Geary wrócił do siebie, usiadł i starym zwyczajem zaczął gapić się na panoramę kosmosu. Dopiero po dłuższej chwili sięgnął do klawiatury komunikatora.
— Kapitanie Desjani, chciałbym panią prosić na słowo do mojej kajuty.
— Zaraz zejdę, sir! — odparła Desjani jak zwykle profesjonalnym tonem, który niczego nie zdradzał. Kilka minut później już stała przed Gearym, spokojna niczym głaz, choć jej oczy wskazywały na wielkie zakłopotanie.
— Proszę usiąść. — Komodor wskazał fotel. Usiadła sztywna, jakby połknęła kij. Zazwyczaj zachowywała się bardzo żywiołowo, gdy rozmawiali, dzisiaj jednak pozostawała nad wyraz chłodna. — Przepraszam, że nalegam, ale chciałbym powrócić do mojego pytania. Czy może mi pani wyjaśnić, o co poszło ze współprezydent Rione?
Spoglądała gdzieś w przestrzeń, ponad jego ramieniem, z wyrazu twarzy nic nie mógł wyczytać.
— Obawiam się, że muszę odmówić odpowiedzi na to pytanie, sir. Ta sprawa dotyczy tylko mnie i jej.
— Ma pani do tego prawo — zgodził się Geary, choć niechętnie. — Ale chciałbym dowiedzieć się jednego. Czy bez względu na to, czego dotyczyła wasza sprzeczka, jest pani w stanie nadal współpracować z Wiktorią Rione?
— Zapewniam pana, że jestem w stanie wykonywać wszystkie obowiązki związane z zajmowanym stanowiskiem, sir.
Skinął głową, lecz zrobił to tak, aby widziała, że nie jest usatysfakcjonowany.
— Nie mogę wymagać od pani nic więcej. Ale proszę, Taniu, poinformuj mnie, jeśli ta sytuacja ulegnie zmianie. I w ogóle na przyszłość, w sprawach dotyczących bezpieczeństwa tej floty i jej załóg, proszę o więcej szczerości.
Desjani skinęła głową, cały czas kontrolując swoje emocje.
— Tak jest!
— Zdaje sobie pani sprawę, w jak niezręcznej sytuacji się znalazłem?
— Przykro mi, sir.
— Cóż… — Geary zamierzał już zwolnić Desjani, kiedy właz otworzył się i w wejściu stanęła Rione, dając tym samym niezaprzeczalny dowód, iż posiada osobisty i nieograniczony dostęp do prywatnej kajuty komodora. Na pewno nie było dziełem przypadku, że wybrała akurat ten moment na wizytę, choć unikała Geary’ego jak ognia.
Obrzuciła oboje beznamiętnym spojrzeniem.
— Czyżbym w czymś przeszkodziła?
Desjani wstała i odpowiedziała:
— Nie, pani współprezydent. Właśnie wychodziłam.
Geary przyglądał im się, nie mogąc się nadziwić. To przypominało obserwację dwóch okrętów wojennych zataczających wokół siebie kręgi, z tarczami wzmocnionymi do maksimum, bronią gotową do strzału, równocześnie starających się nie przekroczyć tej niewidzialnej granicy, za którą możliwa jest tylko krwawa rzeź. I nadal nie wiedział, co sprawiło, że zaczęły się do siebie tak odnosić.
— Dziękuję, kapitanie Desjani — rzekł cicho, jakby każde źle wypowiedziane przez niego słowo mogło dać sygnał do rozpoczęcia walki. Nie był na tyle zapatrzonym w siebie samcem, żeby myśleć, iż chodziło o niego, ale to jedynie potęgowało jego niepewność. Skąd ten nagły kryzys w stosunkach pomiędzy dwiema kobietami, które lubił i szanował?
Desjani opuściła kajutę, starając się przejść jak najdalej od stojącej obok włazu przeciwniczki. Geary westchnął ciężko i spojrzał na Wiktorię.
— Wiesz, jak wiele mam problemów na głowie? — zapytał.
— Kilka razy miałam okazję to zauważyć — odparła Rione nie zmieniając tonu.
Geary przyglądał się jej przez chwilę, zastanawiając się, jak ona to robi, że jest mu zarazem tak znajoma i obca.
— Z kim mam teraz przyjemność? Rozmawiam z Wiktorią czy panią współprezydent Rione?
Odpowiedziała kolejnym chłodnym spojrzeniem.
— To zależy od tego, kto pyta, John Geary czy „Black Jack”?
— Nadal nazywam się John Geary.
— Na pewno? Wydawało mi się niedawno, że widzę „Black Jacka”. Chyba nawet zamierzał kogoś rozstrzelać. Kto wie, czy nie własnoręcznie.
— Pewnie nie był jedynym chętnym. — Geary odwrócił wzrok. — Może i widziałaś „Black Jacka”. Ale to nie on podjął ostateczną decyzję.
— Ale był już blisko, nieprawdaż? — Rione trzymała się od niego nieco dalej niż na odległość wyciągniętej ręki, co miało podkreślić zarówno fizyczną, jak i emocjonalną separację. — I jak się czujesz z myślą, że mógłbyś to zrobić, gdybyś tylko chciał?
— Okropnie.
— I to wszystko?
Zrobił głęboki wdech i wypuścił powietrze z płuc bardzo powoli, aby nieco się uspokoić, zanim zacznie mówić.
— Tak. Cholernie się bałem, bo bardzo mi się taka ewentualność podobała. Dlatego, że chciałem, aby ci idioci zapłacili za wszystkie krzywdy, jakie wyrządzili innym i wiedziałem, że mogę do tego doprowadzić, jeśli tylko zechcę. I właśnie ta wiedza tak bardzo mnie przerażała. — Geary przeniósł spojrzenie na Rione. — A co ty o tym sądzisz?
— Ja? — Współprezydent pokręciła głową. — A dlaczego miałabym cokolwiek sądzić?
— Czy to oznacza, że zakończyliśmy nasz związek? Przyszłaś, aby mi to oznajmić? To dlatego unikałaś mnie od czasu narady?
— Zakończyliśmy? — Rione potrzebowała minuty na przemyślenie tej sprawy. A potem znów pokręciła głową. — Nie. Są pewne sprawy… z którymi muszę sobie poradzić. Ale tak czy inaczej, chcę stać u boku Johna Geary’ego. Wydaje mi się, że może mnie potrzebować.
— A co z „Black Jackiem”? — zapytał Geary, wciąż mając w pamięci, że winna jest wierność przede wszystkim Sojuszowi, a dopiero w następnej kolejności jemu.
— Jeśli powróci, tym bardziej powinnam znajdować się w pobliżu. — Gdy to mówiła, absolutnie obojętnym głosem, ich spojrzenia się spotkały.
W to potrafię uwierzyć, ale dlaczego, Wiktorio? — pomyślał. — Dlatego, że chciałabyś zapanować nad potęgą, jakiej on może chcieć użyć? Czy dlatego, że chcesz ochronić Sojusz przed zagrożeniem z jego strony i wbijesz mu nóż w plecy, gdy będzie spał? Czy ja choć przez moment podejrzewałem, że sypiam z kobietą, która jest zdolna mnie zabić, jeśli uzna, że zagrażam sprawie, w którą ona wierzy? I w którą ja też wierzę. Ale z drugiej strony, tylko w takim układzie mogę mieć na nią oko.
— Czeka nas jeszcze długa droga do przestrzeni Sojuszu — powiedział Geary. — Ale dotrzemy tam, choćby Syndykat bardzo starał się nam przeszkodzić. Ta flota musi wrócić do domu i kapitan John Geary też. Każda pomoc, jakiej możesz mu udzielić, będzie mile widziana. — No, może prawie każda.
— Teraz wierzę, że flota dotrze do przestrzeni Sojuszu. — Rione zgodziła się z nim zadziwiająco łatwo. — Ale czy John Geary zdoła to zrobić?
Podziękowania
Winien jestem wdzięczność mojej redaktorce, Anne Sowards, za jej ogromne wsparcie i pracę nad tekstem oraz mojemu agentowi, Joshui Bilmesowi, za inspirujące sugestie i nieustanną pomoc. Pragnę również podziękować Catherine Asaro, Robertowi Chase’owi, J. G. (Huckowi) Huckenpohlerowi, Simchy Kuritzky, Michaelowi La Violette, Aly Parsons, Budowi Sparhawkowi i Constance A. Warner za ich uwagi, komentarze i rekomendacje. Dziękuję także Charlesowi Petitowi za jego cenny wkład w odniesieniu do zasad walki w przestrzeni kosmicznej.
Jack Campbell