— Musimy wyznaczyć kurs, który pozwoli nam ominąć fotosferę gwiazdy w bezpiecznej odległości — powiedziała Desjani.
Geary spojrzał na nią.
— Dlaczego pani tak uważa? Czy kurs rekomendowany przez system centralny wydaje się pani nieprawidłowy? Wprawdzie do punktu skoku na Sancere dotrzemy dopiero za cztery dni, ale nawet teraz nie widzę sensowniejszej alternatywy.
— Zgadzam się — przyznała po chwili. — To najbardziej optymalna opcja.
Cztery dni. Cztery dni, podczas których najmniej godni zaufania kapitanowie będą mogli zastanawiać się nad czynem popełnionym przez dezerterów w trakcie przelotu przez system Strabo. Cztery dni na podjęcie ewentualnej decyzji o ucieczce w kierunku innego punktu skoku.
Muszę dać im zajęcie — uznał w duchu — żeby skupili myśli na Sancere. Tyle symulacji, manewrów i planów, żeby nie mieli czasu na nic poza przygotowaniami do zbliżającej się bitwy. Pewnie padnę przy tym z wyczerpania, ale nie widzę alternatywy.
Najpierw jednak zamierzał odbyć naradę z około trzydziestoma kapitanami floty. Kto powinien stanąć na ich czele? Nie podjął jeszcze decyzji, ale gdy spoglądał na listę nazwisk dobranych według klucza wierności, tylko jedno nazwisko wydawało mu się pewne. Wszakże pozostawała jeszcze jedna kwestia, z której rozwiązaniem banki danych Nieulękłego wciąż sobie nie poradziły. Albo problem był za trudny dla komputerów, albo Geary nie potrafił zadać właściwego pytania. — Ile czasu potrzeba, żeby sztuczna inteligencja w końcu pojęła moje słowa? — mruknął.
Desjani spojrzała znacząco na jednego z wachtowych. Ten chrząknął, oczyszczając gardło, zanim odpowiedział.
— Sir, te programy uczą się wzorców odczytywania zadawanych pytań na podstawie analiz myśli, pisma i mowy osób, z którymi się porozumiewają… — w tym miejscu najwyraźniej się zawahał.
— A ja nie myślę w sposób, jaki mogłyby rozpoznać, czyż nie tak?
— Nie, sir! Pańskie wzorce pisemne, myślowe, a także sposób wysławiania różnią się od…
— Współczesnych umysłów? — raczej stwierdził, niż zapytał Geary, nie starając się nawet ukryć odrobiny ironii przebijającej z jego głosu.
Coś w tym jest… — uzmysłowił sobie po chwili. — Sto lat to wystarczający okres czasu, by doszło do wielu subtelnych i całkiem jawnych zmian w sposobie myślenia i wyrażania. Mogę się obśmiać albo przejmować, ale czy nie mam już wystarczającej liczby problemów?
Wachtowy uśmiechnął się tymczasem nerwowo.
— Tak, sir! Obawiam się, że ma pan rację! Problem tkwi w panu, bowiem większość ludzi, z którymi komunikuje się komputer… jak by to powiedzieć… ma inny sposób kojarzenia informacji, co znaczy, że system nie potrafi ich kalibrować dla pana.
— To dlaczego nie napiszecie jakichś podprogramów, żeby system mógł się komunikować z kapitanem Gearym? — zasugerowała Desjani. — Tym sposobem moglibyśmy wybrnąć z sytuacji, nie grzebiąc w systemie, który jest doskonale zsynchronizowany z większością oficerów i marynarzy.
— Regulamin floty w punktach dotyczących obsługi sztucznej inteligencji zabrania takich interwencji, pani kapitan. Systemy komunikacji bazowej na okręcie nie mogą być przystosowywane do jakichkolwiek unikalnych odbiorców. To mogłoby powodować konflikt interesów w sztucznych umysłach.
Geary potrząsnął głową z niedowierzaniem, wciąż bowiem nie potrafił zrozumieć, dlaczego nawet najmniejsze pierdoły muszą być aż tak bardzo skomplikowane.
— Czy dowodzący flotą może ominąć procedury w naglących sytuacjach?
Odpowiadając, wachtowy wyglądał na naprawdę zakłopotanego.
— Musiałbym sprawdzić, co można by uznać za naglącą sytuację.
— Poruczniku! — ryknęła nagle Desjani. — Znajdujemy się daleko na zapleczu wroga i usiłujemy wrócić do domu w jednym kawałku! Moim zdaniem to jest nagląca sytuacja!
— Moim też — przyznał Geary. — Proszę przystąpić do roboty, poruczniku. Myślę, że takie rozwiązanie tylko ułatwi nam życie.
Wachtowy rozpromienił się, wreszcie otrzymał jasne instrukcje, co ma zrobić. To całe dywagowanie tylko go zmęczyło.
— Tak jest! Już się robi, sir!
— Dziękuję. — Geary spojrzał na Desjani. — To mi bardzo pomoże przy planowaniu.
Desjani uśmiechnęła się ciepło do Geary’ego, po czym poznał, że jak zawsze pokłada w nim zaufanie.
— Przygotowuje pan plan na Sancere?
— Tak. Nie sądzę, żeby pozostawiono ten system bez obrony. Możemy tam trafić na siły tak duże, że zdołają sprawić nam kłopot. Jeśli się mylę, poradzimy sobie bez problemu.
— Chce pan przejąć wrota hipernetowe?
— Tak. — Geary spojrzał w dół i zmarszczył nagle brwi. — Sporo myślałem na ten temat. Syndycy zapewne będą chcieli je zniszczyć. Wie pani, jak trudno jest rozwalić taką konstrukcję?
Desjani spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Nie mam pojęcia. Wielu chciało zrobić coś takiego, ale o ile mi wiadomo, jeszcze nikomu się nie udało.
— Tym lepiej dla nas. — Geary wzruszył ramionami. — Zresztą jeśli zdołamy odciągnąć wszystkie siły Syndykatu od wrót i uderzymy znienacka, nie będą w stanie ich zniszczyć, nawet gdyby chcieli. A wtedy zajmiemy się rozbiciem obrony systemu, zdobyciem nowych zapasów i zniszczeniem wszystkiego, co służy do zasilania syndyckiej machiny wojennej.
Oczy Desjani zalśniły.
— Sprawimy Syndykom naprawdę poważny problem, gdy uderzymy w miejsce, które uważają za całkowicie bezpieczne.
— To prawda.
Pod warunkiem, że nie czekają tam na nas z niespodzianką porównywalną do tej, która omal nie doprowadziła do unicestwienia tych okrętów w systemie centralnym. I zakładając, że stan mojej floty nie ulegnie dalszemu uszczupleniu.
Geary wstał.
— Czas na spotkanie z dowódcami.
Komandor Cresida siedziała najbliżej Geary’ego, za nią w równym szeregu widać było hologramy pozostałych dwudziestu ośmiu dowódców. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali, aż wyjaśnią się powody tak niezwykłego wyróżnienia.
— Zostaliście wybrani do tego grona, ponieważ zarówno karty osobowe, jak i historia jednostek wskazują na waszą roztropność podczas walki. — Geary postawił na szczerość. — Pojawimy się na Sancere, nie mając bladego pojęcia o sile i rozmieszczeniu jednostek Syndykatu. Nie wydaje mi się, aby zgromadzono tam siły, z jakimi nie damy sobie rady — mówił z wielkim przekonaniem, wierząc żarliwie we własne słowa. — Lecz mogą nam zadać spore straty podczas walki, jeśli nie będziemy działać ściśle według planu. Oto czego od was oczekuję. Komandor Cresida na Gniewnym będzie dowodzić specjalnym zespołem uderzeniowym składającym się z waszych okrętów. W momencie wejścia do systemu będziecie zajmowali dotychczasowe pozycje, ale na mój rozkaz dokonacie symulowanego złamania szyku, najpierw Gniewny, a potem wszyscy pozostali, i rozpoczęcia bezładnej szarży na najsilniejsze zgrupowanie wroga, jakie zobaczymy.
Zebrani na sali dowódcy nie potrafili ukryć zdziwienia.
— Chce pan, abyśmy ZŁAMALI szyk? — zapytała Cresida. — Żebyśmy wyglądali na tak agresywnych, że nie potrafimy wykonywać rozkazów?