Teraz wszędzie obłuzowywano broń.
— Lepiej uważajmy — ostrzegał Trev, który cofnął się i uspokajająco machał pustymi rękami. — To ruchliwa ulica, nie? Bo jak Stary Sam przyłapie was na bójce, zwalą się na was z wielkimi, ciężkimi pałami i będą tłukli, aż wyrzygacie śniadanie, a za co? Bo was nie cierpią, bo przez was muszą pisać różne raporty, zamiast siedzieć w sklepie z pączkami.
Cofnął się jeszcze o krok.
— A potem, z powodu tego, że uszkodzili sobie pałki o wasze głowy, pogonią was na Tanty na miłą noc w Tanku. Byliście tam? Taka to zabawa, że chcecie wrócić?
Z satysfakcją zauważył wyraz niechętnych wspomnień na twarzach wszystkich prócz Nutta, który nie mógł mieć o niczym pojęcia, oraz Andy’ego, który z Tankiem był za pan brat. Ale nawet Andy nie miał ochoty stawać przeciwko Samom. Człowiek zabije któregoś, a Vetinari da mu wyjątkową szansę sprawdzenia, czy potrafi ustać w powietrzu.
Uspokoili się trochę, ale nie za bardzo. W tej ściskającej zwieracze sytuacji wystarczyłby jeden idiota…
Okazało się zresztą, że tę funkcję może spełnić także jedna mądra osoba. Nutt zwrócił się do Algernona, najmłodszego ze Stollopów, i powiedział uprzejmie:
— Czy wie pan, że sytuacja tutaj bardzo przypomina opisywane przez Vonmausbergera w jego rozprawie o eksperymentach na szczurach?
Niemal natychmiast, po jednej sekundzie tego, co u braci Stollopów uchodziło za namysł, Algernon przyłożył mu mocno maczugą. Algernon był dużym chłopcem.
Trev zdążył chwycić przyjaciela, zanim ten upadł na bruk. Maczuga trafiła Nutta prosto w pierś i rozerwała stary sweter. Krew sączyła się przez szwy.
— Czemu musiałeś go bić, ty głąbie? — zapytał Trev Algernona, co do którego nawet jego bracia przyznawali, że jest tępy jak pokruszona cegła. — Nic nie zrobił. O co ci chodziło?
Zerwał własną koszulę i zaczął opatrywać Nutta, próbując zatamować krew. Podniósł się znowu pół minuty później i cisnął w Algernona mokrą koszulą.
— Serce nie bije, ty kretynie! Co on ci zrobił?
Pechowy Algernon czuł na twarzy żar wściekłości Treva.
— Ale jakby… — wybełkotał. — Bo to Ćmok…
— A ty niby kto?! — wrzasnął Trev. — Skończony idiota i tyle!
Spojrzał na pozostałych, grożąc im drżącym palcem.
— Kim jesteście? Kim jesteście? Niczym! Śmieciami! Jesteście ściekami! — Dźgnął palcem nieruchomego Nutta. — A on? On robił różne rzeczy! Wiedział różne rzeczy! I nigdy nawet nie oglądał meczu, dopiero dzisiaj! Nosił szalik, żeby się nie wyróżniać!
— Nie martw się, Trev, kumplu — syknął Andy i groźnie wzniósł kordelas. — To będzie powód do krwawej wojny!
Ale Trev krzyczał mu już w twarz niczym natrętna osa:
— Co gadasz?! Jesteś psychol! Nic nie rozumiesz, nie?!
— Widzę hełmy, Andy — poinformował z naciskiem Jumbo.
— A co ja zrobiłem?
— Tyle co ci durni Stollopowie! Ćmoki i Dolasy? Mam nadzieję, że bogowie nasrają rzadko na was wszystkich!
— Są już całkiem blisko, Andy!
Chłopcy Stollopów, którzy nie byli tak całkiem głupi, już odchodzili. Ludzie w barwach kibiców krążyli po całym mieście i straż nie mogła ścigać wszystkich. Ale przyłożenie jakiemuś gościowi, który potem mocno krwawił i przestał oddychać, no cóż, to było równoznaczne z morderstwem, a w tych okolicznościach Stary Sam mógł doznać gwałtownego przyspieszenia.
Andy ze złością pogroził Trevowi palcem.
— Ciężkie jest życie w Ścisku, kiedy jesteś tępym głupkiem bez kumpli.
— To nie jest Ścisk!
— Lepiej się obudź, mały. Wszystko jest w Ścisku.
Po czym Grupa wyniosła się pospiesznie; tylko Jumbo obejrzał się jeszcze i rzucił bezgłośne „Przepraszam”. Zresztą nie oni jedni starali się szybko oddalić. Ludzie na ulicy lubili darmowe spektakle, ale ten mógł się wiązać z pewnymi kłopotami, na przykład z zadawaniem trudnych metafizycznych pytań w rodzaju „Widział pan coś?” lub podobnych. Straż mogła sobie powtarzać, że „niewinni nie mają się czego obawiać”, ale co z tego wynikało? Kogo obchodzili niewinni i ich problemy, kiedy straż robiła swoje?
Trev przyklęknął przy stygnącym ciele Nutta.
I dopiero teraz, po raz pierwszy chyba od minuty, miał wrażenie, że znowu oddycha. Przestał, kiedy wrzeszczał na Andy’ego, bo kiedy człowiek mówi Andy’emu takie słowa, i tak jest już trupem, więc po co marnować oddech?
Powinno się chyba coś robić… Powinno się tłuc leżącego w pierś, żeby tak jakby pokazać konającemu sercu, jak znowu powinno bić? Ale nie wiedział jak, a nie trzeba specjalnego sprytu, by zrozumieć, że lepiej nie uczyć się tego, kiedy nadchodzi straż. W ten sposób nie robi się dobrego pierwszego wrażenia.
Właśnie dlatego, kiedy dwaj strażnicy zbliżyli się szybkim krokiem, Trev chwiejnie szedł im naprzeciw, dźwigając na rękach Nutta. Z ulgą zobaczył, że dowodzi funkcjonariusz Haddock — przynajmniej należał do tych, którzy najpierw zadają pytania. Za nim, przesłaniając większą część okolicy, szedł funkcjonariusz troll Bluejohn, który potrafił oczyścić całą ulicę, zwyczajnie przechodząc jej środkiem.
— Może mi pan pomóc go zanieść do Lady Sybil, panie Haddock? — zapytał Trev. — Jest bardzo ciężki…
Funkcjonariusz Haddock odsunął pokrwawioną koszulę i cmoknął ze smutkiem. Z doświadczeniem przychodzi wiedza.
— Kostnica jest bliżej, mój chłopcze.
— Nie!
Haddock kiwnął głową.
— Jesteś synem Davida Likely’ego, tak?
— Nie muszę panu mówić!
— Nie, bo mam rację — odparł spokojnie funkcjonariusz Haddock. — No dobra, Trev. Ten oto Bluejohn zaniesie tego człowieka, którego, jak się domyślam, widzisz pierwszy raz w życiu, a my obaj pobiegniemy, żeby dotrzymać mu kroku. Przedwczorajszej nocy mieliśmy tu przyzwoitą burzę z piorunami. Może będzie miał szczęście. I ty może też.
— Ja tego nie zrobiłem!
— Oczywiście, że nie. A teraz… przekonamy się, kto szybciej biega, co? Najpierw szpital.
— Chcę zostać przy nim — oświadczył Trev, kiedy Bluejohn wielką dłonią delikatnie podniósł Nutta.
— Nie, mały — rzekł Haddock. — Zostaniesz przy mnie.
Nie skończyło się na funkcjonariuszu Haddocku. Nigdy się nie kończyło. Wszyscy nazywali go Śledziem, a jego spokojna, przekazywana bez słów sugestia brzmiała: Skoro tkwimy w tym obaj, po co mamy sobie utrudniać życie?
Jednak wcześniej czy później człowiek trafiał do kogoś starszego stopniem, pracującego ciężko w małym pokoiku z innym gliną przy drzwiach. A ta, do której trafił Trev, na oko sądząc, pracowała na dwie zmiany.
— Jestem sierżant Angua, mój drogi, i mam nadzieję, że nie wpadłeś w poważne kłopoty.
Otworzyła notes i wygładziła kartkę.
— Przejdziemy procedurę? Powiedziałeś funkcjonariuszowi Haddockowi, że zobaczyłeś bójkę i kiedy dobiegłeś, wszyscy duzi chłopcy uciekli. Co dziwne, znalazłeś tam kolegę z pracy, pana Nuttsa, wykrwawiającego się na śmierć. No więc mogę się założyć, że potrafiłabym wymienić z nazwiska tych dużych chłopców. Co do jednego. Zastanawiam się, dlaczego ty nie potrafisz. I o co, Trevorze Likely, chodzi z tym?
Rzuciła ponad stołem czarnobiały emaliowany znaczek. I przypadkiem albo celowo, szpilka wbiła się w drewno kilka cali od dłoni Treva.