— Czyli mamy przewagę w zapiekankach — stwierdził z zadowoleniem Ridcully.
— Tak uważam, nadrektorze, choć nie wydaje mi się, żeby jakość zapiekanek odgrywała jakąkolwiek rolę… — Myślak przerwał, bo drzwi się otworzyły, pozwalając na przejazd wzmocnionego, ciężkiego wózka z herbatą. Ponieważ nie był popychany przez Nią, magowie nie zwracali już na niego uwagi, a skupili się na rozdawaniu filiżanek, przekazywaniu cukiernicy, badaniu jakości czekoladowych ciasteczek z nadzieją na zabranie więcej, niż przypada na osobę, oraz wszystkich innych drobnych czynnościach, bez których komitet byłby chytrym systemem do szybkiego podejmowania przemyślanych decyzji.
Kiedy ucichło brzęczenie i dobiegła końca walka o ostatnie ciasteczko, Ridcully zadzwonił łyżeczką o filiżankę, prosząc tym o ciszę. Jednakże, ponieważ był Ridcullym, tylko dodało to do ogólnego gwaru brzęk tłuczonej porcelany. Kiedy już kierująca wózkiem dziewczyna wszystkich wytarła, Myślak kontynuował.
— Śpiewy i skandowania, panowie, na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie kolejnej nieistotności, mam jednak powody, by sądzić, że niosą pewną moc i ignorowanie ich wiąże się ze znacznym ryzykiem. Jak rozumiem, muzealni tłumacze twierdzą, że współczesne śpiewy były oryginalnie hymnami do bogini, wzywającymi ją, by zesłała swoje łaski na wybraną drużynę, gdy równocześnie najady tańczyły na obrzeżach pola gry, by tym bardziej zachęcić graczy do wspanialszych wyczynów.
— Najady? — zdziwił się kierownik studiów nieokreślonych. — To wodne nimfy, prawda? Młode kobiety w bardzo cienkich i mokrych sukniach? Po co byłyby komukolwiek potrzebne? Poza tym czy one swoim śpiewem nie topiły żeglarzy?
Nim Ridcully się odezwał, pozwolił, by niepewne milczenie zawisło na chwilę w powietrzu.
— Na szczęście nie spodziewam się, by w dzisiejszych czasach ktokolwiek oczekiwał, że będziemy grać w piłkę pod wodą.
— Zapiekanki by pływały — zauważył kierownik studiów nieokreślonych.
— Niekoniecznie — stwierdził Myślak.
— A co z ubraniami, panie Stibbons? Zakładam, że jakieś będą.
— Temperatura w dawnych czasach była nieco wyższa. Zapewniam, że nikt nie będzie się upierał przy nagości.
Myślak mógł zauważyć brzęk, kiedy dziewczyna z wózkiem upuściła filiżankę, jednak był na tyle uprzejmy, by nie zauważyć, że zauważył. Mówił więc dalej:
— W chwili obecnej drużyny noszą stare koszulki i krótkie spodnie.
— Jak krótkie? — spytał kierownik studiów nieokreślonych z niepokojem w głosie.
— Mniej więcej do kolan. Czy to jakiś kłopot?
— Owszem, tak. Kolana winny być zakryte. Powszechnie znany jest fakt, że jedno spojrzenie na męskie kolano może doprowadzić kobiety do szału lubieżności.
Od strony wózka z herbatą rozległ się kolejny brzęk, ale Myślak nie zwrócił na niego uwagi, gdyż w głowie także mu trochę brzęczało.
— Jest pan tego pewny?
— To potwierdzony fakt, młody Stibbonsie.
Tego ranka Myślak znalazł na grzebieniu siwy włos i nie był w nastroju, by spokojnie przyjmować takie uwagi.
— A w jakiej dokładnie książce znajduje się… — zaczął, ale Ridcully przerwał mu z niezwykłym dla siebie zmysłem dyplomacji. Na ogół lubił takie drobne starcia w gronie profesorskim.
— Dodatkowe parę cali, by zapobiec atakom pań, z pewnością nie sprawi kłopotu, panie Stibbons. Oj…
To ostatnie skierowane było do Glendy, która upuściła na dywan dwie łyżeczki. Dygnęła odruchowo.
— Ach, coś jeszcze… Powinniśmy nosić kolory uniwersytetu — mówił dalej, z lekką sugestią nerwowości w głosie.
Ridcully był dumny z tego, że dobrze traktuje personel, i rzeczywiście tak było, kiedy tylko sobie o nim przypominał. Ale wyraz inteligentnego rozbawienia na twarzy pulchnej dziewczyny wyprowadzał go z równowagi; to było tak, jakby kurczak mrugnął porozumiewawczo.
— Eee… no tak — rzekł. — Porządne, stare czerwone koszulki, jakie mieliśmy za moich wioślarskich czasów, z wielkimi U na piersi, wyraźnymi i jaskrawymi…
Zerknął na służącą, która marszczyła czoło. Ale był przecież nadrektorem, prawda? Miał to wypisane na drzwiach gabinetu.
— Tak właśnie zrobimy — zdecydował. — Przyjrzymy się też zapiekankom, chociaż widziałem sporo takich, którym lepiej się nie przyglądać, cha, cha, i wykorzystamy sprawdzone dawne swetry. Co dalej, panie Stibbons?
— Co do śpiewów, nadrektorze, to rozmawiałem z mistrzem muzyki, żeby opracował kilka opcji — odparł gładko Myślak. — I jak najszybciej musimy wybrać drużynę.
— Nie rozumiem, po co ten pośpiech — mruknął kierownik studiów nieokreślonych, który już prawie drzemał w objęciach ciasteczkowego przejedzenia.
— Chodzi o legat, zapomniałeś? — odpowiedział szef katedry komunikacji post mortem. — Mamy…
— Pas devant la domestique! — warknął wykładowca run współczesnych.
Ridcully obejrzał się odruchowo w stronę Glendy i doznał przemożnego wrażenia, że widzi przed sobą kobietę, która zamierza szybko opanować język obcy. Było to dziwne, ale dość ekscytujące uczucie. Aż do tej chwili nigdy nie myślał o pokojówkach pojedynczo. Wszystkie należały do… służby. Był dla nich uprzejmy i uśmiechał się w odpowiednich chwilach. Zakładał, że niekiedy zajmują się czymś innym niż tylko sprzątanie i podawanie do stołu, że czasami odchodzą, by wyjść za mąż, a czasami tylko… odchodzą.
Aż do teraz jednak nie przyszło mu do głowy, że mogą myśleć, a już na pewno nie zastanawiał się, co myślą, a przynajmniej co myślą o magach. Znowu odwrócił się do stołu.
— Kto będzie skandował te pieśni, panie Stibbons?
— Wspomniani uprzednio kibice. Fani, nadrektorze. To skrót od fanatyków.
— A nasi będą… kim?
— Jesteśmy przecież największym pracodawcą w mieście, nadrektorze.
— Tak naprawdę jest nim Vetinari i na wszystkie demony, chciałbym wiedzieć, komu daje pracę — mruknął Ridcully.
— Jestem przekonany, że nasz lojalny personel nas wesprze — oświadczył wykładowca run współczesnych. Zwrócił się do Glendy i, budząc niechęć Ridcully’ego, odezwał się słodkim głosem:
— Na pewno zostaniesz naszym fanem, prawda, moje dziecko?
Nadrektor usiadł wygodnie. Intuicja podpowiadała mu wyraźnie, że będzie niezła zabawa. W każdym razie dziewczyna nie zaczerwieniła się i nie pisnęła. Właściwie nic nie zrobiła, tylko ostrożnie odłożyła porcelanową filiżankę.
— Kibicuję Siostrom Dolly, proszę pana. Zawsze kibicowałam.
— Dobrze im idzie?
— W tej chwili mają gorszy okres, proszę pana.
— Ach, w takim razie sądzę, że zechcesz wspierać nasz zespół, który będzie znakomity.
— To niemożliwe, proszę pana. Trzeba kibicować swojej drużynie, proszę pana.
— Ale sama powiedziałaś, że marnie im idzie.
— Wtedy właśnie trzeba ich wspierać, proszę pana. Inaczej jest się piknikiem.
— A piknik to…? — zainteresował się Ridcully.
— Ktoś, kto wiwatuje, kiedy drużynie idzie dobrze, ale ucieka do innej, jak tylko zaczynają przegrywać. Oni zawsze najgłośniej krzyczą.
— Czyli przez całe życie kibicujecie tej samej drużynie?
— No… kiedy ktoś się przeprowadza, to nie ma sprawy, może sobie zmienić. Nikomu to nie będzie przeszkadzać, chyba że przejdzie do prawdziwych wrogów. — Spojrzała na ich zdziwione miny i westchnęła. — Na przykład Zjednoczeni z Nastroszonego Wzgórza i Kolosi albo Siostry Dolly i Starzy Kumple z Przyćmionej, albo Wieprzowcy Świńska Górka i Dziki Kogudziobna. Nie wiecie?