— Obawiam się, że jest pan w błędzie, kapitanie…? — zawiesił głos, ale i tak jego słowa zabrzmiały znacznie ostrzej, niż tego chciał.
Oblicze rozmówcy pociemniało. Celny strzał zranił mu ego, pomimo że otoczył je nieprzebijalnymi tarczami autorytaryzmu.
— Pan mnie chyba nie poznaje — odparł.
— To jest kapitan Falco, sir! — przedstawił go z dumą w głosie porucznik Riva, który najwidoczniej nie zauważył iskrzenia między przełożonymi.
— Kapitan Francesco Falco — potwierdził przybyły. — Domyślam się, że moje nazwisko coś panu mówi.
— Jeśli mam być szczery, usłyszałem je po raz pierwszy przed paroma minutami. — Geary nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego to powiedział, ale widok kompletnego zaskoczenia na twarzy pretendenta do jego stanowiska wart był każdych pieniędzy. — Niezwykle miło mi pana poznać — dodał, starając się, by z jego słów przebijała obojętność.
— Pański wiek sugeruje — skwitował Falco, pragnąc pokazać, kto tu naprawdę rządzi — że służę we flocie dłużej niż pan. Proszę bez dalszej zwłoki wskazać mi moją kajutę. Czeka nas mnóstwo pracy. Po pierwsze, trzeba zwołać telekonferencję floty w jak najszybszym terminie… — Czekał na reakcję Geary’ego, wciąż robiąc groźną minę, ale komodor wydawał się nieporuszony jego przemową. Francesco Falco nie przywykł do powtarzania swoich rozkazów. — Kim pan myśli, że jest, kapitanie? — rzucił ostro.
Desjani niewątpliwie już zrozumiała, że między kapitanami narasta konflikt, zatem szybko wtrąciła wyjaśniającym tonem:
— Kapitanie Falco, naszym komodorem jest kapitan John Geary.
— Geary? Jak mniemam, krewny naszego bohatera. — Falco przyjął protekcjonalny ton, mówił jak wyrozumiały ojciec pouczający krnąbrnego syna. — Wszyscy mamy w pamięci świetlany przykład dany nam przez Johna „Black Jacka” Geary’ego, ale to jeszcze nie znaczy…
— Wybaczy pan… — przerwał mu Geary. — Obawiam się, że nadal tkwi pan w błędzie.
— Tym razem Falco zrobił naprawdę przeraźliwie groźną minę. Zdaje się, że to była jego typowa reakcja na sytuacje, w których nie wszystko szło po jego myśli. Najwidoczniej nie tolerował też przerywania wypowiedzi. — Nie jestem żadnym krewnym. Nazywam się John Geary.
Wyraz twarzy Falco uległ natychmiastowej zmianie, znów był towarzyszem broni, podobnie jak na początku rozmowy. Rzucił okiem na Desjani, a ona odpowiedziała lekkim skinieniem głowy.
— Kapitan Geary nie zginął w bitwie o Grendel przed stu laty — mówiła tak beznamiętnie, jakby czytała na głos jakiś raport. — Nasza flota odnalazła jego kapsułę ratunkową niemal w ostatniej chwili przed wyczerpaniem reaktora. Zdołaliśmy go też wybudzić z hibernacji.
— „Black Jack” Geary? — Falco wydawał się wstrząśnięty tą informacją. Jego pieczołowicie budowany wizerunek prysł w jednej chwili, ustępując totalnemu zaskoczeniu.
— Data mojej promocji jest odrobinę wcześniejsza niż pańska — dodał Geary chłodnym tonem. — Niemal o sto lat, precyzyjniej rzecz ujmując. Ale dziękuję panu za wolę służby Sojuszowi na każdym dostępnym stanowisku. — To było powiedzenie z czasów Geary’ego, używano go, gdy przenoszono oficera na niezbyt atrakcyjne stanowisko. W tej chwili wydało mu się najodpowiedniejszym sposobem na przekłucie balonika samozadowolenia kapitana Falco, tak by równocześnie nie pozbawić go godności. — Jako najstarszy stażem oficer w tej flocie, a także z nadania admirała Blocha uczynionego tuż przed jego śmiercią, pozostaję na stanowisku komodora tej floty. — Podkreślał to niejako wbrew swojej woli. Ileż razy pragnął, by ktoś wreszcie zdjął z jego barków ten ciężar? Ale za nic nie oddałby dowodzenia temu człowiekowi. I to nie dlatego, że Falco otwarcie próbował podważyć jego ciężko wywalczony autorytet. Ten człowiek wyglądał na takiego, który więcej myśli o tym, jak wypadnie, gdy coś zrobi, niż o samym zadaniu, jakie go czeka.
Geary zauważył, że współprezydent Rione bacznie ich obserwuje. Zapewne przypomniała sobie jego własne, często powtarzane słowa, że oddałby władzę każdemu, kto by na nią zasługiwał. Ale przecież znał też opinię Wiktorii na temat „bohaterów”. Z pewnością nie oczekiwała od niego przekazania losu floty w ręce kogoś takiego jak Waleczny Falco.
Informacja o tym, z kim ma do czynienia, wytrąciła kapitana Falco z równowagi. Rozglądał się wokół, jakby dopiero teraz zrozumiał, gdzie trafił. Geary wskazał na Desjani.
Przedstawiam panu oficera dowodzącego Nieulękłym. Oto kapitan Tania Desjani.
Falco skłonił się szybko, obrzucając kobietę uważnym spojrzeniem. Nagle, zupełnie jakby kontakt wzrokowy z Desjani pozwolił mu odzyskać wewnętrzną koncentrację, na jego twarzy pojawił się widziany wcześniej wyraz wyższości dowódcy nad podwładnym.
— Zawsze jest mi niezwykle miło spotkać dzielnego oficera floty Sojuszu. Nie wątpię, że dowodzi pani znakomitą jednostką, kapitanie Desjani.
— Dziękuję za słowa uznania, kapitanie. — Kobieta odpowiedziała równie uprzejmym ukłonem.
Geary wskazał teraz na Rione.
— A oto Wiktoria Rione, współprezydent Republiki Callas i członkini senatu Sojuszu.
Falco szybko się odwrócił, tym razem jego ukłon był o wiele wolniejszy i bardziej oszczędny. Wyraz twarzy dyplomatki nie zmienił się ani na jotę, gdy odwzajemniała gest. Geary dostrzegł ten charakterystyczny błysk w jej oku, który powiedział mu, że nie polubiła Falco w najmniejszym stopniu. Pomyślał, że musi wiedzieć coś więcej o tym człowieku. Uderzyło go to, że Falco wita się z innymi oficerami bardzo wylewnie, obdarzając ich komplementami, oczywiście kompletnie fałszywymi — przecież nie miał podstaw do nazwania Desjani dzielną, a jej okrętu znakomitym — a do osoby z kręgów władzy podchodzi wręcz chłodno. Potraktował Rione jak rywala. Nie była dla niego wpatrzoną weń z uwielbieniem podwładną, ale osobą, z którą przyjdzie mu w najbliższym czasie rywalizować.
Desjani, której nie brak było spostrzegawczości, na pewno też zauważyła tę dwoistość. Geary mógł się założyć, że lekko zmrużone oczy dowódcy Nieulękłego świadczą o jej głębokim niezadowoleniu z tego, że Falco spróbował ją przekupić tak prymitywnym pochlebstwem. Rione tymczasem powitała przybyłego z typową dla siebie rezerwą.
— Pańska sława wyprzedza pana, kapitanie Falco.
Geary zastanawiał się nad prawdziwym znaczeniem tych słów, gdy kątem oka dostrzegł kolejną grupę oswobodzonych jeńców. Na twarzy każdego widniało to samo poruszenie, ta sama nadzieja i zdziwienie, które niedawno przemknęły przez oblicze porucznika Rivy. Geary nie zamierzał tym razem reagować, przypuszczał bowiem, że okazywane mu uwielbienie podwładnych przyczyni się do dodatkowego poirytowania oswobodzonego kapitana. Nie podoba mu się, że tak na mnie patrzą — pomyślał. — Ale chyba nie z tego powodu, o jaki podejrzewa go Rione. Jeśli dobrze widzę, pan kapitan Falco jest po prostu zazdrosny. Tego mi jeszcze brakowało…
— Kapitanie Falco, poruczniku Riva — powiedział, siląc się na maksymalną uprzejmość. — Wybaczą panowie, ale wzywają mnie obowiązki. Załoga kapitan Desjani z pewnością zajmie się zaspokojeniem waszych potrzeb.
Falco, który właśnie z wielkim trudem usiłował przybrać normalny wyraz twarzy, przegrał. Znów musiał zrobić marsową minę.
— Obowiązki?
— Narada — wtrąciła Rione niezwykle łagodnym tonem. — Kapitan i ja musimy już iść. W imieniu rządu Sojuszu — kontynuowała głośno, tak by wszyscy w dokach ją usłyszeli — pragnę powitać we flocie wszystkich oswobodzonych jeńców.
Gdy Geary i Rione opuszczali doki, żegnały ich donośne okrzyki dobywające się ze wszystkich gardeł. Komodor wręcz czuł na plecach palące spojrzenie kapitana Falco. Zyskał pewność, że stanowi dlań większy problem niż Rione. Ale nie chciał o tym rozmawiać tutaj, gdzie mogli być podsłuchani, dlatego udali się do jego kwatery, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Zanim jeszcze zamknął za sobą właz, Rione krzyknęła w jego stronę: