Выбрать главу

— Co myślisz? — zapytał po chwili Nutt. — Pytam o sztukę.

— Nie rozumiem, czemu niby miała być romantyczna — odparła Glenda. — Prawdę mówiąc, uważam ją za dość głupawą.

— Jest powszechnie uznawana za jedną z najznakomitszych sztuk romantycznych ostatniego półwiecza.

— Naprawdę? Ale jaki daje przykład? Przede wszystkim czy nikt w Genoi, nawet w tamtych czasach, nie potrafił zbadać pulsu? Czy podstawy wiedzy o pierwszej pomocy to zbyt wielkie wymagania? Nawet lusterko by wystarczyło, a przecież jest wiele przyzwoitych miejsc, gdzie można sprawdzić tętno.

— Myślę, że żadne z nich nie myślało o sobie.

— Żadne z nich w ogóle nie myślało — stwierdziła Glenda. — A już z pewnością nie myśleli o sobie nawzajem jak o normalnych ludziach. Trochę zdrowego rozsądku, a by przeżyli. To zwykłe wymysły, takie jak w książkach. Nie wierzę, żeby ktoś rozsądny tak się zachował.

Ścisnął jej dłoń.

— Czasami mówisz jak Lady — zauważył. — Co mi przypomina…

— Co ci przypomina?

— Że czas, bym spotkał się ze swoim stwórcą.

* * *

Andy Shank szedł chwiejnym krokiem przez nocne zaułki, spokojny w swej wiedzy, że nie spotka tu niczego gorszego od siebie. Ta wiara okazała się jednak fałszywa.

— Pan Shank?

— A kto pyta? — odburknął.

Odwrócił się i instynktownie sięgnął pod kurtkę po swój nowy kordelas.

Ale inne ostrze, wąskie i srebrzyste, cięło dwa razy, a jakaś stopa fachowo pchnęła goleń, powalając Andy’ego na ziemię.

— Ja. Jestem szczęśliwym zakończeniem. Możesz mnie nazywać dobrą wróżką. Nie martw się, będziesz widział, kiedy już wytrzesz krew z oczu. Jak to mówią, nie będziesz już musiał w żadnym barze płacić za drinka, choć podejrzewam, że i tak nie płaciłeś.

Napastnik oparł się nonszalancko o mur.

— A robię to dlatego, Shank, że jestem wrednym draniem. Jestem łajdakiem. Jestem sukinsynem. Oni pozwolili ci odejść, bo są miłymi ludźmi, więc, rozumiesz, świat potrzebuje kogoś takiego jak ja, żeby wyrównywać rachunki. Zanim się jeszcze urodziłeś, już znałem takich jak ty: dręczycieli, tyranów i złodziei. Tak, złodziei kradnących ludziom poczucie własnej wartości. Kradnących spokój ducha. Otóż pan Nutt jest orkiem i słyszałem, że umie tak ludziom nagadać, żeby byli lepsi. Może to i prawda. Jeśli mu się uda, jest geniuszem. Ale to nie załatwia sprawy, nie według moich zasad. Dlatego uznałem, że powinieneś spotkać Pepe, tylko żeby go poznać. Ale jeśli znowu cię zobaczę, to nigdy nie znajdą wszystkich kawałków. No a żeby ci pokazać, że nie jestem całkiem zły, masz tu coś na swoje rany.

Coś miękkiego upadło obok szperającej po omacku dłoni Andy’ego.

Pokrwawiony i zasmarkany Andy sięgnął tam, gdy tylko ucichły równiutkie, szybkie kroki. Chciał usunąć krew z oczu, a zemstę i karę z serca. W tych okolicznościach nie powinien rozcierać sobie na twarzy połówki cytryny.

Myślicie, że to już koniec?

Godny pożałowania jest fakt, że kiedy dwie osoby spożywają posiłek przy bardzo wielkim i długim stole, siadają po przeciwnych końcach dłuższej osi. To wyjątkowo niemądre: utrudnia rozmowę i uniemożliwia podawanie sobie potraw. Jednak nawet lord Vetinari i lady Margolotta najwyraźniej przejęli ten zwyczaj.

Ale że oboje jedli bardzo mało, niewiele mogli sobie podawać.

— Twój sekretarz chyba bardzo się zaprzyjaźnił z moją bibliotekarką — oświadczyła lady Margolotta.

— Owszem — przyznał Vetinari. — Jak rozumiem, porównują skoroszyty. Drumknott wynalazł nowy typ.

— Aby świat funkcjonował należycie — rzekła Margolotta — ważne jest, by skoroszyty były ważne dla przynajmniej jednej osoby.

Odstawiła kieliszek i spojrzała na drzwi.

— Wydajesz się zdenerwowana — zauważył Vetinari. — Zastanawiasz się, jak tu przyjdzie?

— Ma za sobą bardzo pracowity dzień, niezwykle udany. I mówisz, że wybrał się na amatorskie przedstawienie teatralne?

— Tak, z tą bardzo prostolinijną młodą damą, która robi zapiekanki.

— Rozumiem — mruknęła Margolotta. — Wie, że tutaj jestem, ale idzie gdzieś z kucharką?

Na wargach Vetinariego pojawił się cień uśmiechu.

— To nie jest zwykła kucharka. To geniusz wśród kucharek.

— W każdym razie przyznaję, że trochę mnie to zdziwiło.

— I zirytowało. Jesteś może trochę zazdrosna?

— Havelocku, posuwasz się za daleko!

— A spodziewałaś się czegoś innego? Poza tym przecież zdajesz sobie sprawę z tego, że jego tryumf jest również twoim?

— Mówiłam ci, że widziałam niektóre z nich? — spytała po chwili Margolotta.

— Orki?

— Tak. To naprawdę nędzne kreatury. Oczywiście, ludzie mówią to o goblinach, ale chociaż one rzeczywiście z powodów religijnych przechowują swoje smarki i prawie wszystko inne, przynajmniej jest w tym jakaś logika.

— Przynajmniej religijna logika — mruknął Vetinari. — A takie bywają dość rozciągliwe.

— Igory stworzyły je z ludzi. Wiedziałeś?

Vetinari z kieliszkiem w ręku przeszedł wzdłuż stołu i wziął pieprzniczkę.

— Nie. Ale kiedy już to powiedziałaś, wydaje się zupełnie oczywiste. Gobliny nie byłyby wystarczająco okrutne.

— One nie miały niczego — podjęła Margolotta. — Żadnej kultury, żadnych legend, żadnej historii… On mógłby im to dać.

— Wszystkim, czym one nie są, on jest — przyznał Vetinari i dodał: — Ale chcesz zrzucić mu na barki ogromne brzemię.

— A jakie sama dźwigam? Jaki ciężar ty niesiesz?

— To trochę jak u konia pociągowego — odparł. — Po pewnym czasie już nie zauważasz. To po prostu życie.

— Oni zasłużyli na swoją szansę i trzeba im ją dać teraz, kiedy na świecie panuje pokój.

— Pokój? A tak, definiowany jako okres przygotowań do następnej wojny.

— Gdzie się nauczyłeś takiego cynizmu, Havelocku?

Vetinari odwrócił się i z roztargnieniem ruszył z powrotem wzdłuż stołu.

— No więc głównie od ciebie, madame, ale nie tylko twoja to zasługa. Odbierałem dalszą edukację jako tyran tego miasta.

— Uważam, że dajesz im za dużo swobody.

— O tak, to prawda. Właśnie dlatego wciąż jestem tyranem tego miasta. Zawsze uważałem, że jeśli człowiek chce zachować władzę, powinien się postarać, by sama myśl o jego braku stała się niewyobrażalna. Oczywiście pomogę ci, jak tylko potrafię. Nie powinno być niewolników, nawet niewolników własnych instynktów.

— Jedna osoba może przeważyć szalę — stwierdziła lady Margolotta. — Popatrz na pana Błyska, obecnie diamentowego króla trolli. Popatrz na siebie. Jeżeli ludzie mogą upaść…

Vetinari zaśmiał się krótko.

— Och, mogą, na pewno.

— … to orki mogą powstać — dokończyła Margolotta. — Jeśli to nie jest prawda, cały wszechświat nie jest prawdziwy.

Rozległo się delikatne jak aksamit pukanie do podwójnych drzwi i wszedł Drumknott — Jest tu pan Nutt, sir — oznajmił. — Towarzyszy mu… ta kobieta, która gotuje na uniwersytecie — dodał z pewnym niesmakiem.

Vetinari zerknął na Margolottę.

— Tak — powiedział. — Myślę, że spotkam się z nim w głównym holu.

Drumknott odchrząknął.

— Powinienem chyba uprzedzić, sir, że pan Nutt wkroczył do budynku przez bezpiecznie zaryglowane wrota.