Bardzo starannie umył talerz po cieście. Glenda była dla niego dobra. Musi pokazać, że też się stara. To ważne, by być grzecznym. A wiedział, gdzie można znaleźć trochę kwasu.
Osobisty sekretarz lorda Vetinariego wszedł do Podłużnego Gabinetu, niemal nie zakłócając bezruchu powietrza. Jego lordowska mość uniósł głowę.
— A, Drumknott. Chyba znowu będę musiał napisać do „Pulsu”. Jestem pewien, że jeden pionowo, sześć poziomo i dziewięć pionowo pojawiły się już w tej samej kombinacji trzy miesiące temu. W piątek, o ile pamiętam. — Z wyrazem niesmaku rzucił na biurko stronę z krzyżówką. — Taka to wolna prasa.
— Brawo, wasza lordowska mość. Nadrektor właśnie wszedł do pałacu.
Vetinari uśmiechnął się lekko.
— Musiał wreszcie popatrzeć w kalendarz. Dzięki bogom, że mają tam Myślaka Stibbonsa. Wprowadź go od razu po zwyczajowym oczekiwaniu.
Pięć minut później Mustrum Ridcully znalazł się w gabinecie.
— Nadrektorze! Jakiejż to pilnej sprawie zawdzięczam pańską wizytę? Nasze zwykłe spotkanie powinno się odbyć dopiero pojutrze, o ile się nie mylę.
— Eee… No tak — przyznał Ridcully. Kiedy usiadł, natychmiast stanął przed nim duży kieliszek sherry[7]. — No cóż, Havelocku, wyniknęła…
— Ale to naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności, że zjawił się pan akurat dzisiaj — ciągnął Vetinari, nie zwracając na niego uwagi. — Pojawił się bowiem pewien problem i chętnie wysłucham pańskiej rady.
— Och? Naprawdę?
— W samej rzeczy. Dotyczy on tej nieszczęsnej gry w kopanie piłki.
— Dotyczy?
Kieliszek w dłoni Ridcully’ego nawet nie drgnął. Nadrektor od bardzo dawna wykonywał swoją pracę — jeszcze od czasów, kiedy ten, co mrugnął pierwszy, umierał.
— Trzeba iść z duchem czasów… — Patrycjusz pokręcił głową.
— Staramy się tego nie robić na ogół — odparł Ridcully. — To go tylko rozzuchwala.
— Ludzie często nie rozumieją ograniczeń tyranii — stwierdził Vetinari, jakby mówił do siebie. — Wydaje im się, że skoro mogę robić, co chcę, to mogę robić, co chcę. Wystarczy chwilę się zastanowić, by zrozumieć, że to niemożliwe.
— Och, tak samo jest z magią — zgodził się nadrektor. — Jeśli człowiek ciska czarami, jakby jutro miało nie nastąpić, istnieje spora szansa, że tak właśnie będzie.
— Krótko mówiąc — podjął Vetinari, nadal zwracając się do powietrza — zamierzam udzielić swojego błogosławieństwa grze w piłkę nożną, w nadziei że jej ekscesy można będzie staranniej kontrolować.
— Udało się to z Gildią Złodziei — zauważył Ridcully, zdumiony własnym spokojem. — Jeśli już występuje przestępczość, lepiej niech będzie to przestępczość zorganizowana. Tak chyba się pan wyraził.
— Właśnie. Muszę się przyznać do poglądu, że wszelkie ćwiczenia fizyczne w dowolnym celu oprócz dbałości o zdrowie ciała, obrony kraju i odpowiedniego funkcjonowania jelit są barbarzyństwem.
— Naprawdę? A rolnictwo?
— Obrona kraju przed głodem. Ale nie widzę sensu w tym, że ludzie po prostu biegają dookoła. A przy okazji, złapaliście swojego Megapoda?
Jak on to robi, do wszystkich demonów? — zastanowił się Ridcully. No jak? A głośno powiedział:
— Istotnie złapaliśmy, ale nie sugeruje pan chyba, że po prostu „biegaliśmy dookoła”?
— Ależ skąd. Stosują się tu wszystkie trzy wyjątki. Tradycja jest co najmniej tak samo ważna jak jelita, nawet jeśli mniej użyteczna. Warto zauważyć, że Rozrywka Chłopców Ubogich ma własną niezwykłą tradycję, niektórzy mogą uznać ją za wartą zbadania. Będę szczery, Mustrumie. Nie mogę wbrew naciskom społeczeństwa narzucać praw wynikających ze zwykłej osobistej niechęci. Właściwie mogę, formalnie biorąc, ale nie bez stosowania śmiesznych i rzeczywiście tyrańskich działań. Ale z powodu gry? Raczej nie. Zatem… w tej chwili widuje się zespoły krzepkich mężczyzn, którzy popychają się, szturchają, gryzą i kopią z nikłą nadzieją, jak rozumiem, dorzucenia jakiegoś nieszczęsnego przedmiotu do dalekiego celu. Nie mam nic przeciw temu, że próbują się nawzajem pozabijać, jako że trudno znaleźć jakieś wady takich działań. Ale gra zyskała ponownie taką popularność, że zdarzają się uszkodzenia mienia, a to niedopuszczalne. Były na ten temat komentarze w „Pulsie”. Nie… Czego człowiek mądry nie może zmienić, tym musi pokierować.
— A jak ma pan zamiar tego dokonać?
— Przekazując to zadanie panu. Niewidoczny Uniwersytet zawsze pielęgnował zdrowe sportowe tradycje.
— Słusznie użył pan czasu przeszłego — westchnął Ridcully.
— Za moich czasów byliśmy tak… nieugięcie fizyczni. Ale dzisiaj, gdybym zaproponował choćby zwykły wyścig z jajkiem na łyżce, użyliby łyżki, żeby zjeść jajko.
— Nie wiedziałem, że pańskie czasy już minęły, Mustrumie — rzucił Vetinari z lekkim uśmieszkiem.
Gabinet, nigdy nie hałaśliwy, osunął się głębiej w ciszę.
— Proszę posłuchać… — zaczął Ridcully.
— Dziś po południu będę rozmawiał z wydawcą „Pulsu” — rzekł Vetinari, z talentem urodzonego manipulatora komitetów delikatnie wznosząc głos ponad głosem maga. — Jak wiemy, jest człowiekiem dbającym o sprawy społeczne. Na pewno spodoba mu się, że zwracam się do uniwersytetu, by poskromił demona kopania piłki, i że pan, po starannym namyśle, wyraził zgodę.
Nie muszę tego robić, myślał Ridcully. Z drugiej strony, ponieważ tego właśnie chcę, a zatem nie muszę prosić, byłoby to nierozsądne. Niech to licho! Z nim zawsze tak jest!
— Nie będzie pan się sprzeciwiał, jeśli wystawimy własną drużynę? — zapytał niepewnie.
— Więcej, będę się domagał, byście to zrobili. Ale żadnej magii, Mustrumie. Muszę to wyraźnie zaznaczyć. Magia jest niesportowa, chyba że gracie przeciwko innym magom, naturalnie.
— Och, jestem człowiekiem o wybitnie sportowym duchu, Havelocku.
— Znakomicie! A przy okazji, jak układa się dziekanowi w Miedziczole?
Gdyby pytał ktokolwiek inny, Ridcully uznałby, że to tylko uprzejme zainteresowanie. Ale to przecież Vetinari…
— Miałem za dużo zajęć, by to sprawdzić — rzucił lekko. — Ale na pewno świetnie sobie poradzi, kiedy tylko stanie już mocno na nogach.
Albo kiedy mu się je uda zobaczyć bez lustra, dodał w myślach.
— Na pewno jest pan zadowolony, widząc, jak dawny przyjaciel i kolega robi karierę w świecie — stwierdził niewinnym tonem Vetinari. — Oczywiście, samo Pseudopolis też jest zadowolone. Muszę przyznać, że podziwiam tamtejszych solidnych mieszczan za to, że podjęli szlachetny eksperyment z tą… tą demokracją — ciągnął.
— Zawsze przyjemnie jest popatrzeć, że ludzie znowu próbują. Czasami też zabawnie.
— Sporo jednak za nią przemawia, wie pan — mruknął Ridcully.
— Tak, słyszałem, że uprawiacie ją na uniwersytecie. — Patrycjusz uśmiechnął się dyskretnie. — Jednakże w kwestii piłki nożnej panuje między nami pełna zgoda. Kapitalnie. Poinformuję pana de Worde, co robicie. Z pewnością zapaleni gracze zainteresują się tym, kiedy tylko ktoś im wytłumaczy trudne słowa. Doskonale. Ale proszę skosztować sherry. Mówiono mi, że jest bardzo przyjemna w smaku.
Vetinari wstał — co w teorii oznaczało, że spotkanie dobiegło końca. Przeszedł wolno do wypolerowanego kamiennego bloku ułożonego na kwadratowym drewnianym stoliku.