— Dziękuję, kapitanie Geary. Jak pan wie, bardzo się ucieszyłam, że pan do nas powrócił.
Skinął głową, uśmiechając się przy tym na poły szyderczo. Desjani była jedną z tych, którzy wierzyli, że został im zesłany przez żywe światło gwiazd, aby uratować Sojusz w czas największej potrzeby. Geary nie sądził, żeby kiedykolwiek zdołał oswoić się z tak wielkimi nadziejami i wiarą, jaką w nim pokładano. Podzielał w tej materii zdanie współprezydent Rione, że moment, w którym uwierzy w swoje bohaterstwo, będzie chwilą prawdziwej próby dla floty i całego Sojuszu.
Tymczasem Rione, zupełnie jakby czytała w jego myślach, wtrąciła:
— Jak to dobrze, że mamy takiego dowódcę jak kapitan Geary.
Wahadłowce wchodziły do doków powoli, jak niezdarne, zda się, żywe istoty. Nic dziwnego, że w marynarskim slangu nazywano je „ptakami”. Zamknięto zewnętrzne grodzie hangaru, otwarto śluzy prowadzące do części załogowej. Sekundy później opadły trapy promów.
Pierwsi wysiedli żołnierze z jednostek desantowych Nieulękłego. Szybko uformowali dwuszereg i zaprezentowali broń na znak szacunku. Dopiero wtedy pokład promu zaczęli opuszczać pierwsi ocaleni z niewoli jeńcy, których komputery przydzieliły właśnie na Nieulękłego. Rozglądali się niepewnie, jakby wciąż nie wierzyli, że naprawdę zwrócono im wolność. Wciąż bali się, że za chwilę obraz ten zniknie i obudzą się na syndyckiej planecie, w obozie pracy, gdzie mieli spędzić resztę życia w warunkach urągających ludzkiej godności, bez nadziei na ratunek. Wszyscy byli wychudzeni, tylko kilku miało na sobie mundury w dobrym stanie. Większość nosiła rzeczy, które niewątpliwie zaliczały się do kategorii przechodzonych cywilnych ubrań.
Kapitan Desjani rzuciła kilka słów do przenośnego komunikatora:
— Do załogi Nieulękłego. Wyzwoleni jeńcy będą potrzebowali mundurów. Wzywam wszystkich do przekazywania rzeczy, które mogą im się przydać. — Spojrzała na Geary’ego. — Musimy zadbać, żeby wyglądali godnie, sir!
— Jestem pewien, że to docenią. — Komodor zgodził się z jej osądem, zastanawiając się, czy i na innych jednostkach mają miejsce podobne zbiórki.
W chwili gdy ostatni z jeńców mijał ich stanowisko, Desjani głośno jęknęła.
— Casell?
Mężczyzna w podartej kurtce, do której przypięto wypłowiałe dystynkcje porucznika, odwrócił się słysząc, że ktoś wymawia jego imię. Spojrzał uważnie na Desjani.
— Tania? — Nie minęła sekunda, a rzucili się sobie w ramiona. — Nie mogę w to uwierzyć! Nie dość, że flota przyleciała, by nas oswobodzić, to jeszcze trafiłem na ciebie!
— Sądziłam, że zginąłeś na Quintarrze! — wykrzyknęła Desjani.
Geary był zaszokowany. Zawsze opanowana kapitan Nieulękłego była teraz bliska łez.
— Ależ skąd! — zaprzeczył żywiołowo Casell. — Niemal połowa załogi przeżyła, ale zostaliśmy wyłapani przez Syndyków. — Jego wzrok spoczął wreszcie na mundurze kobiety, szczęka mu opadła, cofnął się o krok. — Kapitan? Zostałaś kapitanem?
Desjani uśmiechnęła się.
— Ostatnimi czasy było wiele awansów na polu walki. To teraz mój okręt. — Odwróciła się do Geary’ego. — Sir, to mój stary przyjaciel, porucznik Cawell Riva.
Geary uśmiechnął się po przyjacielsku i wyciągnął dłoń na powitanie. Po tych wszystkich kontaktach z młodzikami piastującymi stanowiska dowódcze, co było niewątpliwie efektem ogromnych strat, jakie ponosiła flota w kolejnych bitwach, przyjął to spotkanie z człowiekiem w kwiecie wieku, wciąż będącym podoficerem, jako ciekawą odmianę. W obozach pracy nie stosowano, jak widać, systemu awansów.
— Niezwykle mi miło, poruczniku. Cieszę się, że mamy pana na pokładzie. Jestem kapitan John Geary, głównodowodzący tej floty.
Porucznik, nadal w szoku po uświadomieniu sobie, jak wysoki stopień nosi aktualnie jego dawna przyjaciółka, mechanicznie uścisnął dłoń Geary’ego. Sens wypowiedzianych przez komodora słów dotarł do niego dopiero po chwili.
— Po… powiedział pan… kapitan John Geary, sir?
Desjani uśmiechnęła się tryumfalnie, tym razem z jej twarzy aż biła prawdziwa duma.
— Oto kapitan John „Black Jack” Geary we własnej osobie. On żyje, Casell. I jest naszym dowódcą. Dzięki niemu wrócimy do domu.
Riva spoglądał na Geary’ego, a na jego twarzy pojawiło się najpierw uwielbienie, potem niedowierzanie, a na końcu zdziwienie.
— No tak — westchnął. — Jeden z komandosów powiedział nam, że kapitan John Geary przywiódł flotę na Sutrah. Sądziliśmy, że to tylko takie symboliczne gadanie. Ale jak widzę, wcale nie minął się z prawdą. Jego twarz pojaśniała z radości. — No to Syndycy mają przesrane. Taniu… to znaczy kapitanie Desjani wiesz, kto był najstarszym stopniem oficerem w naszym obozie? Kapitan Falco.
Kobieta wybałuszyła oczy ze zdumienia.
— Waleczny Falco? On też przeżył?
— Tak! A z nim i z „Black Jackiem”… — Porucznik Riva przełknął nerwowo ślinę. — To znaczy, z kapitanem Gearym, nasza flota będzie niepokonana!
Geary skinął sztywno głową, wciąż się uśmiechając. Zdążył już zauważyć, że jeśli w tej flocie ktoś nosi przydomek „waleczny”, reprezentuje sobą wszystko to, czego komodor starał się za wszelką cenę unikać. Chociaż, kto wie… Może nie powinien pochopnie oceniać człowieka, którego najwyraźniej niezwykle ceniono.
Wysoki, szczupły mężczyzna zatrzymał się na szczycie trapu, zamarł w wystudiowanej pozie, przyglądając się zebranym, by po chwili ruszyć majestatycznym krokiem w stronę pirsu. Do kołnierza długiego płaszcza, który wyglądał naprawdę porządnie, jeśli porównało się go z ubraniami pozostałych jeńców, przypięto wypolerowane insygnia kapitańskie. Ludzie spoglądali na niego w milczeniu. W tej postaci było coś magnetycznego, coś, co automatycznie przyciągało wzrok. Geary nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie wyglądali według Rione „bohaterowie”, którzy przywiedli swoje floty do zguby. Ten człowiek z pewnością był zdolny to zrobić.
Mężczyzna zatrzymał się przed Gearym i obdarzył go pewnym, koleżeńskim uśmiechem.
— Chciałbym zobaczyć się z dowódcą tej floty.
Geary nie umiałby powiedzieć, czy była to tylko prośba czy raczej żądanie.
— Ja dowodzę tą flotą.
— Zwykły kapitan?! — Mężczyzna rozejrzał się po zebranych. — Ostatnimi czasy musiało dojść do prawdziwej rzeźni.
— Obawiam się, że tak właśnie było — odparł Geary.
Jeniec westchnął ciężko, miał przy tym taką minę, jakby chciał zasugerować, że gdyby on dowodził, nie doszłoby do podobnej sytuacji. Był mistrzem w sprawianiu wrażenia, że wypowiedział opinię, jaka w rzeczywistości nigdy nie opuściła jego ust.
— Cóż zrobić… Nie zaznamy nigdy odpoczynku, nieprawdaż? — Skierował to pytanie do Geary’ego, tym razem przekazując swoją postawą szczere współczucie. — Ale ludzie honoru nigdy nie odmawiają, kiedy obowiązek wzywa, nawet jeśli ma to być prawdziwa mordęga. Jestem gotów przejąć na siebie ciężar dowodzenia.
— Słucham? — Jedynym znakiem zaniepokojenia, na jaki Geary sobie pozwolił, było uniesienie brwi.
Człowiek, który jak podejrzewał Geary, nosił przydomek Walczący Falco, obdarzył go w odpowiedzi spojrzeniem pełnym zaskoczenia.
— Z pewnością zdaje pan sobie sprawę, że w zaistniałej sytuacji jestem najstarszym oficerem pod względem wysługi lat. To upoważnia mnie do przejęcia dowodzenia.
Geary skinął powoli głową, ale zrobił to w taki sposób, żeby mężczyzna nie odebrał jego gestu jako przytaknięcia.