Jej wewnętrzny spokój był zaraźliwy.
— Tak. — Geary poprawił się na fotelu. — Zdaje się, że mamy jeszcze półgodzinne okno do momentu, w którym wróg zacznie reagować, a potem przez kilka kolejnych godzin będziemy zbierali informacje na temat reakcji Syndyków. Myślę, że nadszedł odpowiedni czas, żeby coś zjeść.
— Mam przy sobie kilka żelaznych racji. — Uśmiechnięta Desjani klepnęła się po kieszeni.
— Jest pani lepszym marynarzem niż ja — odparł również z uśmiechem na ustach. Odwrócił się w stronę współprezydent, która zajmowała fotel obserwatora, i dodał: — Na razie nie widzę problemów.
— Na razie — powtórzyła za nim, ale nie potrafił określić, czy w jej głosie wyczuł radość czy raczej zwątpienie.
Zdecydowana większość posunięć, jakie przyniosły kolejne godziny, kiedy to flota Sojuszu konsekwentnie postępowała w głąb systemu gwiezdnego Sancere, było przewidywalnych. Jednostki cywilne Syndykatu kierowały się w stronę orbitalnych portów albo przeciwnie, uciekały do pustych sektorów układu, licząc, że okręty Sojuszu nie będą marnować czasu na pościg za tak mało znaczącymi celami. W stoczniach zapanowała istna gorączka, holowniki usiłowały wyprowadzić poza obszar uderzenia pocisków kinetycznych najbardziej cenne części i budowane właśnie okręty. Ale Syndycy nie mieli wystarczającej liczby takich jednostek i niemożliwością było, żeby wszystkie pancerniki i krążowniki znalazły się na czas w bezpiecznej odległości od punktów zero. Zresztą cały ten wysiłek i tak szedł na marne, bowiem wszystkie jednostki, które zostaną odholowane, staną się łatwym łupem podczas późniejszych ataków, gdy flota przeleci przez ten sektor systemu. Niemniej Geary czuł pewien rodzaj podziwu dla oddania syndyckich robotników. Próbowali ratować co się da, chociaż musieli wiedzieć, że sprawa jest beznadziejna.
Tuż za informacją o przybyciu floty Sojuszu pojawiły się pociski kinetyczne, niosąc zagładę każdemu celowi, do jakiego dotarły, najpierw w bardziej oddalonych miejscach, potem w gęsto uprzemysłowioną strefę wewnętrzną, gdzie Syndycy umieścili najwięcej instalacji militarnych i przemysłowych.
Flotylla syndyckich okrętów, którą Geary nazywał w myślach „ćwiczebna”, a która według nomenklatury systemu bojowego nosiła miano „Syndyckiej Eskadry Alfa”, wyruszyła w stronę piątej planety niemal cztery godziny przed tym, jak z jej pokładów dostrzeżono pierwszy znak świadczący o przybyciu sił Sojuszu. Przypadek sprawił, że zbliżyła się znacznie do pozycji zajmowanych przez okręty Geary’ego. Gdy komodor zobaczył ten ruch, zdał sobie sprawę, że od jego wykonania minęło aż pięć godzin, a to znaczyło, że na mostku spędził niemal dwakroć tyle czasu. Mimo zmęczenia pozostał na stanowisku wystarczająco długo, by otrzymać potwierdzenie informacji, iż flotylla Alfa wyruszyła kursem na przechwycenie w stronę zespołu uderzeniowego dowodzonego przez Cresidę. Sprawdził też, że syndycka eskadra Bravo niestety wykonała przewidywany zwrot i skierowała się ku wrotom hipernetowym. Geary zaczął się modlić, aby Syndycy zdecydowali się na skok i ucieczkę z systemu, co oszczędziłoby mu wielu godzin niepewności i w końcu nieuniknionego starcia, a także obawy, czy zastanie wrota na miejscu, gdy już zdoła do nich dotrzeć.
Potarł zmęczone oczy. Do momentu, w którym flota osiągnie największe zbliżenie z orbitą gazowego giganta i wykona zwrot w stronę wrót hipernetowych, pozostawały jeszcze niemal dwadzieścia cztery godziny. Geary miał dostęp do stymulantów pozwalających zachować jasność umysłu przez kilka dni z rzędu, ale nawet najlepsze z nich powodowały skutki uboczne, a przecież gdy w grę wchodziło nieustające napięcie i konieczność podejmowania szybkich decyzji, ryzyko było zbyt wielkie. Ludzki mózg potrzebował prawdziwego snu i nic innego nie było w stanie go zastąpić. Kapitan Desjani drzemała właśnie, wygodnie rozparta w swoim fotelu, jak gdyby ani trochę nie przeszkadzał jej zgiełk panujący na mostku. Ale w najbliższych godzinach nic nowego nie może się zdarzyć. Wprawdzie wciąż będą przychodzić nowe informacje o sytuacji w systemie, lecz żadna z nich nie zrodzi konieczności wydania błyskawicznej decyzji. Geary nacisnął klawisz komunikatora.
— Do wszystkich jednostek, proszę się upewnić, że rotacja załóg przebiega sprawnie i wszyscy marynarze mają sposobność do wypoczynku. — Gdy skończył mówić, wstał, przeciągnął się i zdecydował, że powinien dać dobry przykład. — Idę do siebie, żeby trochę odpocząć — powiedział do wachtowego. — Obudźcie mnie, jeśli wydarzy się coś niespodziewanego. Chcę wiedzieć o wszystkich zmianach dotyczących ruchu tych dwu flotylli.
Spanie przez sześć godzin w samym środku bitwy wydawało się absurdem, ale jeśli wydarzenia toczą się w powolnym tempie, rozciągając się na przestrzeni całych dni, odpoczynek ma sens. Czuwanie tylko po to, by widzieć, że nic się nie dzieje, mogło jedynie doprowadzić człowieka do stanu, w którym będzie zbyt zmęczony, by rozumować klarownie w chwili prawdziwego zagrożenia. Tak właśnie myślał Geary, leżąc w swojej kabinie i gapiąc się w sufit. Mogło być znacznie gorzej. Tymczasem pomimo ogromnej liczby instalacji wojskowych w tym systemie linie obrony wroga były dość słabe. Syndycy naprawdę nie wierzyli, że Sancere może stać się obiektem poważnego ataku. Ale czy ktokolwiek rozsądny mógł w coś takiego wierzyć? Nie oznaczało to jednak wcale, że flota Sojuszu nie natrafi na niespodzianki, a Geary potrzebował jasnego umysłu, aby sobie z nimi radzić.
Bezsenność sprawiła jednak, że komodor wyruszył na kolejny obchód okrętu i zaczął rozmawiać z marynarzami i oficerami na ich stanowiskach bojowych albo podczas posiłków. Wszyscy jego rozmówcy byli podenerwowani i podekscytowani, obawiali się tego, co nadejdzie, ale zarazem czuli podniecenie wynikające z przekonania, że niebawem zadadzą wrogowi potężny cios. Kilku wyrażało wątpliwości w sprawie zdobycia wrót hipernetowych, ale Geary rozwiał je, oświadczając stanowczo, że wrota będą ich bez względu na wszystko.
Na sześć godzin przed dotarciem do gazowego giganta załogi okrętów Sojuszu mogły zobaczyć wreszcie coś innego niż tylko efekty bombardowań pociskami kinetycznymi. Zespół uderzeniowy Gniewnego przyspieszył do 0.2 świetlnej, kontynuując marsz w stronę wewnętrznych planet układu, a następnie, gdy znalazł się niemal o dwie godziny świetlne od głównych sił, wytracił prędkość do 0.1 i rozpoczął podchodzenie do syndyckiej eskadry Alfa, zwanej przez Geary’ego ćwiczebną.
Wiedząc, że wszystko co widzi na wyświetlaczach, w rzeczywistości miało miejsce przed paroma godzinami i nie ma fizycznej możliwości, aby wpłynąć na bieg tych zdarzeń, Geary wpatrywał się w przekaz z niesłychaną nerwowością. Jeśli jego zaufani dowódcy, tak dokładnie dobrani do tej misji, dadzą się jednak skusić i uderzą w sam środek formacji syndyckiej, z pewnością dojdzie do krwawej łaźni. Naprzeciw trzydziestu okrętom prowadzonym przez Cresidę stanie trzydzieści dziewięć jednostek wroga, aczkolwiek przewaga Syndyków nie wynikała tylko z liczebności. Wróg dysponował znacznie większą siłą ognia za sprawą aż dziesięciu pancerników należących do eskadry. Taka dysproporcja sił nie znaczyłaby wiele, gdyby zespół uderzeniowy trzymał się ściśle wyznaczonego planu, na co Geary bardzo zresztą liczył. Był niemal pewien, że Cresida nie okaże się tak głupia, by z własnej woli angażować się w walkę bezpośrednią na niewielkim dystansie, burta w burtę, lecz w zaistniałej sytuacji do podjęcia takiego wyzwania mógł ją zmusić najmniejszy błąd z jej strony — albo sprytne posunięcie Syndyków.
Otuchą napawało go to, że wybrał do tego zadania najbardziej zaufanych oficerów. Po zamieszaniu, jakie spowodował Numos podczas walki na Kalibanie, Geary poprzysiągł sobie, że już nigdy nie powierzy dowodzenia człowiekowi, który nie zyska jego pełnego zaufania. Ale czym innym jest zaufanie, a czym innym ręczne sterowanie każdym człowiekiem we flocie. Dlatego musiał polegać na wielu niesprawdzonych ludziach.