— Osiem minut do kontaktu.
Flota wroga zakończyła zwrot, wszystkie okręty ustawiły się dziobami do nadlatujących jednostek Sojuszu i teraz jedynie wyrównywały szyki. Wielki kwadrat, w jaki były ustawione, „stał” przed okrętami Geary’ego jak wielka ściana.
Komodor walczył przez chwilę z chęcią przeprowadzenia dość oryginalnego ataku, ale po krótkiej walce z samym sobą zrezygnował.
— Do wszystkich jednostek. Macie pozwolenie na swobodne użycie broni. Głównymi celami są pancerniki i okręty liniowe. Utrzymujcie swoje pozycje w formacji, nie licząc manewrów koniecznych do uniknięcia wrogiego ostrzału. Zezwalam na otwarcie ognia, jak tylko będziecie mieli cele w zasięgu.
— Sześć minut do kontaktu.
Syndycy wciąż usiłowali wyrównać szyki, zapewne po to, by flota Sojuszu nie przechwyciła ich w środku kolejnego zwrotu. Geary obserwował na wyświetlaczu obraz dwu potęg zbliżających się do siebie i widział wyraźnie, że najdalej wysunięta część ramienia pucharu mierzy prosto w dolną połowę wrogiego zgrupowania. Po tym jak ustawił flotę we właściwej pozycji wobec wroga i wydał dowódcom rozkaz otworzenia ognia, nie miał nic więcej do roboty — mógł jedynie obserwować rozwój wydarzeń.
— Wróg rozpoczął ostrzał — zameldował wachtowy zupełnie niepotrzebnie, bowiem moment wcześniej na wyświetlaczu Geary’ego pojawiło się mrowie ogników. Kartacze Syndyków zmierzały wprost tam, gdzie za chwilę powinny znaleźć się okręty Sojuszu. Wystrzelono je na największy możliwy dystans. Geary miał nadzieję, że wszyscy dowódcy wykorzystają dobrze czas i dokonają stosownych korekt kursu, by zejść z drogi większości nadlatujących pocisków. Ekran ożył kolejnymi sygnałami alarmowymi. Syndycy odpalili rakiety.
Nawet na wyświetlaczu widać było, jak jaśnieją miejsca, w których wrogie kartacze natrafiły na pola siłowe chroniące okręty. Geary dostrzegł też — oczywiście z odpowiednim opóźnieniem czasowym dla najdalej ustawionych jednostek — że jego okręty otwierają ogień.
Desjani siedziała z oczami wbitymi we własny wyświetlacz, nagle błyskawicznym ruchem zaznaczyła jeden z pancerników.
— Oto nasz cel — poinformowała wachtowych. — Dajcie mu popalić.
Oba ramiona pucharu zatopiły się w syndyckim kwadracie. Okręty Geary’ego narażone były tylko na punktowy ogień, a wróg musiał znieść salwę za salwą oddawaną przez kolejne jednostki lecące sznurem. Lżejsze poddawały się od razu, wybuchając i pozostawiając po sobie morze szczątków, z którego wyłaniały się nienaruszone wyspy najpotężniejszych okrętów.
I wtedy główne siły floty Geary’ego weszły w zasięg strzału.
Po wielu minutach powolnego zbliżania się do siebie ostatnie stadium starcia rozegrało się niewiarygodnie szybko. Gdyby nie ogromna precyzja komputerowych systemów celowniczych, przy prędkości przekraczającej zdolności postrzegania człowieka, żadna ze stron nie uzyskałaby ani jednego trafienia. Obie floty minęły się bowiem, lecąc z ułamkiem prędkości światła. Geary’emu wydawało się, że cała bitwa trwała nie dłużej niż mgnienie oka. Gdy uniósł powiekę, okręt wciąż drżał od skutków trafień w miejscach, gdzie pociski wroga pokonały nadwątlone tarcze.
Mijający ich pancernik, którego wzięła na cel Desjani, otrzymał wiele trafień, także od sąsiednich okrętów. Śmiały, Okrutny i Zwycięski dały mu popalić. Pod ich ogniem potężny syndycki okręt wojenny, prawdziwy gigant klasy S, najpierw stracił osłony, a potem zaczął zbierać prawdziwe baty. Niestety coś poszło nie tak, jeden z pocisków trafił nie tam, gdzie powinien, i rdzeń reaktora eksplodował, kiedy kilka jednostek Sojuszu wciąż przebywało w bezpośredniej bliskości ginącego olbrzyma.
Byli za blisko, gdy to się stało. Geary wpatrywał się w wyświetlacz i widział wyraźnie, jak wyłamujący się z formacji Straszny podchodzi do wroga i z minimalnego dystansu szpikuje go salwą „piekielnych włóczni”. Ale okręt liniowy Sojuszu również otrzymał w tym starciu sporo trafień i miał mocno osłabione tarcze. Fala uderzeniowa gigantycznej eksplozji w ułamku sekundy dotarła do niego i okręt zatrząsł się, jakby gigantyczna pięść uderzyła w środek kadłuba. I choć wyglądało to groźnie, Straszny powinien przetrzymać to bez trudu, lecz pech chciał, że eksplozja zepchnęła go na wektor przejścia jednego z syndyckich krążowników. Nawet najszybsze komputery odpowiedzialne za manewry jednostek nie były w stanie zareagować na czas. Na oczach Geary’ego obie jednostki zderzyły się, idąc pełnym ciągiem.
Kolizja przy składowej prędkości sięgającej 0.06 świetlnej, czyli niemal osiemnastu tysięcy kilometrów na sekundę, zamieniła oba dumne okręty w kulę plazmy, z której wytrysnęły miliony rozpalonych do białości odłamków, stygnących błyskawicznie w absolutnym chłodzie pustki kosmicznej. Na moment w systemie Ilion pojawiła się niewielka mgławica będąca dziełem człowieka.
Przez mostek Nieulękłego przetoczył się szmer złości i niedowierzania. Geary usłyszał, jak ktoś mówi: — Szlag by to, szlag, szlag — i nagle uświadomił sobie, że są to jego słowa.
— Oby wasi przodkowie mieli was w opiece, a żywe światło gwiazd oświetlało po kres waszą drogę — wyszeptał krótką modlitwę za członków załogi Strasznego.
Zaszokowana Desjani zaczęła wydawać nerwowe rozkazy — Geary widział ją po raz pierwszy w takim stanie, a miał okazję obserwować Tanię niemal bez przerwy od chwili ucieczki z systemu centralnego Syndykatu.
— Raport o uszkodzeniach!
— Niegroźne trafienia w pancerz. Nie straciliśmy żadnego systemu — przygnębionym tonem zameldował jeden z wachtowych.
Geary wziął się w garść i z wysiłkiem oderwał wzrok od miejsca, które stało się grobem załogi Strasznego. Musiał troszczyć się o żywych. W tej części formacji wroga, z którą się starli, znajdowało się osiem syndyckich pancerników i dwa okręty liniowe. Trzy z gigantów ocalały, ale odniosły poważne uszkodzenia. Eskorta z lżejszych okrętów i ŁeZ praktycznie przestała istnieć. Teraz jedynie kilka ciężkich krążowników usiłowało chronić najpotężniejsze okręty floty. Geary zaczerpnął powietrza i skupił się na drugiej części syndyckiej formacji, która właśnie dokonywała zwrotu na bakburtę, by skierować się prosto do punktu skoku na Tavikę. Najwyraźniej nie zamierzali dalej walczyć, widząc przed sobą znakomitą okazję do ucieczki.
— Do wszystkich jednostek, zwrot jeden dwa zero stopni w dół, przyspieszenie do 0.15 świetlnej, czas dwa dziewięć.
Ogromna formacja znów zaczęła się odwracać, ruszając w pościg za uciekającymi okrętami Syndykatu.
— Nie dogonimy ich — warknęła Desjani.
— Wręcz przeciwnie. — Geary wskazał na zespół uderzeniowy Cresidy nacierający z góry, pod ostrym kątem, na syndycką formację. Manewr, jaki wykonała flotylla wroga, ustawiał ją wprost na kursie przejęcia okrętów czekających na trasie do punktu skoku pierwszej linii Syndyków.
Desjani rzadko uśmiechała się tak szeroko jak w momencie, gdy krążowniki Cresidy wbiły się w szyk przeciwnika, koncentrując ogień na lżejszych jednostkach, aby pozbawić największe okręty ochrony eskorty. Lecąca ze znacznie większą prędkością eskadra Sojuszu przemknęła pod Syndykami i zawróciła, by uderzyć raz jeszcze, tym razem od dołu. Kolejny pancernik wyłamał się z szyku i zaczął dryfować, wstrząsany wtórnymi eksplozjami wewnątrz kadłuba.
Geary raz jeszcze przyjrzał się całemu polu walki i po sprawdzeniu geometrii ustawień wszystkich sił zwrócił uwagę na trzy pancerniki, które przetrwały pierwszą fazę walki i teraz pozostawały daleko w tyle za liniami walczących.