Na tym zakończył przypieczętowywanie losu obu planet. Pierwsze wahadłowce opuszczały już powierzchnię piątej, a flota rozpoczynała zwrot, po którym miała się oddalić w stronę sektora zajmowanego kiedyś przez księżyce. Wiele mniejszych odłamków pozostałych po ataku zostało przechwyconych przez pole grawitacyjne planety i była nadzieja na to, że za jakiś czas Sutrah Pięć uzyska piękny pierścień.
— Kapitanie, cały personel znajduje się na pokładach wahadłowców — zameldowała Carabali. — Ostatnie jednostki opuszczą powierzchnię planety w czasie jeden sześć.
— Zrozumiałem, pułkowniku. Dziękuję. — Geary odwrócił się i przesłał dane dotyczące celów do systemu bojowego floty.
Od tego momentu ocena celów, wybór najwłaściwszej broni i okrętów, które jej użyją, będą należały wyłącznie do komputerów floty. System potrzebował tylko dwu sekund na podanie kompletnej odpowiedzi. Geary przyjrzał się jej, sprawdził ponownie, jak atak odwetowy wpłynie na stan pocisków kinetycznych floty, i stwierdził, że ma ich na stanie wystarczająco dużo, nawet przy założeniu, że Tytan i jego siostrzana jednostka nie zdołają w najbliższym czasie wyprodukować następnych. Zatrzymał się dopiero na sekcji dotyczącej przewidywanych strat.
— Chciałbym nadać orędzie do wszystkich Syndyków w tym systemie — powiedział.
Desjani skinęła głowa, równocześnie machając ręką w stronę jednego z wachtowych w sekcji komunikacyjnej. Marynarz nerwowo walczył ze swoją konsolą i dopiero kilka sekund później uniósł w górę kciuk.
— Jesteśmy gotowi, sir!
Geary poprawił mundur, upewniając się, że ostatni wahadłowiec z jeńcami wystartował z piątej, zanim rozpoczął przemowę.
— Zwracam się do mieszkańców systemu gwiezdnego Sutrah, mówi komodor John Geary, głównodowodzący floty Sojuszu przelatującej przez wasz system. Zostaliście zdradzeni przez waszych przywódców. Ich podstępne ataki najpierw na flotę, a potem na oddziały wyzwalające jeńców wojennych dały nam pełne prawo do przeprowadzenia akcji odwetowej, co oznacza bombardowanie waszych planet… — przerwał, by ta wiadomość zapadła ludziom w pamięć. — W zamian za wątpliwą szansę na uszkodzenie kilku naszych okrętów wasi przywódcy pozostawili los was i waszych rodzin w naszych rękach. Na szczęście dla was flota Sojuszu nie zabija bezbronnej ludności cywilnej. — W każdym razie teraz tego nie uczyni. Nie pod dowództwem Geary’ego. Miał nadzieję, że to jego „staromodne” podejście do wojny udzieli się z czasem innym oficerom. — W najbliższym czasie dokonamy ataków odwetowych na wybrane cele na Sutrah Cztery i Pięć. Lista celów znajdujących się na terenach zamieszkanych przez ludność cywilną, jak również tych znajdujących się w ich bezpośrednim sąsiedztwie zostanie dołączona do tej wiadomości. Zalecam natychmiastową ewakuację. Nie mamy wprawdzie obowiązku informowania o celach bombardowań, ale prowadzimy tę wojnę nie z wami, tylko z waszym rządem. Pamiętajcie, że moglibyśmy zniszczyć wszelkie oznaki życia w tym systemie i byłoby to zgodne z prawami wojny. Postanowiliśmy jednak tego nie czynić. Sojusz nie jest waszym wrogiem. Wasi przywódcy są naszymi przeciwnikami. Na honor naszych przodków — zakończył cytatem. Powiedziano mu, że nikt już dzisiaj nie stosuje tej formułki na zakończenie przekazu, ale postanowił ożywić tę tradycję. Wierzył w nią i prawdę mówiąc, trzymanie się starego kodeksu pozwalało mu na zakotwiczenie się w nowej rzeczywistości. W czasach gdy znaczenie słowa „honor” nie do końca odzwierciedlało znane mu wzorce. — Mówił do was kapitan John Geary, głównodowodzący floty sojuszu. Koniec przekazu.
— Dziękuję, kapitanie Geary — z tyłu dobiegły do niego słowa wymówione przez Rione. — Dziękuję, że zadbał pan o zmniejszenie cierpień ludzi zamieszkujących ten system.
Spojrzał na nią i skłonił lekko głowę.
— Nie ma za co. I tak bym postąpił w taki właśnie sposób. Honor tego wymagał.
— Honor naszych przodków — odpowiedziała Rione, ale tym razem nie wychwycił w jej słowach ani śladu ironii.
Desjani wstała.
— Wahadłowce Nieulękłego za moment wejdą do doków. Powinnam udać się tam, aby osobiście przywitać ocalonych.
— Myślę, że ja też powinienem — powiedział Geary i wstał szybko, aby ukryć niechęć do tego rodzaju spektakli. To on dowodził flotą i jego obowiązkiem było powitać ocalonych jeńców, choć prawdę mówiąc, pragnął teraz tylko jednego: zaszyć się w swojej kabinie i zakosztować odrobiny prywatności.
— Czy mogę wam towarzyszyć? — Rione skierowała to pytanie do obojga.
— Oczywiście — odparła Desjani, najwyraźniej zaskoczona tym pytaniem.
Geary zdał sobie sprawę, że zdziwienie pani kapitan wypływa z faktu, iż Rione miała pełne prawo towarzyszyć im podczas oficjalnych spotkań i nie musiała o nic pytać ani tym bardziej prosić. Zastanawiał się, czy to, że zapytała o pozwolenie, wynikało z politycznej kalkulacji i chęci zdobycia zaufania Desjani czy też było zwykłym okazaniem szacunku dowódcom okrętu. Geary miał nadzieję, że chodzi o to drugie.
Ruszyli w trójkę, kierując się prosto do doków. Po drodze odpowiadali na powitania wszystkich napotkanych w korytarzach członków załogi. Geary czuł ogromną satysfakcję widząc, jak wiele osób oddaje mu salut. Wydawało się, że jego kampania przywracania starego obyczaju zaczyna przynosić owoce.
— Lubi pan, kiedy to robią? — zapytała Rione. — Wygląda na to, że salutowanie wraca do mody.
— Moje ego nie wymaga odbierania salutów… — Geary pokręcił głową. — Cieszy mnie natomiast to, co kryje się za nimi, pani współprezydent. Myślę, że w ten sposób podnosi się poziom dyscypliny, a to może się dobrze przysłużyć całej flocie. — Nie dodał oczywiście, że według niego flota desperacko potrzebuje wewnętrznej dyscypliny, jeśli ma przetrzymać kolejne próby rozbicia i zniszczenia podejmowane wciąż przez siły Syndykatu. Związek pomiędzy salutowaniem, a doprowadzeniem okrętów do strefy Sojuszu wydawał się mocno naciągany, ale komodor święcie wierzył, że taka zależność istnieje.
Dopiero po wejściu do doków Geary uzmysłowił sobie, że jest tu po raz pierwszy od czasu, gdy wezwał go tutaj świętej pamięci admirał Bloch, kiedy wyruszał na czele swojego sztabu na negocjacje z Syndykami. Jakiś czas temu zrobił obchód wszystkich pomieszczeń Nieulękłego, ale doki ominął, najwidoczniej zrobił to podświadomie. Usiłował sobie przypomnieć, jak czuł się wtedy, kiedy lód wypełniał jego myśli i ciało. Poczuł wielką ulgę, zdawszy sobie sprawę, że presja, jaką odczuwał przyjmując dowodzenie flotą, uwolniła go w końcu od chłodu. A może było wręcz odwrotnie. Może te obciążenia tylko spowolniły proces. Ale tak czy inaczej stał teraz tutaj i nie prześladował go duch admirała błagającego, by Geary ocalił to, co pozostało z jego floty.
Spojrzał na kapitan Desjani, która stanęła u jego boku czekając, aż wahadłowce wyplują ze swojego wnętrza wszystkich pasażerów. Zazwyczaj widywał ją jedynie, gdy z posępną miną zajmowała się obowiązkami dowódcy okrętu — albo w rzadkich chwilach radości, głównie wtedy, gdy udało się zabić kolejnych Syndyków. Ale dzisiaj wyglądała inaczej. Oczekiwanie na ocalonych jeńców nadało jej twarzy zupełnie nowy wyraz, wszystko wskazywało na to, że jest po prostu szczęśliwa.
— Taniu? — Spojrzała na niego zaskoczona, Geary tak rzadko używał jej imienia. — Chciałem ci tylko powiedzieć, że jestem naprawdę zadowolony, że moim okrętem flagowym jest Nieulękły. To wspaniała jednostka, a ty jesteś znakomitym dowódcą. Twoje zdolności i wsparcie naprawdę wiele dla mnie znaczą.
Tymi słowy naprawdę zawstydził Desjani. Aż się zaczerwieniła.