj, choć trwa już kilka pokoleń.
Nieprzyjemny chłód znów zalał wnętrze jego ciała, gdy przed oczami stanął mu obraz ludzi, którzy polegli dawno temu w bitwie na Grendelu. I po raz pierwszy przyszło mu do głowy pytanie, czy Desjani podobnie odczuwa wspomnienia poległych towarzyszy.
Wstał, podszedł do kapitan i położył dłoń na jej ramieniu.
— Wszyscy zachowali się honorowo. Wobec siebie, wobec przodków, wobec tych, którzy przeżyli, aby wygrać tę bitwę. Dziękuję.
Spojrzała na niego zupełnie zagubiona.
— Ale za co, sir?
— Za to, że potrafiła pani uhonorować ich pamięć swoimi czynami. Za to, że dokończyła pani ich zadanie, kiedy oddali za nas życie.
Przymknęła oczy i opuściła głowę.
— Nie ja jedna, komodorze.
— Wiem. Ale jestem dumny z tego, że dane mi było poznać panią i wszystkich marynarzy tej floty.
Wrócił na fotel i przejrzał listę do końca, próbując zapamiętać nazwę każdej zniszczonej jednostki. Potem skupił się na długim spisie okrętów uszkodzonych. Było ich znacznie więcej, ale na szczęście wszystkie pozostały sprawne. Niestety, gdy trafiały w nie pociski wroga, ginęli kolejni marynarze.
Geary nagle zdał sobie sprawę, że Desjani bacznie mu się przygląda.
— O co chodzi?
— Nie wiem, czy jest pan do końca świadom, co się tutaj wydarzyło. Wspomniałam o bitwie na Easirze. Ci, którzy ją przeżyli, sami nazwali siebie cudownie ocalonymi. Tamto zwycięstwo… Dla mnie nie jest powodem do chwały. Ale pan dokonał na Kalibanie czegoś wielkiego. — Wskazała na listę poległych. — Ludzie będą dumni, wiedząc, że są potomkami marynarzy, którzy dzisiaj oddali za Sojusz życie. A my będziemy dumni, że mogliśmy służyć pod pana rozkazami.
Pokręcił głową.
— To nie była równa bitwa. Przewyższaliśmy wroga liczebnie od samego początku. Nawet jeśli pominąć całkowity brak taktyki strony przeciwnej, to zwycięstwo trudno nazwać nadzwyczajnym. — Niestety, miał obawy, że wielu ludzi nie zgodzi się z jego opinią.
Geary opuścił głowę, przecierając oczy. Oddychał powoli i głęboko.
Zaczynam naprawdę nienawidzić tych konferencji, pomyślał. Odchrząknął i omiótł wzrokiem zebranych przy stole.
Większość dowódców podzielała radość z odniesionego zwycięstwa. Wyjątek stanowili oficerowie zasiadający w pobliżu Numosa i Faresy. Wszyscy mieli kamienne twarze. Od czasu do czasu rzucali komodorowi gniewne spojrzenia, choć większość unikała kontaktu wzrokowego. Geary odczytywał kolejno ich nazwiska. Zauważył, że podczas bitwy wszyscy należeli do formacji Lis Pięć Dwa.
Oparł się wygodniej i jeszcze przez chwilę błądził wzrokiem po sali.
— Wkrótce opuścimy Kaliban — obwieścił w końcu. — Myślę, że wykonaliśmy założenia planu, a Syndycy dostali krwawą nauczkę. Chciałbym złożyć osobiste podziękowania na ręce każdego dowódcy za udział w walce — słowa te zostały powitane przez morze uśmiechów i wyrazy antypatii w grupie skupionej wokół Numosa. — Planuję opuścić Kaliban już jutro. Dokonamy skoku do systemu Sutrah. Z tego, co wiem, nie został opuszczony i znajduje się w nim kilka zamieszkanych planet, a co za tym idzie, znacznie silniejsza obrona.
— Dlaczego nie polecimy na Cadez? — Numos w końcu zdecydował się zabrać głos. Geary przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niego wzroku.
— Ponieważ Cadez to zbyt oczywisty cel. Ten system jest podłączony do hipernetu Syndykatu i przez niego prowadzi najkrótsza droga na terytoria Sojuszu.
Do dyskusji włączyła się Faresa. Jej słowa jak zwykle ociekały jadem:
— Moglibyśmy użyć wrót hipernetu i błyskawicznie dotrzeć do sektorów Sojuszu. Dlaczego nie chce pan skorzystać z okazji?
— Ponieważ wolę wrócić do domu na pokładzie okrętu, a nie w trumnie.
— Doprawdy?
— Tak. I dlatego przypomnę pani, że wrota hipernetowe w systemie oznaczają możliwość niezwykle szybkiego przesyłania wsparcia flocie wroga. Na miejscu dowódcy Syndykatu obsadziłbym ten system w pierwszej kolejności, aby strzec go przed naszym najazdem i uniemożliwić wykorzystanie wrót.
— Co więcej, jeśli Syndycy mogą podróżować na Cadez hipernetem, nie muszą już korzystać z punktu skoku. A ponieważ my musimy, mogli go otoczyć potężnymi polami minowymi — wtrąciła komandor Cresida.
— To bardzo prawdopodobne — poparł ją Tulev.
Numos zbył te argumenty lekceważącym gestem.
— Jestem tu chyba jedynym oficerem, który nie obawia się konfrontacji z większymi siłami Syndykatu. — Zarówno dobór słów, jak i ton jego wypowiedzi mogły świadczyć, że ma za nic niedawne zwycięstwo nad mniej licznym przeciwnikiem.