Выбрать главу

Dzik, myślała Glenda. I morele. Zostało jeszcze trochę w chłodni. Mamy też zapiekanki z baraniną oraz zestawem dodatków, zawsze popularne… Czyli… wieprzowina, tak, będzie dobra, i w pompowni jest sporo przyzwoitych ostryg, więc można zrobić zapiekankę. Owoce morza, tak jest, a anchois też dobrze wyglądają, znajdzie się też miejsce na jedną czy drugą szprotkę, choć zawsze mi żal tych małych rybek, ale w tej chwili wezmę suche placki i…

— Co powiedziałaś?

— Zabujałam się.

— Nie możesz!

— Uratował mi życie!

— To jeszcze nie powód, żeby myśleć o związku. Wystarczyłoby uprzejme podziękowanie.

— Czuję coś do niego!

— To niemądre!

— I co? Niemądrze to nie tak źle, nie?

— Posłuchaj no, młoda… Och, witam, panie Ottomy.

Wszyscy Ottomy’owie na całym świecie wyglądają, jakby byli zbudowani z najgorszych części dwóch ludzi. Na ogół też irytująco cicho stąpają na podeszwach z grubej czerwonej gumy, by łatwiej podglądać i wtykać wszędzie nos. I zawsze zakładają, że darmowy kubek herbaty prawnie im się należy.

— Co za dzień, panienki, co za dzień! Byłyście na meczu? — zapytał, spoglądając to na jedną, to na drugą.

— Czyściłyśmy piekarniki — odparła stanowczo Glenda.

— Tak. Dzisiaj się nie zdarzyło — dodała Juliet i zachichotała.

Glenda nie znosiła chichotu.

Ottomy rozejrzał się powoli i bez skrępowania. Zauważył nieobecność brudu, porzucone rękawice, ścierki…

— I właśnie skończyłyśmy wszystko sprzątać i układać — burknęła Glenda. — Napije się pan herbaty, panie Ottomy? I może pan nam opowiedzieć o meczu.

Mówi się, że tłum jest głupi, ale zwykle jest tylko zagubiony, ponieważ jako naoczny świadek przeciętna osoba jest tak godna zaufania jak kamizelka ratunkowa z bezy. W miarę jak Ottomy opowiadał, stawało się jasne, że nikt nie ma właściwie o niczym pojęcia; tyle że jakiś człowiek strzelił gola z połowy długości ulicy, a i to nie na pewno.

— Ale zabawna historia… — podjął Ottomy, gdy Glenda metaforycznie odetchnęła z ulgą. — Kiedyśmy byli w Ścisku, mógłbym przysiąc, że widziałem panienki piękną pomocnicę, jak gadała z chłopakiem w szaliku Ćmoków.

— Przecież nie ma zakazu — stwierdziła Glenda. — A poza tym była tutaj i czyściła piekarnik.

Nie było to najzręczniejsze, ale nie cierpiała takich ludzi jak on, którzy lubili korzystać z cudzego autorytetu i uwielbiali każdą odrobinę władzy, jaka im się trafiła. Widział więcej, niż powiedział, to pewne; chciał, żeby próbowała się wywijać. A jakimś kącikiem umysłu czuła, że przygląda się ich płaszczom. Mokrym płaszczom.

— Myślałam, że nie ogląda pan piłki, panie Ottomy…

— No właśnie, tu panienka trafiła. Szpiczaści chcieli iść i zobaczyć mecz, no to ja z panem Nobbsem musieliśmy też iść, na wypadek gdyby naoddychali na nich jacyś zwykli ludzie. Do licha, by panienka nie uwierzyła! Marudzili, narzekali i zapisywali, jakby to była ich ulica. Coś kombinują, zapamięta panienka moje słowa.

Glenda nie lubiła określenia „szpiczaści”, choć stanowiło dobry opis. Jednak w ustach Ottomy’ego brzmiało jak sugestia jakiegoś brudnego spisku. Jakkolwiek jednak to ująć, magowie się liczyli, byli wyższą sferą, poruszali i potrząsali; a kiedy tacy ludzie zaczynają się interesować sprawami takich, którzy z definicji nic nie znaczą, to ci nieważni na pewno będą poruszeni i wstrząśnięci.

— Vetinari nie lubi piłki — stwierdziła.

— To jasne, oni razem w tym siedzą — uznał Ottomy i stuknął palcem w bok nosa.

To spowodowało, że mała grudka zaschniętej materii wystrzeliła z drugiego nozdrza wprost do jego herbaty. Glenda stoczyła krótką walkę ze swoim sumieniem o to, czy mu powiedzieć, ale zwyciężyła.

— Pomyślałem, że panienka powinna o tym wiedzieć, a to z powodu tego, jak ludzie na Siostrach na panienkę patrzą — rzekł Ottomy. — Pamiętam matkę panienki. To była święta kobieta. Do każdego wyciągnęła pomocną dłoń.

Tak, a oni ją łapali, stwierdziła w myślach Glenda. Miała szczęście, że umarła ze wszystkimi palcami.

Ottomy wychylił kubek, z rozmachem odstawił go na blat i westchnął.

— Nie mogę tu tkwić cały dzień, nie?

— Tak, na pewno musi pan też potkwić w innych miejscach.

Ottomy zatrzymał się jeszcze w drzwiach i wyszczerzył zęby do Juliet.

— Dziewczyna kropla w kroplę do panienki podobna, mógłbym przysiąc. Z chłopakiem od Ćmoków. Niesamowite. Jak nic ma panienka jednego z tych sobie wtórów. No ale to musi zostać tajemnicą, jak powiedział jeden gość, kiedy znalazł coś, co musiało zostać tajemnicą. No to…

Stanął jak wryty, gdyż w przeciwnym razie wszedłby na srebrzysty nóż, który Glenda w nie do końca groźny sposób trzymała całkiem blisko jego krtani. Z satysfakcją zauważyła, że grdyka przesunęła mu się w górę i w dół, jak chore jojo.

— Och, przepraszam — powiedziała i opuściła ostrze. — Ostatnio cały czas mam nóż w ręku. Szykowałam wieprzowinę. Taka wieprzowina to podobno całkiem jak ludzkie ciało. — Położyła mu na ramieniu wolną dłoń. — To raczej nie jest dobry pomysł, żeby powtarzać głupie plotki, panie Ottomy. Wie pan, ludzie czasem dziwnie na to reagują. Miło, że pan do nas zajrzał. Gdyby jutro też pan przechodził, zostawię dla pana kawałek zapiekanki. A teraz przepraszam, ale mamy jeszcze sporo siekania.

Odszedł pospiesznie. Serce Glendy biło mocno. Spojrzała na Juliet, której wargi układały się w idealne O.

— Co? No co?

— Myślałam już, że go dźgniesz.

— Przypadkiem akurat trzymałam nóż. Ty też trzymasz nóż. Obie trzymamy noże. To kuchnia.

— Myślisz, że komuś powie?

— Tak naprawdę to niczego nie wie.

Osiem cali, myślała. Taką dużą można zrobić zapiekankę bez formy. A ile sztuk dałoby się upiec z takiego szczura jak Ottomy? Z tą wielką maszynką do mięsa byłoby łatwo. Czaszki i żebra pewnie sprawiają kłopot. Chyba ogólnie lepiej się trzymać wieprzowiny.

Ale ta myśl jarzyła się gdzieś w głębi umysłu; nigdy nie miała stać się działaniem, lecz pozostawała: obca, ekscytująca i dziwnie wyzwalająca.

Co robili magowie na meczu? Co sobie zapisywali? To zagadka do przemyślenia.

A na razie wciąż przebywały w świecie zapiekanek. Juliet całkiem dobrze radziła sobie z prostymi, powtarzalnymi czynnościami, kiedy tylko się na nich skupiła; demonstrowała przy tym skrupulatność często spotykaną u osób niezbyt mądrych. Od czasu do czasu pociągała nosem, co nie jest wskazane, kiedy przygotowuje się nadzienie do zapiekanek. Pewnie myślała o Trevie i w tej swojej ślicznej i niezbyt pełnej główce wklejała go w jedno z tych połyskliwych marzeń, jakie sprzedawały „BąBelki” i inne śmieci, w których do sławy nie trzeba nic więcej, tylko „być sobą”. Ha! Glenda przynajmniej zawsze wiedziała, czego chce. Pracowała na to długo i za marne pieniądze, aż w końcu to osiągnęła: jej własna kuchnia i władza, w pewnym sensie… nad zapiekankami!

A przed chwilą marzyła o przerobieniu na zapiekanki człowieka!

Dlaczego ciągle jesteś taka rozzłoszczona? Co poszło nie tak? Powiem ci, co poszło nie tak! Kiedy już tam dotarłaś, nie było żadnego tam. Chciałaś zobaczyć Quirm z otwartego powozu, z miłym młodym człowiekiem pijącym szampana z twojego pantofelka, ale nigdy nie zobaczyłaś, bo w tym Quirmie żyją dziwne typy, woda jest podejrzana, a poza tym jak to działa z tym szampanem? Nie wycieknie? A gdyby znowu wróciły te dolegliwości palców u stóp…? Więc nigdy nie zobaczyłaś. I nie zobaczysz…