— Jest dobrze? — spróbował.
Trev klepnął go w plecy.
— Jasne! Dobra robota! Szacun. Ale musisz się nauczyć mówić, jak się należy, rozumiesz. Inaczej pięciu minut nie wytrwasz w naszej okolicy. Pewnie szybko byś zarobił półcegłówką.
— Takie rzeczy już mi się… znaczy, bywało, że oberwałem.
— Nutt mówił w skupieniu.
— Nigdy nie mogłem zakumać, czemu ludzie robią tyle wrzasku — odparł wielkodusznie Trev. — No były te wszystkie wielkie bitwy. Co z tego? To było dawno i daleko stąd, zresztą takie trolle czy krasnoludy bywały nie lepsze od waszych, nie? Znaczy, od goblinów. O co tyle hałasu? Wy tylko podrzynaliście gardła i kradliście różne rzeczy. Na niektórych ulicach tutaj to prawie cywilizacja.
Prawdopodobnie, myślał Nutt. Nikt nie mógł pozostać neutralny, kiedy Czarna Wojna ogarnęła Daleki Überwald. Może i kryło się tam prawdziwe zło, ale — co ciekawe — zawsze po drugiej stronie. Może było zaraźliwe. I z niewiadomych powodów we wszystkich mętnych opowieściach, zapisanych czy wyśpiewanych, gobliny przedstawiano jako tchórzliwych i złośliwych małych drani, którzy zbierali własną woskowinę i zawsze brali stronę wrogów. Niestety, kiedy nadszedł czas, by spisywać własną historię, jego lud nie miał nawet ołówka.
„Uśmiechaj się do ludzi. Okazuj sympatię. Bądź pomocny. Nabieraj wartości”… Lubił Treva. W ogóle dobrze mu szło lubienie ludzi. Kiedy się wyraźnie lubi ludzi, mają nieco większą skłonność, by lubić w zamian. Każdy drobiazg się liczy.
Trev jednak zdawał się całkiem nie przejmować historią. Przekonał się także, że ktoś przy kadziach, kto nie tylko nie próbuje wyjadać łoju, ale też wykonuje za niego większość pracy, w dodatku lepiej, niż samemu by mu się chciało, to prawdziwy skarb wart ochrony. Poza tym cierpiał na wrodzone lenistwo, z jedynym wyjątkiem kopania piłki, a bigoteria wymagała zbyt wielkiego wysiłku. Trev na nic nie poświęcał wielkiego wysiłku. Trev szedł przez życie po płatkach pierwiosnków.
— Majster Smeems pana szukał — poinformował Nutt. — Załatwiłem tę sprawę.
— Aha — rzekł Trev. I to było wszystko. Żadnych pytań.
Lubił Treva.
— Wiesz co? — rzucił Trev. — Chodź na górę do nocnej kuchni, zdobędziemy jakieś śniadanie, co?
— Och nie, panie Trev — wystraszył się Nutt i niemal upuścił świecę. — Nie wydaje mi się, to znaczy se nie myślę, żeby to był dobry pomysł.
— No chodź, kto się dowie? Na górze jest taka gruba dziewczyna, która świetnie gotuje. Najlepsze jedzenie, jakiego w życiu próbowałeś.
Nutt się wahał. Zawsze się zgadzaj, zawsze pomagaj, zawsze bądź uprzejmy, nigdy nikogo nie przestrasz.
— Se myślę, że z panem pójdę — rzekł.
Wiele da się powiedzieć o szorowaniu patelni tak, żeby dało się w niej przejrzeć, zwłaszcza jeśli szorujący marzy o delikatnym stuknięciu kogoś rzeczoną patelnią w głowę. Glenda nie miała dobrego nastroju, kiedy Trev wszedł po kamiennych stopniach, pocałował ją w kark i rzucił wesoło:
— Cześć, skarbie, co mamy dziś gorącego?
— Dla takich jak ty nic, Trevorze Likely — odparła, opędzając się patelnią. — I może trzymaj ręce przy sobie, będę wdzięczna.
— Nie masz nic ciepłego dla swojego chłopca?
Glenda westchnęła.
— W piekarniku jest zapiekanka z obiadu, ale nie piśnij słówka, gdyby ktoś cię przyłapał.
— W sam raz dla zmęczonego mężczyzny, który przez całą noc tyrał jak niewolnik — stwierdził Trev, poklepał ją z nadmierną zażyłością i ruszył do pieców.
— Byłeś na piłce! — burknęła Glenda. — Zawsze chodzisz na piłkę! I to niby ma być ta praca?
Chłopak zaśmiał się tylko, a ona spojrzała gniewnie na jego towarzysza, który cofnął się nagle, jakby wystraszony tym przeciwpancernym wzrokiem.
— Poza tym, chłopcy, powinniście się myć, zanim tu przyjdziecie — dodała zadowolona z celu, który nie uśmiechał się i nie posyłał jej całusów. — W końcu szykujemy tu jedzenie!
Nutt przełknął ślinę. To była chyba najdłuższa rozmowa, jaką przeprowadził z osobą płci żeńskiej, nie licząc lady i pani Healstether, a przecież nawet się nie odezwał.
— Zapewniam, że kąpię się regularnie — bronił się.
— Przecież jesteś szary!
— No więc niektórzy ludzie są czarni, a niektórzy biali — odpowiedział Nutt, niemal we łzach.
Och, czemuż nie został na dole, przy kadziach? Tam życie było przyjemne i nieskomplikowane, a także ciche, o ile tylko Beton nie brał tlenku żelaza.
— To tak nie działa. Nie jesteś chyba zombi, co? Wiem, że się starają, a przecież nie można nic poradzić na to, jak człowiek umarł, ale nie chcę znowu kłopotów. Każdemu się zdarzy włożyć palec do zupy, ale żeby turlał się po dnie kotła? Tak nie można.
— Jestem żywy, panienko — zapewnił bezradnie Nutt.
— Tak, ale żywy kto, to chciałabym wiedzieć.
— Goblin, panienko.
Zawahał się chwilę. To brzmiało jak kłamstwo.
— Myślałam, że gobliny mają rogi — zdziwiła się Glenda.
— Tylko te dorosłe.
No, to przecież prawda, przynajmniej dla niektórych goblinów.
— Ale chyba nie robicie niczego paskudnego, co? — upewniła się Glenda, spoglądając na Nutta groźnie.
On jednak rozpoznał już groźbę rezydualną; wypowiedziała swoją kwestię, a teraz trochę grała, żeby pokazać, kto tu jest szefem. A szefowie mogą sobie pozwolić na wspaniałomyślność, zwłaszcza jeśli ktoś wygląda na trochę przestraszonego i przejawiającego należny szacunek. To działało.
— Trev — rzuciła Glenda — przynieś panu…?
— Nutt — przedstawił się Nutt.
— Przynieś panu Nuttowi trochę zapiekanki, co? Wygląda na wygłodzonego.
— Mam bardzo szybki metabolizm — wyjaśnił Nutt.
— Nie przeszkadza mi to, bylebyś tylko nie pchał go ludziom przed oczy. Dość już miałam…
Przerwał jej trzask za plecami.
Trev upuścił tacę z zapiekanką. A teraz stał jak skamieniały i wpatrywał się w Juliet, która odpowiadała mu spojrzeniem pełnym głębokiego niesmaku. Wreszcie odezwała się głosem czystym i perlistym:
— Nagapiłeś się już? Trzeba mieć czelność, żeby tu przyłazić w tej chustce na szyi! Wszyscy wiedzą, że Ćmoki to siusiumajtki! Beasly nie potrafiłby przenieść piłki nawet w worku!
— Ach tak? Bo słyszałem, że Lobbingowcy przeszli się po was w zeszłym tygodniu! Haka Lobbingu! Wszyscy wiedzą, że to banda staruszków!
— Jasne, tyle tylko wiesz! Dzień wcześniej wypuścili z Tant Skobla Upwrighta! Zobaczymy, jak się wam, Ćmokom, spodoba, kiedy wdepcze was w bruk.
— Stary Skobel? Ha! Może sobie deptać, ale nie pobiegnie szybciej niż kłusem! Będziemy biegać w kółko dookoła…
Patelnia Glendy brzęknęła głośno o blachę.
— Dość tego, oboje! Muszę sprzątnąć przed dzienną zmianą i nie chcę, żeby piłka nożna wszystko pobrudziła, jasne? Ty tu zaczekasz, dziewczyno, a ty, Trevor, wracaj do swojej piwnicy i mam nadzieję, że jutro przed wieczorem ta taca wróci do mnie wyszorowana do czysta, bo będziesz musiał u kogo innego żebrać o jedzenie! I zabierz ze sobą swojego małego kolegę! Miło było pana poznać, panie Nutt, choć wolałabym, żeby obracał się pan w lepszym towarzystwie.
Urwała. Nutt wydawał się taki zagubiony i oszołomiony… Na bogów, pomyślała Glenda, znowu się zmieniam w moją mamę…
— Nie, zaczekajcie… — Schyliła się, otworzyła jeden z piekarników i wyjęła następną sporą tacę. Powietrze wypełnił zapach pieczonych jabłek. — To dla pana, panie Nutt, z najlepszymi życzeniami. Musi pan nabrać ciała, bo wiatr pana zdmuchnie. I proszę się nie dzielić z tym łobuzem, łakomy jest jak nie wiem. A teraz muszę sprzątać, więc jeśli nie zamierzacie mi pomóc, chłopcy, to wynocha z mojej kuchni! Aha, i tę tacę też chcę jutro dostać czystą!