Ale co z dłuższą perspektywą? — zastanowił się. — Co takiego Syndycy szykują, żeby nam dopiec w następnym systemie, do którego dotrzemy?
Geary przywołał na wyświetlacz mapę tego rejonu kosmosu i spędził długi czas, studiując ją uważnie. W myślach dokonywał kolejnych skoków z jednego systemu do drugiego, często analizując wszystkie dostępne opcje, ale zawsze dochodził do tego samego, niezbyt wesołego wniosku. Zanim flota dotarła na Sutrah, nie raz przeprowadzał podobne symulacje, wtedy też otrzymywał identyczne rezultaty bez względu na to, ile wariantów brał pod uwagę. Nawet bez pomocy komputerów instynktownie zdawał sobie sprawę, że Syndycy powoli zacieśniają sieć wokół jego floty. Aby im uciec, musiał dokonać czegoś zupełnie nieprzewidywalnego. Musiał zrobić coś, czego Syndycy nawet nie biorą pod uwagę. Ale jak wymyślić podobny ruch, który jednocześnie nie będzie samobójczym posunięciem?
Raz jeszcze wrócił wzrokiem do gwiazdy znanej jako Sancere.
Nie, to szaleństwo — pomyślał. — Szaleństwo tak wielkie, że wróg uzna, iż nigdy nie zabrałbym tam całej floty. Może… Syndycy na pewno uważają, że nie da się tam dostać w sposób, w jaki zamierzam to zrobić. Ale się mylą. To jest wykonalne. Tylko jak mam przekonać swoich dowódców, by polecieli ze mną na Sancere?
Trzy
Dzwonek przy włazie przywołał Geary’ego do rzeczywistości. Ze zdziwieniem zorientował się że rozmyślanie nad kolejnym posunięciem floty zajęło mu naprawdę sporo czasu. Przywołał wyświetlacz pokazujący aktualną pozycję floty w systemie Sutrah. Zgodnie z planem oddalała się teraz od piątej planety, kierując w stronę dwóch punktów skoku. Do odpalenia pocisków kinetycznych w stronę obu zamieszkanych planet pozostało jeszcze około godziny. Nie musieli się spieszyć. Ani same planety, ani cele wybrane na ich powierzchni nie zamierzały uciekać, komputery pokładowe wyrzutni dokładnie wyliczyły pozycje na orbicie, na które zostaną skierowane pociski. Zadanie było tak proste jak trafienie kamieniem do jeziora.
— Proszę wejść — powiedział Geary. Kapitan Falco zdążył zdobyć mundur od biedy pasujący na jego sylwetkę i przyozdobić go wieloma rzędami bajecznie kolorowych baretek odpowiadających odznaczeniom, które niewątpliwie kiedyś mu przyznano. Ostrzygł też włosy, ale niewiele to pomogło — Geary widział w nim nie tylko oficera, któremu przybyło dwadzieścia lat, ale i człowieka, który spędził sporo czasu w syndyckim obozie pracy. Falco uśmiechnął się przyjaźnie do Geary’ego, wchodząc do jego kajuty. Komodor rozpoznał ten uśmiech, widział go na wielu nagraniach.
— Domyślam się, że zechce pan przedyskutować ze mną możliwości działania, jakie przed nami stoją — zagaił przymilnie. — Oczywiście stawiam moje doświadczenie i umiejętności przywódcze do pańskiej dyspozycji.
Omawianie czegokolwiek z kimś takim jak pan nie wchodzi w grę — pomyślał Geary — zwłaszcza że mam nieco odmienne zdanie co do pańskiego doświadczenia bojowego, a i pańskim talentom przywódczym nie ufam ani trochę.
Nie mógł jednak powiedzieć tego na głos, skinął więc tylko głową.
— Niedługo będziemy mieli naradę na ten temat powiedział.
— Miałem na myśli rozmowę ze mną — sprecyzował Falco. — W cztery oczy. Lepiej mieć przed bitwą dokładnie naszkicowane plany, nieprawdaż? Tak dobry dowódca jak pan wie o tym doskonale. Słyszałem wiele dobrego o pańskich dokonaniach na stanowisku głównodowodzącego tej floty. Ale nawet najlepszy strateg potrzebuje opinii ludzi doświadczonych, którzy mogą wnieść coś nowego do jego planów. Zapoznałem się szczegółowo z aktualną sytuacją floty i jej działaniami…
Te pochwały wzbudziły niepokój Geary’ego. Falco musiał czegoś chcieć.
Zadziwiające, zważywszy na krótki czas, jaki spędził pan na pokładzie.
Falco chyba nie zauważył całkiem sporej dozy sarkazmu zawartej w tej wypowiedzi. Usiadł i wskazał na wciąż widoczny wyświetlacz z obrazem systemu.
Oto co powinniśmy zrobić. Najprostsza droga do przestrzeni Sojuszu prowadzi przez Vidhę. Stamtąd…
Vidha ma wrota hipernetowe — przerwał mu Geary. — A skoro to tak oczywisty cel dla nas i skoro tak łatwo i szybko można tam przerzucić spore siły, Syndykat z pewnością będzie bronił dostępu do tego systemu. Bez wątpienia zaminowano już wszystkie punkty skoku.
Falco znowu zrobił jedną ze swoich groźnych min (zdaje się, że każdorazowe przerwanie mu w pół słowa prowadziło natychmiast do takiej właśnie reakcji), ale szybko się zreflektował i po kilku sekundach znów przypominał starego, dobrego kolegę po fachu.
Ta flota może sobie poradzić z oporem Syndykatu. Agresywne działanie zawsze znakomicie się sprawdzało — pouczył Geary’ego. — Nie muszę chyba tego powtarzać dowódcy TAKIEMU jak pan. Flota przejęła inicjatywę i musi ją utrzymać, o czym pan doskonale wie. Oczywiście rozumie pan też, jak ważne jest zmuszenie wroga, by reagował na nasze posunięcia. Zatem wracając do Vidhi…
— Nie polecimy na Vidhę. — Skoro Falco nie potrafił odczytywać aluzji, trzeba było przekazać wiadomość otwartym tekstem. I zrobił to, chociaż czuł pewien podziw dla starego kapitana za to, że potrafi zręcznie budować w nim przekonanie, iż tak znakomity dowódca jak on powinien przyjąć proponowany plan bez szemrania.
Chwilę trwało, zanim Falco pojął, co właśnie usłyszał. Ponownie sprawiał wrażenie wytrąconego z równowagi, co nieodmiennie zdumiewało Geary’ego. Czyżby Waleczny Falco stosował taką taktykę celowo, aby zwieść oponentów? Nie, chyba jednak nie — nic w starych nagraniach nie wskazywało, by miał w zwyczaju uciekać się do takich chwytów.
Aspirujący do miana głównodowodzącego kapitan pokręcił głową.
— Zdaję sobie sprawę z tego, że siły Syndykatu będą na nas czekały na Vidhi. Podobnie jak my, oni także uważają, że jest to dobry cel do skoku. — To, że uparcie powtarzał słówko „my”, również było niezłym posunięciem, Geary musiał to przyznać. Nie tylko dlatego, że prowadzi prosto do przestrzeni Sojuszu, ale i z tego względu, że zyskamy okazję, by uderzyć na siły Syndykatu, które czekają na nas w tamtym systemie, i je zniszczyć.
— Rozumiem, że chce pan, abyśmy wsadzili głowę do gniazda skorpionów? — zapytał Geary. — Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem jest stoczenie bitwy w miejscu i czasie, które sami wybierzemy. A skok na Vidhę oznacza bitwę na warunkach dyktowanych przez Syndykat. Jedyne co możemy w ten sposób uzyskać, to wygrana przy ogromnych stratach własnych, co z kolei sprawi, że ocaleni staną się naprawdę łatwym łupem w następnym syndyckim systemie, do którego trafimy.
Falco znów się nachmurzył. Odczekał dłuższą chwilę, jakby trawił słowa Geary’ego.
Ach tak. Dla pana bitwa to tylko rachunek sił. — Wypowiedział te słowa tak, jakby komentował coś naprawdę niedorzecznego.
Rachunek sił? — udał zdziwienie Geary. — Chodzi panu o takie sprawy, jak liczba i klasa jednostek? O rozmieszczenie pól minowych? O zbudowanie linii obrony i wspieranie ich oddziałami szybkiego reagowania?
— Właśnie. — Falco promieniał, jakby Geary powiedział dokładnie to, na czym mu zależało. — To wszystko są kwestie drugorzędne. Wie pan o tym równie dobrze jak ja. Przecież jest pan „Black Jackiem” Gearym! Morale jest po trzykroć ważniejsze od sprzętu! Pod naszym dowództwem… — Falco zawahał się przez moment i uśmiechnął dobrodusznie. — Pod pańskim dowództwem z moją pomocą ta flota zyska moralną przewagę nad wrogiem. Syndycy uciekną w popłochu i wtedy zetrzemy ich w proch.