— Wygląda na to… — Geary przygryzł wargę. — Zatem wciąż nie znamy odpowiedzi na najbardziej elementarne pytanie. Dlaczego wtedy zaatakowali? Dlaczego w ogóle chcieli z nami walczyć?
— Do końca nie wiadomo — odparła współprezydent. — Rada Nadzorcza Syndykatu nie ma w zwyczaju dzielić się swoimi przemyśleniami. Odpowiedź na to pytanie jest zakopana głęboko w archiwach rządu Syndykatu.
Geary przytaknął, ale w jego głowie wciąż pojawiała się myśl, której nie potrafił zignorować.
— Zatem nie wiemy też nic o… o zewnętrznych czynnikach, które mogły doprowadzić do wybuchu konfliktu.
Rione rozłożyła ręce w geście rezygnacji.
— O czym pan teraz mówi? Zewnętrzne czynniki? Chyba nie chodzi o obce cywilizacje? Czy to dlatego pan o nie pytał? Uważa pan, że mogą być w jakikolwiek sposób zaangażowane w wojnę?
— Nie, oczywiście, że nie — zaprzeczył.
Jestem daleki od bezkrytycznego przyjmowania takiej teorii, co jednak nie znaczy, że ją automatycznie odrzucam, pomyślał jednocześnie. Jeśli Syndycy natrafili na inną cywilizację, to kiedy doszło do pierwszego kontaktu? Na pewno wcześniej niż przed czterdziestoma laty, jeśli działania na Kalibanie uznać za próbę zabezpieczenia się przed obcymi.
Czy Syndycy naprawdę ich spotkali? A jeśli tak, to kiedy? I co się wydarzyło? Czy miało to cokolwiek wspólnego z rozpoczęciem wojny? Czy za tym kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego na nas napadli? I dlaczego pomimo stu lat walki, która nie daje nadziei na zwycięstwo żadnej ze stron, wciąż nie chcą złożyć broni? W jaki sposób te fakty mogą być ze sobą powiązane?
Nie chciał zdradzić Rione, o czym myśli, więc się po prostu uśmiechnął.
— Dziękuję, pani współprezydent. Czym mogę pani służyć?
Wyraźnie zaskoczyła ją tak nagła zmiana tematu, ale nie wnikała w jej powód.
— Czuję się w obowiązku przekazać panu informacje uzyskane od dowódców moich okrętów. Ludzie lojalni wobec kapitana Numosa rozpowszechniają pogłoski, jakoby celowo wyznaczył pan jego zespołowi niewłaściwą pozycję podczas bitwy, aby zagarnąć całą chwałę dla siebie.
Geary parsknął śmiechem.
— Tak, wiem o tym. Prawdopodobnie dowódcy pani okrętów wkrótce przekażą pani także co paskudniejsze szczegóły z przebiegu ostatniej konferencji.
— A zatem już się pan zmierzył z tym problemem?
— Tak. Zdecydowanie. — Tym razem nawet nie próbował ukrywać emocji. — Czy sobie z nim poradziłem, to inna kwestia. Ta sprawa ma… znacznie szerszy aspekt.
— Jak rozumiem, chodzi o sprzeciw wobec zastosowania nowych elementów taktyki walki?
Geary przez chwilę milczał, bacznie obserwując Rione.
— Czasem się zastanawiam, jak wielu szpiegów posiada pani w mojej flocie.
Współprezydent wydawała się mocno zaskoczona.
— Po co mi szpiedzy wśród przyjaciół, komodorze?
— Och, z wielu powodów. Trzeba przecież dokładnie wiedzieć, co planuje i robi dowódca floty. Zaczynam podejrzewać, że nie ufała pani za grosz admirałowi Blochowi.
— Admirał Bloch był bardzo ambitnym człowiekiem. — Wyraz twarzy Rione wskazywał, że niechętnie dzieliła się tą informacją.
— A ja doskonale wiem, co pani myśli o mężczyznach z ambicjami.
— Takie same obiekcje mam wobec ambitnych kobiet. Czy jest pan dumny z powodu zwycięstwa na Kalibanie?
Zaskoczony pytaniem, Geary początkowo zamierzał przytaknąć, ale w jego głowie pojawiły się inne myśli.
— Do pewnego stopnia. Po raz pierwszy dowodziłem całą flotą jednocześnie. Myślę, że poprowadziłem ją całkiem nieźle. Udało mi się też przewidzieć manewry wroga, ale do ideału trochę zabrakło… — przerwał na moment. — Wolałbym wygrać tę bitwę bez straty nawet jednego okrętu i marynarza. Ale jestem dumny z floty. Walczyła całkiem nieźle.
— To prawda. Wynik bitwy uważam za co najmniej zadowalający.
— Tak pani myśli, pani współprezydent? Czy przekazanie mi jednostek Federacji i Republiki było dobrą decyzją?
— Tak. Dopóki jesteśmy wobec siebie szczerzy… a jesteśmy, prawda, komodorze? Muszę panu powiedzieć o czymś, o czym z pewnością sam by się pan dowiedział prędzej czy później. Moi dowódcy są zadowoleni z odniesionego zwycięstwa. Choć, jak większość oficerów Sojuszu, czują się zaniepokojeni sposobem, w jaki zostało osiągnięte. Do niedawna sceptycznie patrzyli na legendę „Black Jacka” Geary’ego, co zrozumiałe, w końcu jesteśmy cudzoziemcami. Ale teraz… — przerwała, by zaczerpnąć powietrza. — Teraz są o wiele bardziej skłonni wierzyć, że w tym micie kryje się cząstka prawdy.
— O przodkowie, pomóżcie! — Geary wystarczająco ufał już współprezydent, by po raz kolejny otwarcie okazać emocje. — Przecież za tym mitem nic się nie kryje, dobrze pani o tym wie.
— Wręcz przeciwnie, komodorze. Raz to powiedziałam i powtórzę — pan jest postacią z mitu.
— Wie pani, że to bzdura!
— Wiem, że uratował pan flotę przed zagładą w systemie centralnym Syndykatu. Wiem, że doprowadził ją pan aż tutaj i odniósł miażdżące zwycięstwo. Wiem, że zwyczajny człowiek nie mógłby tego dokonać. — Rione wbiła wzrok w Geary’ego, jakby w ten sposób chciała go powstrzymać przed wyrażeniem sprzeciwu.
Ale on, zamiast dać upust gniewowi, roześmiał się na całe gardło.
— Moja droga pani współprezydent, nigdy bym tego nie dokonał, gdyby ci wszyscy ludzie nie wierzyli, że zostałem zesłany flocie przez żywe światło gwiazd. Ale, jak oboje wiemy, jest też wielu takich, którzy wątpią w prawdziwość tych podań.
Rione uniosła kąciki ust, choć w jej głosie dało się wyczuć przede wszystkim sarkazm.
— Sądzę, że znajdzie pan odpowiedni sposób, by sobie z tym poradzić.
Geary pochylił się w jej stronę.
— Niezmiernie mnie cieszy pani zaufanie.
Współprezydent wstała i ruszyła w kierunku włazu, ale odwróciła się, zanim wyszła.
— Zauważyłam, że użył pan słowa „zaufanie” zamiast „wiara”.
Wzruszył ramionami.
— Przecież to jedno i to samo.
— Niezupełnie. Zdradzę panu jeszcze jedną tajemnicę. Chociaż bardzo bym chciała uwierzyć, że jest pan ostatnią nadzieją Sojuszu, to zarazem bardzo się tego boję.
Geary wbił wzrok w podłogę. Rozbawienie momentalnie znikło z jego twarzy.
— Zatem jest nas dwoje. Dwoje ludzi, którzy nie odważą się w ten mit uwierzyć. Gdybym kiedykolwiek zapragnął zostać bohaterem, stałbym się większym zagrożeniem dla tej floty niż cały Syndykat.
— Nie sposób zaprzeczyć. — Rione po raz pierwszy uśmiechnęła się całkiem szczerze. — Odniósł pan zwycięstwo na Kalibanie. Jaki będzie pański następny krok, komodorze?
Geary podszedł do wiszącego na grodzi obrazu. Po raz pierwszy przyjrzał mu się na tyle uważnie, że mógł rozpoznać wchodzące w skład terytorium Sojuszu konstelacje, tak teraz odległe. Zdał sobie przy tym sprawę, że Michael Geary już nigdy ich nie zobaczy. Tak samo jak załoga „Hardego”. Ale jeszcze wielu marynarzy pokładało nadzieje w „Black Jacku”, wierzyło, że dzięki niemu zdołają dotrzeć do zaprzyjaźnionych systemów. A on sam wierzył, że spotka stryjeczną kuzynkę, która opowie mu o losach jego rodziny.
— Jaki będzie mój następny krok? Jak już pani pewnie słyszała, lecimy na Sutran. A potem, bez względu na to, co albo kto stanie mi na drodze, zabiorę moich ludzi do domu.
Podziękowania
Winien jestem wdzięczność mojej redaktorce Anne Sowards za jej ogromne wsparcie i prace nad tekstem oraz agentowi Joshui Blimesowi za inspirujące sugestie i nieustanną pomoc.