Nieoficjalna dewiza Darmowego Szpitala Lady Sybil brzmiała „Nie każdy umiera”. Istotnie, wskutek jego powstania szanse zgonu z niektórych przyczyn zostały zadziwiająco zredukowane. Tutejsi chirurdzy znani byli nawet z tego, że myli ręce także przed operacją, nie tylko po. Ale w tej chwili po białych szpitalnych korytarzach sunęła postać, która z osobistego doświadczenia wiedziała, iż ta nieoficjalna dewiza jest w rzeczywistości całkowicie błędna.
Śmierć stanął przy wyszorowanym blacie i spojrzał w dół.
PAN NUTT? NO CÓŻ, TO NIESPODZIANKA. Sięgnął pod szatę. SPÓJRZMY, CO TUTAJ MAMY. WIE PAN, DODAŁ, ZASTANAWIAŁEM SIĘ CZĘSTO, DLACZEGO LUDZIE TAK SIĘ SZARPIĄ. W KOŃCU, W PORÓWNANIU Z TRWANIEM WIECZNOŚCI, NIE ŻYJĄ PRAWIE WCALE. NAWET PAN, PANIE NUTT, CHOĆ WIDZĘ, ŻE W PAŃSKIM PRZYPADKU TA SZARPANINA SPRAWI PEWNĄ NIEWIELKĄ MAGIĘ.
— Nie widzę pana — oświadczył Nutt.
NIC NIE SZKODZI, odparł Śmierć. PÓŹNIEJ I TAK NIE BĘDZIE MNIE PAN PAMIĘTAŁ.
— Czyli umieram?
TAK. UMIERA PAN, A POTEM ZNOWU ŻYJE. Wydobył spod szaty życiomierz i patrzył, jak piasek przesypuje się w górę. ZOBACZYMY SIĘ PÓŹNIEJ, PANIE NUTT. OBAWIAM SIĘ, ŻE BĘDZIE PAN MIAŁ CIEKAWE ŻYCIE.
— Odznaka Dolasów u chłopaka z Ćmoków? Niech bogowie mają litość nad moją duszą, o co tu może chodzić? I wiesz co? Odkryję to. To tylko kwestia pchnięcia…
Trev milczał. Skończyły mu się możliwości. Poza tym spotykał już tę sierżant i zawsze miał wrażenie, że wpatruje się w jego gardło.
— Funkcjonariusz Haddock mówił, że Igor pełni dyżur w Lady Sybil. Mam nadzieję, że znajdzie w zbiornikach odpowiednie dla twojego przyjaciela serce. Naprawdę — powiedziała. — Ale to nadal sprawa morderstwa, nawet jeśli jutro wyjdzie stamtąd na własnych nogach. Dekret lorda Vetinariego głosi: jeśli niezbędny jest Igor, żeby cię ożywić, to byłeś trupem. Tylko przez moment, oczywiście, i dlatego morderca też będzie wisiał tylko przez moment. Zwykle wystarcza ćwierć sekundy.
— Nawet go nie dotknąłem!
— Wiem. Ale trzymasz sztamę z kumplami, zgadza się? Jumbo i oczywiście Carter, no i tak, Andy Shank, twoi kumple, których tu nie ma. Słuchaj, nie jesteś aresztowany… jeszcze. Na razie pomagasz straży w czynnościach. To znaczy, że możesz skorzystać z wychodka, jeśli czujesz się odważny. Jeśli masz nastrój samobójczy, skorzystaj z bufetu. Ale jeśli spróbujesz uciec, wytropię cię. — Wciągnęła nosem powietrze i dodała: — Jak pies. Rozumiesz?
— Czy nie mógłbym zobaczyć, co z Nuttem?
— Nie. Śledź ciągle tam siedzi. To znaczy funkcjonariusz Haddock, dla ciebie.
— Wszyscy go nazywają Śledziem.
— Możliwe, ale nie wtedy, kiedy ty mówisz o nim ze mną. — Sierżant z roztargnieniem kręciła znaczkiem Dolasów. — Czy pan Nutt ma jakichś najbliższych krewnych? W ogóle krewnych?
— Rozumiem, o co chodzi. Opowiada o ludziach z Überwaldu. Tyle tylko wiem. — Trev skłamał odruchowo. Tłumaczenie, że ktoś spędził młodość przykuty do kowadła, na pewno by w tej sytuacji nie pomogło. — Ale dogaduje się z innymi przy kadziach.
— A skąd się tam wziął?
— Nigdy nie pytamy. Zwykle tkwi za tym jakaś paskudna historia.
— Ktoś kiedyś pytał ciebie?
Wytrzeszczył oczy. Takie właśnie są gliny. Niby przyjazne, a kiedy człowiek opuści gardę, wbijają mu kilof do mózgu.
— Czy to oficjalne pytanie gliny, czy zwyczajnie jest pani wścibska?
— Gliniarze nigdy nie są wścibscy, panie Likely. Jednakże niekiedy zadajemy niezwiązane pytania.
— Czyli to nie było oficjalne?
— Nie całkiem.
— To proszę je sobie wsadzić tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Sierżant Angua rzuciła mu gliniarski uśmieszek.
— Nie masz żadnej karty, którą odważyłbyś się zagrać, a jednak wyskakujesz z czymś takim. Od Andy’ego owszem, mogłabym się tego spodziewać, ale Śledź twierdzi, że jesteś sprytny. Jak sprytnym trzeba być, żeby się tak głupio zachować?
Ktoś zapukał nieśmiało do drzwi, po czym strażnik wsunął głowę do pokoju. W tle ktoś krzyczał potężnym, władczym głosem:
— … znaczy, bez przerwy widujecie takie rzeczy, prawda? Na miłość bogów, chyba nie jest tak trudno…
— Słucham, Nobby?
— Kłopotliwa sytuacja, sierżancie. Ten sztywniak, co trafił do Lady Sybil… Doktor Lawn jest tutaj. Twierdzi, że tamten wstał i poszedł do domu.
— Czy dali go do zbadania Igorowi?
— Tak. Tak jakby. E…
Strażnik został odepchnięty przez wylewnego mężczyznę w zielonym gumowym fartuchu, który najwyraźniej usiłował balansować pomiędzy byciem zagniewanym i przyjaznym. Za nim podążał Haddock próbujący go ułagodzić, jednak bez skutku.
— Słuchajcie, naprawdę staramy się pomagać — powiedział mężczyzna, zapewne wspomniany doktor Lawn. — Wy mówicie, że macie morderstwo, a ja odciągam starego Igora od płyty i trzymam w nadgodzinach. Ale przekażcie ode mnie Samowi Vimesowi, żeby przysłał mi swoich chłopców, kiedy akurat znajdą wolną chwilę, na krótki kurs pierwszej pomocy, a konkretnie wykrywania różnicy między martwym i śpiącym. W naszym fachu zawsze zaliczaliśmy zdolność chodzenia do tych kluczowych różnic, choć w tym mieście nauczyliśmy się uważać ją tylko za dobry początek. Ale kiedy ściągnęliśmy z niego prześcieradło, usiadł i zapytał Igora, czy ma kanapkę, co na ogół jest rozstrzygające. Poza gorączką nic mu nie dolegało. Mocny puls, co sugeruje działające serce. I ani zadrapania, choć przydałby mu się porządny obiad. Musiał być naprawdę głodny, bo zjadł tę kanapkę od Igora. A jeśli już mowa o jedzeniu, to i ja bym chętnie coś przegryzł.
— Pozwolił mu pan odejść? — spytała wstrząśnięta Angua.
— Oczywiście! Nie mogę trzymać człowieka w szpitalu tylko za to, że jest kłopotliwie żywy.
Zwróciła się do Haddocka.
— I ty też go puściłeś, Śledź?
— To była kwestia decyzji lekarza, sierżancie… — Haddock rzucił Trevowi smętne spojrzenie.
— Był cały zalany krwią! Naprawdę oberwał! — wybuchnął Trev.
— Czyli to żart? — próbowała jeszcze Angua.
— Mógłbym przysiąc, że nie miał pulsu, sierżancie — zapewnił Haddock. — Może to jeden z tych osiowych mnichów, którzy robią takie magiczne sztuczki…
— Czyli ktoś tu marnował czas straży. — Angua spojrzała wrogo na Treva.
Zrozumiał, że to jej ostatnia, desperacka próba.
— Ale niby co bym z tego miał? — zapytał. — Myśli pani, że chcę tu siedzieć?
Funkcjonariusz Haddock odchrząknął.
— To noc po meczu, sierżancie. Biurko się ugina, kibice biegają po całym mieście, a ktoś ich karmi masą plotek. Nie wyrabiamy, to tylko chcę powiedzieć. Mieliśmy już parę niezłych awantur. A on w końcu sam sobie poszedł.
— Dla mnie to żaden problem — zapewnił doktor. — Przybył w poziomie, wyszedł w pionie. To preferowana kolejność. Poza tym muszę już wracać, sierżancie. Nas też czeka pracowita noc.
Sierżant rozejrzała się, szukając kogoś, na kogo mogłaby pokrzyczeć. I zobaczyła Treva.
— Ty! Trev Likely! Do ciebie mówię! Idź i znajdź swojego kumpla. A jeśli znowu będą jakieś kłopoty, to będziesz miał… kłopoty. Czy to jasne?
— Jak słońce, sierżancie!
Nie mógł się powstrzymać, po prostu nie mógł, nawet z zimnym potem ściekającym mu po plecach. Czuł się lekki… podniesiony… uwolniony… Tylko że niektórzy nie potrafią uszanować chwili cudzego objawienia. Dla glin to niedostępne.