— Sądzi pani, że mnie rozgryzła, tak?
— Rozgryzłam pana, komodorze. Wiem o panu wszystko. Jest pan bohaterem. A ja nie lubię bohaterów. Bohaterowie mają przykry zwyczaj prowadzić armie i floty na zatracenie.
Oparł się wygodniej i przetarł oczy.
— Ale już raz zginąłem. To mi wystarczy — przypomniał jej.
— I to daje panu prawo do podejmowania decyzji? — Rione podeszła do wciąż widocznego nad stołem hologramu floty i wskazała na niego palcem. — Czy pan wie, dlaczego admirał Bloch podjął tak wielkie ryzyko, rozpoczynając tę operację? Dlaczego postawił los największych sił, jakie kiedykolwiek zgromadził Sojusz, na jedną kartę?
— Powiedział mi, że chciał w ten sposób wymusić na Syndykach kapitulację. Chciał zakończyć tę wojnę.
— Ach tak… — Rione ze wzrokiem wciąż utkwionym w hologramie skinęła głową. — Śmiały ruch o decydującym znaczeniu. Operacja godna samego „Black Jacka” Geary’ego — dodała wyjątkowo łagodnie. — To cytat, komodorze. Geary zesztywniał.
— Nigdy nie powiedział tego przy mnie.
— Oczywiście, że nie. Ale mówił przy innych. Czy pan sobie zdaje sprawę, że cud zmartwychwstania wielkiego „Black Jacka” Geary’ego pomógł w zatwierdzeniu planów tego, jak pan zapewne zdążył zauważyć, katastrofalnego w skutkach ataku?
— Proszę mnie o to nie obwiniać! Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wydostać stąd niedobitki floty, ale to nie ja ją tutaj wysłałem!
Milczała, analizując każde słowo.
— Dlaczego zgodził się pan przejąć dowodzenie?
— Dlaczego? Dlatego że admirał Bloch osobiście mnie o to poprosił. Nie, on wydał mi taki rozkaz! A potem… potem oni… — Spuścił wzrok, nie mogąc wytrzymać jej spojrzenia. — Nie miałem wyboru.
— Ale walczył pan bezkompromisowo o utrzymanie władzy. Widziałam to wyraźnie, komodorze Geary.
— Musiałem. Ta flota potrzebuje kogoś, kto wyda odpowiednie rozkazy. Potrzebuje bezkompromisowego dowódcy. Inaczej utraci wartość bojową, a Syndycy przerobią ją na miazgę. To też powinno być dla pani oczywiste.
— Czy mogę zaufać „Black Jackowi” Geary’emu? Takiemu, jakim jest naprawdę? — zapytała, pochylając się.
— Jestem oficerem Sojuszu. Powierzono mi zadanie i mam nadzieję, że mu podołam. — Skarcił się w myślach za ostatnie zdanie. Nie chciał okazywać słabości. Nie był pewien, czy tym samym nie zaszkodzi i tak już nikłym szansom na ocalenie floty. — To tyle na mój temat.
— A gdzie w tym wszystkim bohater, gdzie legenda? Kim pan jest naprawdę?
— Czy przypadkiem nie powiedziała pani, że wie to doskonale?
— Znam legendę „Black Jacka” i mam poważne obawy, czy ów „Black Jack” nie zamierza przypadkiem zrobić czegoś głupiego, kierując się ślepą odwagą. Czegoś, co przypieczętuje losy floty, a może nawet całego Sojuszu — i przy okazji mojego ludu. Czy jest pan tym „Black Jackiem” Gearym?
Nie potrafił powstrzymać śmiechu.
— Taki człowiek nigdy nie istniał.
Przez dłuższą chwilę przypatrywała mu się w milczeniu, a potem odeszła na odległość kilku kroków.
— Gdzie jest klucz do hipernetu? — zapytała.
— Słucham?
Gdy znów spojrzała w jego stronę, jej oczy lśniły.
— Klucz Syndyków do hipernetu. Wiem, że nadal znajduje się w posiadaniu floty. Gdyby został zniszczony, nie omieszkałby pan wszystkich o tym poinformować, chcąc uzyskać poparcie dla przedstawionego na konferencji planu. Zatem klucz istnieje. Gdzie go ukryliście?
— Przykro mi…
— Przetrwał, prawda?
Zastanawiał się, co odpowiedzieć. Zdawał sobie sprawę z wagi tej informacji, ale nie potrafił skłamać.
— Tak.
— Gdzie się obecnie znajduje?
— Wolałbym nie ujawniać tej informacji.
— A gdybym uzależniła od niej zgodę na podporządkowanie okrętów pańskim rozkazom?
Usiłował przywołać na usta chytry uśmieszek.
— Mając na względzie wspólne dobro, powiedziałbym, choć z oporami.
— Zgadza się pan na ten układ? Wie pan, jakie znaczenie ma ta informacja?
— Tak. I zgadzam się na jej ujawnienie, pod warunkiem że wasze okręty zabiorą się stąd razem z resztą floty.
Współprezydent Rione zmrużyła oczy.
— Mogłabym ją przehandlować w zamian za otwarcie dla moich okrętów bezpiecznego przejścia.
Takie rozwiązanie nie przyszło mu do głowy. Spojrzał na nią zaskoczony.
— Po jaką cholerę mówi mi pani o tym?
— Chcę panu uświadomić, jakie konsekwencje pociągnie za sobą zaufanie niewłaściwej osobie. Ale mnie musi pan zaufać, komodorze. Będę brutalnie szczera — idę na ten układ, ponieważ nie mam innego wyjścia. Okręty Republiki pozostaną częścią floty, a zespół uderzeniowy Federacji postąpi zgodnie z moimi zaleceniami. Ale proszę pamiętać — w każdej chwili mogę wycofać nasze siły, jeśli uznam to za stosowne.
Geary wzruszył ramionami.
— Z tego, co widzę, nie pozostawia mi pani wyboru.
— Na to wygląda. — Na twarzy Rione pojawił się uśmiech.
— Dziękuję pani. — Wstał ostrożnie, przytrzymując się podłokietnika fotela. — A teraz ja poproszę panią o przysługę. Potrzebuję polityka, kogoś, kto będzie w stanie kłócić się do samego końca. Człowieka bez zobowiązań, który potrafi mówić to, czego ludzie nie chcą słuchać, w taki sposób, żeby im się to podobało.
— Dziękuję za uznanie, komodorze.
Geary z zaskoczeniem stwierdził, że współprezydent Rione posiada jednak poczucie humoru, choć skrzętnie ukrywane pod maską wiecznej powagi.
— Nie ma za co. — Wskazał na skupisko okrętów Syndykatu blokujące drogę flocie. — Termin ultimatum upływa za niespełna pół godziny. Będziemy potrzebowali każdej minuty na naprawy i przegrupowanie jednostek w pobliże punktu skoku. Czy podejmie się pani rozmów z Syndykami? Musimy zagrać na zwłokę.
— Mam wystąpić w imieniu sił Republiki i Federacji czy całego Sojuszu?
— Jak pani będzie wygodniej. Byle zadziałało. Byle zajęli się negocjacjami. Może w ten sposób kupi nam pani odrobinę czasu. Tyle, ile się da.
Skinęła głową.
— To bardzo rozsądna prośba, komodorze. Rozpocznę rozmowy, gdy tylko dostanę się na pokład wahadłowca.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
— Wahadłowca? Nie zamierza pani chyba…
— Udać się na okręt flagowy Syndyków? Nie, komodorze Geary. Przylecę tutaj, na „Nieulękłego”. Chcę mieć na pana oko. I na pewien bardzo istotny element ładunku. Ach tak. Nic mi pan jeszcze nie powiedział. Ale wierzę, że przebywając na pokładzie pańskiego statku, zdołam w najlepszy sposób zabezpieczyć interesy ludu Republiki.
Geary najpierw odetchnął, a potem skinął głową.
— Powiadomię kapitan Desjani o pani wizycie.
— Dziękuję, komodorze. — Kolejny uśmiech, równie wyzywający co wyraz oczu. — Nie mamy czasu do stracenia. — Po tych słowach wizerunek Rione zniknął.
Może uda jej się wystraszyć Syndyków na tyle, by zyskać kilka dodatkowych minut, pomyślał Geary, wciąż wpatrzony w miejsce, które przed chwilą zajmował hologram współprezydent. Mnie przecież zdołała przerazić.
Kapitan Desjani nie przyjęła najlepiej wiadomości o wizycie współprezydent Rione na „Nieulękłym”. Dla niej był to kolejny element ciągu nieprzyjemnych zdarzeń, z jakich składał się ten dzień.
— Przynajmniej jej okręty pozostaną przy flocie — skomentowała.
— Tak. — Geary rozejrzał się po mostku. — Gdzie jest sztab admirała Blocha?
— Sztab?