— Żywy, ale bardzo dziękuję za troskę.
— Widziałem, jak cię zabili! — krzyknął Trev. — Biegliśmy całą drogę do Lady Sybil!
— Och… — zmartwił się Nutt. — Bardzo mi przykro. Wydaje się jednak, że diagnoza była błędna. Mam rację?
Porozumieli się wzrokiem, na czym bardziej ucierpiał Trev — kiedy Glenda wpadała w złość, jej spojrzenie mogłoby chyba trawić szkło. Ale Nutt miał poważny argument. Trudno się kłócić z człowiekiem, który się upiera, że nie jest martwy.
— Uhm… A potem wrócił pan tu i zjadł dziewięć zapiekanek — stwierdziła.
— I chyba dobrze ci zrobiły — dodał Trev z niepewną wesołością.
— Ale nie widzę, gdzie się podziały — dokończyła Glenda. — Każda z nich mogła napełnić brzuch.
— Pogniewa się panienka na mnie! — wystraszył się Nutt.
— Może uspokoimy się wszyscy, co? — wtrącił Trev. — Mówię ci, strasznie się martwiłem, słowo. Martwiłem, nie gniewałem, jasne? Jesteśmy kumplami.
— Muszę być uprzejmy. Muszę być pomocny. — Te słowa wybiegały z ust Nutta niczym mantra.
Glenda ujęła jego dłonie.
— Posłuchaj, nie gniewam się o te zapiekanki, naprawdę. Przyjemnie jest zobaczyć kogoś z takim apetytem. Ale musisz nam powiedzieć, co się dzieje. Zrobiłeś coś, czego nie powinieneś zrobić?
— Powinienem starać się być wartościowy — odparł Nutt i odsunął się delikatnie, unikając jej wzroku. — Muszę być uprzejmy. Nie wolno mi kłamać. Muszę zyskiwać wartość. Dziękuję panience za troskę.
Wstał, przeszedł przez salę, podniósł kosz świec, wrócił, załadował maszynę do ściekania i energicznie rozpoczął pracę, nie zwracając już na nich uwagi.
— Rozumiesz, co się dzieje w jego głowie? — szepnęła Glenda.
— Kiedy był mały, przez siedem lat pracował przykuty do kowadła — odparł Trev.
— Co? To straszne! Ktoś musiał być bardzo okrutny, żeby coś takiego zrobić.
— Albo zdesperowany, żeby na pewno się nie uwolnił.
— Sprawy nie zawsze są takie, jak się wydają, panie Trev — odezwał się Nutt, nie unosząc głowy znad gorączkowej pracy. — Natomiast akustyka w tych piwnicach jest naprawdę bardzo dobra. Pański ojciec pana kochał, prawda?
— Co? — Trev poczerwieniał na twarzy.
— Kochał pana, zabierał na mecze, dzielił się zapiekanką, nauczył kibicować Ćmokom? Brał pana na ramiona, żeby mógł pan więcej zobaczyć?
— Przestań tak mówić o moim ojcu!
Glenda chwyciła Treva za ramię.
— W porządku, Trev, to nic złego, to nie są złośliwe pytania, naprawdę.
— Ale nienawidzi go pan, ponieważ był człowiekiem śmiertelnym, konającym na bruku. — Nutt sięgnął po kolejną nieściekniętą świecę.
— To złośliwe — uznała Glenda.
Nutt ją zignorował.
— Zawiódł pana, panie Trev. Nie był bogiem małego chłopczyka. Okazało się, że jest tylko człowiekiem. Ale nie był tylko człowiekiem. Każdy, kto choć raz w tym mieście oglądał mecz, słyszał o Davidzie Likelym. Jeśli on był głupcem, to był nim też każdy, kto wspiął się na szczyt albo przepłynął wartką rzekę. Jeśli był głupcem, to był nim też człowiek, który pierwszy starał się ujarzmić ogień. Jeśli był głupcem, to ten, kto pierwszy spróbował ostrygi, też był głupcem… choć muszę zaznaczyć, że uwzględniając podział pracy w dawnych kulturach łowiecko-zbierackich, prawdopodobnie był również kobietą. Być może, tylko głupiec wstaje rano z łóżka. Ale po śmierci niektórzy głupcy błyszczą jak gwiazdy i pański ojciec był jednym z nich. Po śmierci ludzie zapominają o głupocie, ale pamiętają blask. Nic pan nie mógł zrobić. Nie mógł pan go powstrzymać. Gdyby mógł go pan powstrzymać, nie byłby Davidem Likelym, kimś, kogo imię dla tysięcy ludzi oznacza piłkę nożną. — Nutt bardzo starannie odłożył pięknie ściekniętą świecę i mówił dalej: — Proszę się nad tym zastanowić, panie Trev. Niech pan nie będzie sprytny. Spryt to tylko wygładzona forma głupoty. Niech pan użyje inteligencji. Ona na pewno pomoże.
— To tylko fura słów! — odparł rozgorączkowany Trev, ale Glenda zauważyła błyszczące linie na jego policzkach.
— Niech pan je sobie przemyśli, panie Trev — poradził Nutt i dodał: — No proszę, zrobiłem cały koszyk. To jest coś warte.
Chodziło o jego spokój. Nutt wibrował, był niemal chory ze zdenerwowania. Powtarzał się, jakby próbował się czegoś nauczyć do sprawdzianu. A potem stał się całkiem inny — absolutnie opanowany i skupiony.
Glenda spoglądała to na Treva, to na Nutta. Trev słuchał z rozdziawionymi ustami. I nie dziwiło jej to. Słowa Nutta, wypowiedziane z chłodną rzeczowością, nie brzmiały jak opinia, ale jak prawda wydobyta z głębokiej studni.
Milczenie przerwał Trev. Mówił jak zahipnotyzowany, chrapliwym głosem.
— Kiedy miałem pięć lat, dał mi swoją starą koszulkę. Była jak namiot. Znaczy, tak przepocona i brudna, że nigdy nie zmokłem…
Urwał.
Po chwili Glenda trąciła go w łokieć.
— Całkiem zesztywniał — stwierdziła. — Jest sztywny jak kawałek drewna…
— Ach, katatonia — wyjaśnił Nutt. — Przytłoczyły go własne uczucia. Powinniśmy go położyć.
— Te stare materace, na których tu sypiają, to jakieś śmieci — oświadczyła Glenda, rozglądając się za lepszą alternatywą dla zimnej posadzki.
— Wiem, gdzie znaleźć coś odpowiedniego! — zapewnił Nutt i rzucając się do działania, odbiegł w głąb korytarza.
Glenda została sama, podtrzymując bezwładnego Treva. I wtedy od strony kuchni pojawiła się Juliet. Gdy tylko ich zauważyła, zatrzymała się i zalała łzami.
— Nie żyje, prawda?
— No, nie…
— Rozmawiałam z paroma chłopakami od piekarza, kiedy szli do pracy. Mówili, że bójki były w całym mieście i że kogoś zamordowali.
— To tylko drobny wstrząs, nic więcej. Pan Nutt poszedł znaleźć mu coś, na czym mógłby poleżeć.
— Och…
Juliet wydawała się nieco rozczarowana, zapewne dlatego, że „drobny wstrząs” nie był dostatecznie dramatyczny. Ale wzięła się w garść akurat w chwili, gdy dał się słyszeć zgrzytliwy, charakterystycznie drewniany odgłos z przeciwnej strony. Nutt pchał dużą kanapę, która wyhamowała przed nimi.
— Tam dalej jest pokój zawalony starymi meblami — wyjaśnił i poklepał wyblakły aksamit. — Trochę nadpleśniała, ale wszystkie myszy musiały wypaść po drodze tutaj. Chyba to szezlong z pracowni sławnego Gurninga Upspire’a. Myślę, że później uda mi się ją odrestaurować. Połóżmy go ostrożnie.
— Co mu się stało? — chciała wiedzieć Juliet.
— Och, prawda może wstrząsnąć — odparł Nutt. — Ale poradzi z tym sobie i poczuje się lepiej.
— Bardzo bym chciała sama poznać prawdę, panie Nutt. Byłabym wdzięczna — oznajmiła Glenda.
Założyła ręce na piersi i usiłowała robić surową minę, ale przez cały czas jakiś głos w głowie szeptał: Szezlong! Szezlong! Kiedy nikogo tu nie będzie, możesz spróbować omdleć!
— To jakby takie lekarstwo ze słów — wyjaśnił ostrożnie Nutt.
— Czasami ludzie wmawiają sobie różne rzeczy, które nie są prawdą. Czasami może to być groźne dla danej osoby. Widzi ona świat w niewłaściwy sposób. Ale ludzie nie pozwalają sobie zobaczyć, że to, w co wierzą, jest błędne. Często jednak istnieje w ich umyśle część, która to wie, a odpowiednie słowa pozwalają ją uwolnić.
Patrzył na nie z niepokojem.
— To miło — uznała Juliet.