Выбрать главу

Zawiesił głos, patrząc na oficerów i zastanawiając się, czy aby nie przesadził. Dopiero po dłuższej chwili ponownie zabrała głos komandor Cresida:

— Otrzymałam rozkazy wydane przez głównodowodzącego floty. Nie mam zamiaru marnować czasu na pierdoły, zbyt wiele jest do zrobienia na pokładzie „Gniewnego”. Komodorze?

— Proszę działać, komandorze. — Geary uśmiechnął się do niej.

Hologram zniknął, gdy przerwała połączenie. Słowa Cresidy poruszyły lawinę — kolejni dowódcy pospiesznie wstawali z miejsc, kłaniając się na pożegnanie. Geary pojął, że, jak na ironię, dla wielu z nich dalsze dyskusje wydawały się o wiele trudniejszym rozwiązaniem niż natychmiastowe wykonanie poleceń.

Obserwując, jak kolejno znikają, niespodziewanie odczuł tęsknotę za dawnymi czasami. Doskonale pamiętał te uściski dłoni i rozmowy, kiedy wspólnie przechodzili przez włazy, chwile bezpośredniego kontaktu, gdy tak licznie maszerowali wąskim gardłem śluzy. Ale tutaj i teraz niczego podobnego nie mógł uświadczyć. Sylwetki podwładnych po prostu rozpływały się w powietrzu, a sala i stół kurczyły się systematycznie, wracając do rzeczywistych, wyjątkowo mało efektownych rozmiarów. Geary znów stał w niewielkim pomieszczeniu, przy blacie przeciętnej wielkości.

Oprócz kapitan Desjani w sali pozostały jednak dwie niewielkie grupy dowódców. Geary przyglądał się ze zdziwieniem mundurom, nieco innym od noszonych przez oficerów Sojuszu. Odczytał tabliczki identyfikacyjne. Federacja Szczeliny i, liczniej reprezentowana, Republika Callas. Pamiętał oba skupiska planetarne. Ale ani w skład Federacji, ani Republiki za jego czasów nie wchodziło zbyt wiele zamieszkanych światów. I oba związki zachowywały neutralność. Najwyraźniej w końcu włączyły się do konfliktu po stronie Sojuszu. Geary zadał sobie pytanie, jak wielką władzę może posiadać nad tymi ludźmi.

— Słucham? — zwrócił się w ich stronę.

Oficerowie Republiki zrobili przejście, przepuszczając kobietę w cywilnym stroju. Zmarszczył brwi na jej widok. Czy nie powiedziałem wyraźnie, że to spotkanie dotyczy wyłącznie dowódców okrętów? — pomyślał. Oczywiście, że tak. Za kogo ona się uważa?

Na tabliczce informacyjnej widniało: W-P Rione. Cóż to znaczy, do diabła?

Kobieta patrzyła na Geary’ego z kamienną twarzą.

— Komodorze, czy jest pan świadom, jak wyglądają warunki traktatu zawartego pomiędzy Republiką a Sojuszem? W sytuacji gdy kompetentny przedstawiciel władzy orzeknie, że działania floty nie są prowadzone w najlepszym interesie naszych systemów gwiezdnych, Republika ma prawo wycofać należące do niej okręty.

— Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Ale przypuszczam, że właśnie pani jest kompetentnym przedstawicielem władz?

— Tak. — Pochyliła nieznacznie głowę. — Victoria Rione. Piastuję stanowisko współprezydenta Republiki Callas.

Geary rzucił ukradkowe spojrzenie na Desjani, która wzruszyła ramionami, uśmiechając się przepraszająco. Przeniósł wzrok na współprezydent.

— Jestem zaszczycony spotkaniem, ale mam teraz znacznie ważniejsze sprawy na głowie…

Rione uniosła rękę.

— Proszę, komodorze Geary. Nalegam, aby umożliwił mi pan przeprowadzenie prywatnej telekonferencji.

— Sądzę, że będzie na to wystarczająco dużo czasu, gdy…

— O ile zgodzę się oddać panu okręty. — Spojrzała wymownie w stronę oficerów Federacji. — Jednostki Szczeliny także pójdą za moją radą w tej sprawie.

Niech to szlag! — pomyślał Geary. Desjani jedynie potrząsnęła głową. Sam musi sobie poradzić.

— Dobrze, gdzie?

— Tutaj, komodorze — przerwała kapitan. — Opuszczę salę i otoczę pana oraz panią współprezydent tarczami wirtualnych osłon. Gdy zechce pan zakończyć rozmowę, proszę powiedzieć głośno „koniec prywatnej telekonferencji”. Ponownie uzyska pan możliwość kontaktu z pozostałymi oficerami, oczywiście jeśli zajdzie taka potrzeba. — Desjani ruszyła pospiesznie w stronę włazu, jakby cieszyła ją możliwość opuszczenia miejsca spotkania.

Geary odprowadził ją wzrokiem, aby zyskać chwilę na usunięcie z twarzy śladów jakichkolwiek emocji. Wprost marzył, by wreszcie móc powrócić do świata niezmąconego spokoju, w którym przebywał tuż po przebudzeniu. Odwrócił się w stronę rozmówczyni. Zauważył, że cały czas go obserwowała.

— Słucham, o co chodzi?

— O zaufanie. — Głos miała równie lodowaty, jak wzrok. — A zwłaszcza o to, dlaczego miałabym oddawać w pana ręce ocalałe okręty Republiki.

Geary przesunął dłonią po czole, a potem spojrzał jej prosto w oczy.

— A jakie ma pani wyjście? Zawierzyć jednostki i ludzi Syndykom? Wszyscy niedawno widzieliśmy, jak oni prowadzą interesy.

— Z nami mogą postąpić zupełnie inaczej, komodorze.

No to pędź, kobieto, niech chłopcy z oddziałów specjalnych Syndykatu odstrzelą ci ten cenny tyłek, zobaczysz, ile mnie to obejdzie, pomyślał. Zdawał sobie jednak sprawę, że będzie teraz potrzebował każdego okrętu. Poza tym instynktownie odrzucał myśl, że mógłby kogokolwiek pozostawić na pastwę losu — bez względu na to, czy ta osoba sama sobie tego życzyła czy nie.

— Nie sądzę, aby to był dobry pomysł — powiedział w końcu.

— Proszę mi to wyjaśnić, komodorze Geary.

Zaczerpnął tchu i spojrzał na nią równie zimno.

— Choćby dlatego, że dowództwo Syndykatu nie miało najmniejszych skrupułów, żeby zabić admirała Blocha i towarzyszących mu w misji negocjacyjnej oficerów, pomimo że stało za nim wiele okrętów. Pani może negocjować, dysponując zaledwie ułamkiem tej siły. Sądzi pani, że Syndykat spojrzy łagodniejszym okiem na kogoś o tak słabej pozycji?

— Rozumiem. — Odwróciła głowę i zaczęła nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu. — Wątpi pan, że połączone siły Federacji i Republiki zdołają wywrzeć wrażenie na Syndykach.

— Pani współprezydent, śmiem wątpić, czy połączone siły Federacji, Republiki i Sojuszu miałyby jakiekolwiek szanse na przetrwanie uderzenia floty Syndykatu. Proszę sobie wyobrazić kawałek lodu w konfrontacji z ogniem piekielnym… Cóż, być może zadalibyśmy im straty. Być może nawet znaczne. Ale nie zdołalibyśmy przeżyć. Miałem z Syndykami do czynienia wiele lat temu. To nie są ci sami ludzie i na pewno nie zmienili się na lepsze, a wcześniej też nie grali fair. W tej grze silniejszy dyktuje warunki. Wszystkie warunki.

Rione zatrzymała się.

— Sądzę, że ma pan rację. Przemyślał pan sytuację z szerszej perspektywy, nie tylko z pozycji wojskowego.

Geary podszedł do najbliższego fotela i opadł na miękkie siedzisko. Od czasu gdy go uratowano, starał się nie przemęczać organizmu ani psychicznie, ani tym bardziej fizycznie. Lekarze floty trzymali go pod ścisłą obserwacją w pierwszym okresie po rozmrożeniu. Ostrzegali przed komplikacjami, ale nie określili jednoznacznie, jakie mogą być skutki tak długotrwałej hibernacji. Zdaje się, że nadszedł czas na przetestowanie odporności organizmu, pomyślał.

— Tak, pani współprezydent. W taki właśnie sposób staram się rozpatrywać problemy.

— Proszę mnie nie traktować protekcjonalnie. Te okręty stanowią o istnieniu Republiki. Jeśli zostaną zniszczone…

— Chcę doprowadzić do domu wszystkie jednostki.

— Czyżby? A czy przypadkiem nie kusi pana, żeby przegrupować siły i zarządzić oszałamiający kontratak, którego efektem będzie fenomenalne zwycięstwo? Czyż nie tego pan tak naprawdę pragnie, komodorze?

Geary spojrzał na nią, nie starając się nawet ukryć zmęczenia.