Выбрать главу

— Myślałem, że to takie małe dranie…?

— Ten nie — stwierdził Trev, marząc o tym, by straganiarz sobie poszedł.

Zapadła nagła, zlokalizowana cisza. Taki dźwięk, jaki wydają ludzie wstrzymujący oddech. Spojrzał w górę i zobaczył piłkę — drugi raz w czasie meczu.

Gdzieś w środku miała jesionowy rdzeń, potem skórzaną powłokę, a na końcu dziesiątki warstw tkaniny, by można ją było lepiej chwycić… I z precyzyjną nieuchronnością opadała ku przepięknej, rozmarzonej główce Juliet. Trev bez chwili namysłu skoczył na dziewczynę i wciągnął ją pod wózek. Piłka stuknęła o bruk, gdzie przed chwilą Ona czyniła światu łaskę swą obecnością.

Wiele myśli przemknęło Trevowi przez głowę, gdy piłka spadała na ziemię. Miał Ją w ramionach, nawet jeśli narzekała, że ubłoci sobie płaszcz. Prawdopodobnie ocalił Jej życie, co z romantycznego punktu widzenia było niczym lokata w banku. No i… a tak. Ćmok czy Dolas, jeśli któryś z tych twardych fanów to odkryje, następną rzeczą, jaka trafi Trevowi do głowy, będzie but.

Ona zachichotała.

— Cicho! — wyszeptał. — To nie jest dobry pomysł, chyba że chcesz wiedzieć, jak byś wyglądała po ogoleniu tych ślicznych włosów.

Trev wyjrzał spod wózka i nie zwrócił niczyjej uwagi.

Przyczyną był fakt, że Nutt podniósł piłkę i teraz obracał ją w dłoniach, ze zmarszczonym tym, co pozostało widoczne z jego — jeśli ktoś byłby uprzejmy — twarzy.

— I to już wszystko? — zwrócił się do osłupiałej Glendy. — Wyjątkowo niewłaściwe zakończenie przyjemnego zgromadzenia towarzyskiego z interesującymi przekąskami! A gdzie powinien się znajdować ten nieszczęsny przedmiot?

Zahipnotyzowana tym widokiem Glenda wyciągnęła drżący palec w ogólnym kierunku w głąb ulicy.

— Tam jest taki wielki słup… Pomalowany na biało i… pochlapany trochę na czerwono u dołu…

— A tak, już widzę. W tej sytuacji zaraz… Słuchajcie, ludzie, może przestaniecie się pchać? — dodał Nutt, zwracając się do otaczających go widzów, którzy ciekawie wyciągali szyje.

— Ale nie ma takiej możliwości, żebyś tam w ogóle dotarł! — krzyknęła Glenda. — Połóż to i chodźmy stąd!

Trev usłyszał stęknięcie Nutta i absolutne milczenie reszty świata. No nie, pomyślał. Naprawdę nie. Do gola musi być więcej niż… ile?… siedemdziesiąt pięć sążni, a taka piłka leci jak wiadro. Przecież nie może…

Daleki stuk rozerwał tę bezdechową ciszę, która jednak zasklepiła się błyskawicznie.

Trev spojrzał nad czyimś ramieniem i zobaczył, jak sześćdziesięciostopowy gol przegrywa swą bitwę z termitami, próchnem, pogodą, grawitacją i Nuttem, i w chmurze pyłu wali się na swoją podstawę. Był tak zaskoczony, że prawie nie zauważył wstającej obok Juliet[10].

— Czy to jakby, no… znak? — spytała Juliet, która wierzyła w takie rzeczy.

Trev natomiast w tej chwili wierzył we wskazanie palcem drugiej strony ulicy i okrzyk:

— Tam pobiegł!

Potem szarpnięciem postawił Juliet na nogach i stuknął Nutta w żołądek.

— Idziemy! — rzucił.

Nic nie mógł zrobić z Glendą, ale to nie miało znaczenia: dopóki trzymał Juliet, Glenda podąży za nimi jak sęp za padliną. Ludzie próbowali biec w stronę niewidocznego gola, inni ścigali rzekomo uciekającego długodystansowego strzelca. Trev wyciągnął rękę w przypadkowym kierunku.

— Tam uciekł! Wysoki, w czarnym kapeluszu!

Zamieszanie zawsze pomagało tym, którzy nie byli w nie zamieszani; kiedy trzeba było krzyczeć i gonić, starał się być tym, który krzyczy.

Zatrzymali się kilka zaułków dalej. Gdzieś z daleka wciąż słyszeli okrzyki, ale w tłumie na ulicach łatwiej się zgubić niż w puszczy.

— Może powinienem tam wrócić i przeprosić? — spytał niepewnie Nutt. — Mógłbym łatwo zrobić nowy słup.

— Przykro mi to mówić, Gobbo — odparł Trev — ale mogłeś wkurzyć akurat takich ludzi, którzy nie słuchają przeprosin. Nie zatrzymywać się.

— Ale dlaczego mieliby się zdenerwować?

— No więc, panie Nutt, nie wolno strzelać goli na cudzym meczu, zresztą jest pan widzem, nie graczem — wyjaśniła Glenda. — A po drugie, taki strzał mógł przytrzeć niektórym nosa. Mógł pan kogoś zabić!

— Nie, panno Glendo. Zapewniam, że wcale nie mogłem. Specjalnie celowałem w ten słup.

— I co? To przecież nie znaczy, że na pewno musiałeś trafić!

— Eee… muszę powiedzieć, że jednak to znaczy — wymamrotał.

— Ale jak to zrobiłeś? Ten słup rozleciał się na kawałki, a one przecież nie rosną na drzewach! Wszystkich nas wpędzisz w kłopoty!

— Dlaczego on nie może być graczem? — spytała Juliet, podziwiając swoje odbicie w szybie.

— Co? — zdziwiła się Glenda.

— Do wszystkich demonów! — mruknął Trev. — Z nim w drużynie nie trzeba by drużyny!

— To by było mniej biegania — uznała Juliet.

— Ty tak uważasz — odparła Glenda. — Zresztą gdzie tu jakaś zabawa? To już nie byłby mecz…

— Jesteśmy obserwowani — wtrącił Nutt. — Przepraszam, że się wtrącam.

Trev się rozejrzał. Ulica była gwarna, ale zajęta głównie własnymi sprawami.

— Nikt się nami nie interesuje, Gobbo. Jesteśmy już daleko.

— Czuję to przez skórę — upierał się Nutt.

— Jak to, przez całą tę wełnę? — zdziwiła się Glenda.

Odwrócił się i spojrzał na nią smutnymi oczami.

— Tak — potwierdził.

Przypomniał sobie, jak Lady sprawdzała tę jego zdolność. Wtedy wydawało się to zabawą.

Spojrzał w górę i jakaś duża głowa schowała się szybko za krawędź dachu. Wyczuł bardzo delikatny zapach bananów. Ach, to ten… Jest miły. Nutt widywał go czasem, przesuwającego się na rękach po rurach.

— Powinnaś zaprowadzić ją do domu — zwrócił się Trev do Glendy.

Glenda zadrżała.

— To nie jest dobry pomysł. Stary Stollop zapyta ją, co widziała z meczu.

— I co?

— I mu powie. Kogo widziała też.

— Nie może skłamać?

— Nie tak jak ty byś mógł, Trev. Nie za dobrze jej wychodzi wymyślanie czegoś… Może lepiej wracajmy na uniwersytet. Wszyscy tam pracujemy, a ja często przychodzę, żeby nadgonić z pracą. My pójdziemy prosto, wy dwaj dookoła, bardzo dookoła. Nie widzieliśmy się, jasne? I na wszystkich bogów, nie pozwól mu robić niczego głupiego!

— Przepraszam, panno Glendo… — wtrącił grzecznie Nutt.

— Tak? O co chodzi?

— Do którego z nas się pani zwraca?

* * *

— Zawiodłem pana — rzekł Nutt, kiedy szli swobodnie wśród pomeczowego tłumu. A przynajmniej Trev szedł swobodnie. Nutt posuwał się dziwnym krokiem, który sugerował, że coś jest nie w porządku z jego miednicą.

— Nie, da się załatwić — uspokoił go Trev. — Wszystko da się załatwić. Ja jestem załatwiaczem. Co ludzie naprawdę zobaczyli? Tylko gościa w ciuchach Ćmoków. Jest nas tysiące. Nie przejmuj się… Ehm… A jak to się stało, że taki z ciebie twardziel, Gobbo? Przez całe życie dźwigałeś ciężary czy jak?

— Wygłosił pan poprawne przypuszczenie, panie Trev. Zanim się narodziłem, rzeczywiście podnosiłem ciężary. Byłem wtedy dzieckiem, oczywiście.

Szli dalej i dopiero po chwili Trev się odezwał.

— Mógłbyś to powtórzyć? Utknęło mi w głowie. Właściwie to mam wrażenie, że jakiś kawałek ciągle mi sterczy z ucha.

— No tak. Istotnie, mogłem utrudnić panu zrozumienie. Był taki czas, kiedy mój umysł wypełniała ciemność. Potem brat Oats poprowadził mnie do światła i się narodziłem.

вернуться

10

W rzeczywistości Juliet wynurzająca się spod wózka pozostała praktycznie niezauważona przez wszystkich prócz studenta sztuki, który został niemal oślepiony przez blask tego spektaklu. Wiele lat później namalował obraz znany jako „Wenus wynurzająca się spod wózka z puddingiem groszkowym, otoczona przez cherubiny niosące hot dogi i zapiekanki”. Powszechnie uważano go za arcydzieło, chociaż nikt nie mógł pojąć, o co u demona w nim chodzi. Jednakże był piękny, a zatem i prawdziwy.