— Wypiję za twój sukces, Margolotto — rzekł Vetinari, kiedy ucichły ich kroki. — Wiesz, całkiem poważnie zamierzałem pannie Sugarbean zaproponować, żeby została moją kucharką. — Westchnął ponownie. — No ale czymże jest zapiekanka wobec szczęśliwego zakończenia?
Myślicie, że to już koniec?
Następnego ranka Myślak Stibbons pracował w budynku Magii Wysokich Energii, gdy utykając, wszedł Ridcully. Na kolanie miał lśniącą srebrzystą opaskę.
— Terapeutyczny Ściskacz Grapeshota — wyjaśnił. — Proste zaklęcie. Zanim się kto obejrzy, będę już zdrowy jak letni deszcz. Pani Whitlow chciała, żebym włożył na to pończochę, ale powiedziałem, że takie rzeczy mnie nie interesują.
— Cieszę się, widząc pana w znakomitym nastroju, nadrektorze — zapewnił Myślak, brnąc przez długie obliczenia.
— Zdążył pan przejrzeć poranne gazety, panie Stibbons?
— Nie, nadrektorze. Po całej tej historii z piłką mocno zaniedbałem moją pracę.
— Może więc pana zainteresuje, że zeszłej nocy z budynku Magii Wyższych Energii w Miedziczole wyrwała się siedemdziesięciostopowa kura i podobno szaleje w Pseudopolis. Ścigają większość profesorów, którzy, domyślam się, sami mogliby sterroryzować miasto. Henry odebrał właśnie rozpaczliwego sekara i musiał wyjechać.
— Och, to bardzo niepokojące, nadrektorze.
— Rzeczywiście. Prawda? Podobno bardzo szybko znosi jaja.
— To mi wygląda na fenomen quasiekspansji blitu adaptującego się do żywego organizmu — stwierdził Myślak. Odwrócił kartkę. Jego ołówek sunął wolno wzdłuż kolumny liczb.
— Były dziekan miał całą twarz w jajku — poinformował Ridcully.
— Jestem pewien, że profesor Rzepiszcz potrafi zapanować nad sytuacją — oświadczył Myślak. Ton jego głosu nie zmienił się nawet odrobinę.
Po chwili pracowitego milczenia znowu odezwał się Ridcully.
— Jak pan sądzi, ile czasu powinniśmy mu zostawić, żeby nad nią zapanował?
— Jakiego rozmiaru są jajka?
— Osiem do dziewięciu stóp wysokości, jak zrozumiałem.
— Skorupy wapienne?
— Tak. I dość grube, jak mi mówiono.
Myślak w zadumie zapatrzył się w sufit.
— Hm… Czyli jeszcze nie tak źle. Gdyby pan powiedział, że stalowe, wtedy powinniśmy się martwić. Z opisu wygląda to na dewolucję blitu, być może spowodowaną… brakiem doświadczenia.
— Zdawało mi się, że pana Rzepiszcza nauczył pan wszystkiego, co sam pan potrafi — rzekł Ridcully.
Wydawał się szczęśliwszy, niż Myślak pamiętał już od bardzo dawna.
— Wie pan, może nie wszystko do końca zrozumiał. Czy narażeni są ludzie?
— Magowie polecili wszystkim, żeby nie wychodzić z domu.
— No cóż, nadrektorze… Zbiorę trochę sprzętu i możemy wyjechać zaraz po herbacie.
— Ja też pojadę, oczywiście — zaznaczył Ridcully. — I…
— Co takiego? — Myślak przyjrzał się szerokiemu uśmiechowi Ridcully’ego. — Tak, dobrze by było, gdyby któryś z dżentelmenów z „Pulsu” wybrał się z nami i robił obrazki. Przydadzą się w celach edukacyjnych.
— To znakomity plan, panie Stibbons. Uważam, że powinni też wyruszyć starsi profesorowie. Zagwarantują to, co najbardziej potrzebne, to znaczy… — Pstryknął palcami. — Jakie to słowo?
— Zamieszanie? — zgadywał Myślak.
— Nie, nie to…
— Apetyt? Ciężar?
— Coś w tym rodzaju… A tak, waga. A nawet powaga. Jesteśmy bardzo poważni. Nie należymy do takich, którzy uganiają się za dziwacznymi ptakami. A teraz muszę się zająć innymi sprawami.
— Oczywiście, nadrektorze — zgodził się Myślak. — Aha, i jeszcze… hm… Co z tym proponowanym meczem piłkarskim?
— Niestety, będzie musiał poczekać, dopóki nie odbudują uniwersytetu.
— Co za szkoda, nadrektorze… — westchnął Myślak.
Dalej prowadził obliczenia, aż ostatnie cyfry zatańczyły na miejscach, upewnił się, że nadrektor wyszedł, uśmiechnął się tak dyskretnie, że nikt by nie zauważył, gdyby tego nie oczekiwał, po czym przysunął sobie nowy rejestr.
Zapowiadał się kolejny piękny dzień.