— Czy lord Vetinari robi coś w tej sprawie?
— Nic nie słyszałem. Aha, jeszcze „BąBelki” chcą zrobić wywiad z panem Nuttem. O tym, co nazywają „stylem życia”. — Wymówił te słowa, jakby starał trzymać je na odległość ramienia.
— Czy gracze zjawili się na treningu? — zapytał spokojnie Nutt.
— O tak. Boisko jest pełne.
— A więc pójdziemy tam i będziemy ich trenować — zdecydował Nutt. — Proszę się nie obawiać, nikomu nie ukręcę głowy.
— Nie żartuj w ten sposób — zaprotestowała Glenda. — Boję się, że to się może źle skończyć.
— Wiemy, że coś się dzieje między drużynami — poinformował Myślak. — A w nocy często wybuchały bójki.
— O co?
— O to, kto ma z nami zagrać. — Myślak zatrzymał się i wzrokiem zmierzył Nutta od stóp do głów. — Komendant Vimes wrócił do miasta i chciałby cię zamknąć. Oczywiście tylko po to, żeby cię lepiej ochraniać.
— To znaczy, chce go wsadzić gdzieś, gdzie wszyscy mogliby go znaleźć? — spytała Glenda.
— Moim zdaniem szanse, że motłoch wedrze się do Pseudopolis Yardu, są raczej znikome.
— Tak, ale będzie aresztowany. Na to wyjdzie. Będzie siedział w celi, a gliny plotkują tak samo jak wszyscy. Ork trafi do więzienia, a ludzie nie będą wiedzieli dlaczego, więc coś sobie wymyślą. Tacy są. Czy wy, magowie, nie możecie nic zrobić?
— Owszem — przyznał Myślak. — Możemy zrobić praktycznie wszystko, ale nie potrafimy zmienić ludzkich umysłów. Nie możemy wyczarować w nich rozsądku. Uwierzcie, gdyby to było możliwe, już dawno byśmy to załatwili. Możemy magicznie sprawić, żeby ludzie ze sobą nie walczyli, ale co potem? Musielibyśmy dalej używać czarów, żeby nie zaczęli od nowa. I gdzie by się to skończyło?
Dlatego pilnujemy, żeby się nie zaczęło. I po to powstał ten uniwersytet. Tym się zajmujemy. Musimy tutaj siedzieć i nie robić różnych rzeczy, ponieważ w przeszłości setki razy się okazywało, że kiedy raz się wyjdzie poza styl abrakadabry, „presto, zmieniamy gołębie w piłeczki pingpongowe”, wynika więcej kłopotów, niż się w ten sposób rozwiązuje. A było już źle, kiedy znaleźliśmy na strychu gniazda piłeczek pingpongowych.
— Gniazda piłeczek? — zdziwił się Trev.
— Nie chcę o tym mówić — odparł Myślak ponuro.
— Pamiętam, jak kiedyś jeden z dżentelmenów zgłodniał w nocy i rzucił zaklęcie na pieczonego ziemniaka — przypomniała Glenda.
— To pewnie kwestor. On rzeczywiście myli się z przecinkiem dziesiętnym.
— Pamiętam te taczki — ciągnęła Glenda, trochę rozbawiona zakłopotaniem Myślaka. — Potrzebowali wielu dni, żeby je wywieźć. Słyszałam, że przez kilka tygodni karmiliśmy wszystkich żebraków w mieście i wszystkie świńskie farmy aż do Sto Lat.
Myślak niemal się zakrztusił.
— No tak, owszem, to właśnie dowód, że musimy być bardzo ostrożni.
— Ale wciąż mamy zaplanowany na jutro mecz — przypomniał Nutt. — I chciałbym zakończyć trening.
— Mamy z tym kolejny problem. Pewnie wiecie, że lord Vetinari pozwolił rozegrać mecz na Hippo? No więc niektóre drużyny w tej chwili prowadzą tam treningi. Wiecie, takie luźne kopanie. Cały czas chodzi o to, kto się zmierzy z Niewidocznymi Akademikami.
— Ale to przecież po drugiej stronie miasta! — wystraszyła się Glenda.
— Komendant Vimes obiecał, że straż da nam eskortę — uspokoił ją Myślak. — Tylko dla ochrony, oczywiście.
— Czyjej? — spytała. — Widzi pan, co z tego wyjdzie. Ludzie pomyślą, że to pan Nutt jest problemem.
— Och, wszystko to jest wesołe i zabawne, dopóki ktoś nie straci głowy — odezwał się ktoś za plecami Glendy.
— Pepe? Co tu robisz, do demona?
— I jak się pan tu dostał? — spytał zdumiony Myślak. — Straż wszystko otoczyła.
Pepe obrzucił go pytającym wzrokiem.
— A ty kim jesteś, mądralo?
— Prowadzę ten uniwersytet!
— No więc lepiej idź i go prowadź, bo tutaj nie będzie z ciebie pożytku.
— Czy ta osoba jest panience znana? — Myślak spojrzał na Glendę.
— Ehm… No tak. Projektuje ubrania.
— Jestem modystą — oświadczył Pepe. — Potrafię z ubraniami robić rzeczy, których nie uważalibyście za możliwe.
— A w to akurat mogę uwierzyć — zgodził się Trev.
— Wiem też to i owo o motłochu i rozruchach.
Pewna myśl przyszła Glendzie do głowy.
— Bardzo ważny w kręgach krasnoludów — szepnęła do rozgniewanego Myślaka. — Zna mnóstwo wpływowych osób.
— Ja też znam — odparł Myślak. — Właściwie to sam jestem taką osobą — jęknął. — Ale wczoraj sam musiałem prowadzić trening i nie pamiętałem tych wszystkich ćwiczeń, które wymyślił pan Nutt, więc kazałem im biegać w miejscu i nie wydaje mi się, żeby to było bardzo pomocne.
— Coś złego się dzieje — uznał Trev. — Znam to miasto. Pójdę i sprawdzę. W końcu nie jestem wam potrzebny.
— Mnie tak — oświadczyła Juliet.
Trev zawahał się, ale Nutt pokazał mu, jak się to załatwia. Uniósł dłoń i posłał jej całusa, po czym zniknął za drzwiami.
— Widzieliście? — spytała Juliet. — Dmuchnął mi.
Glenda zerknęła na Pepe, który wzniósł oczy tak bardzo, że widziała białka — choć u niego były czerwone.
Kilka chwil później, kiedy większa część zespołu NU maszerowała na Hippo, z Glendą i Juliet wlokącymi się z tyłu jak markietanki za taborem, pół tuzina strażników wynurzyło się z rozlicznych miejsc, jakie wybrali sobie na spokojnego papierosa, i podążyło za nimi. Starali się wyglądać, jakby tylko przypadkiem wybrali się na spacer w tym samym kierunku.
Trev ma rację, pomyślała Glenda. Dzieje się coś niedobrego.
Trev nie uszedł daleko, kiedy uliczny instynkt podpowiedział mu, że jest śledzony. Pokluczył chwilę po zaułkach i zatrzymał się za rogiem, by sprawdzić, kto za nim idzie. Nikt nie szedł. Uliczka była pusta, aż do końca. A równocześnie uświadomił sobie, że ktoś przystawił mu do karku coś, co sprawiało bardzo wyraźne wrażenie noża.
— Niech mnie, budzą się wspomnienia. Chyba ciągle pamiętam każdy zaułek w tej okolicy.
— Znam cię! — rzekł Trev, starając się nie oglądać. — Jesteś Pepe, tak? Jesteś krasnoludem?
— Tak jakby krasnoludem — przyznał Pepe.
— Ale przecież się nie kłócimy, prawda?
Coś małego i błyszczącego pojawiło się na samej granicy pola widzenia Treva.
— To próbka księżycowego srebra — wyjaśnił głos Pepe. — Bardziej mógłbym cię skrzywdzić rozbitą butelką szampana, a zdarzało mi się, możesz mi wierzyć. Nie groziłbym nożem takiemu gościowi jak ty, kiedy ta dziewczyna tak za tobą szaleje. Wydaje się z tobą bardzo szczęśliwa, a ja chciałbym, żeby była szczęśliwa.
— Coś się dzieje na ulicy — stwierdził Trev.
— Na całej ulicy? To będzie zabawa.
— Coś poszło źle, prawda?
Dopiero teraz Pepe pojawił się w polu widzenia Treva.
— To właściwie nie mój problem — oświadczył. — Ale są ludzie, których zwyczajnie nie lubię. Aż za wielu ich widziałem, dręczycieli i drani. Jeśli bardzo szybko chcesz się wyszkolić w atletyce, powinieneś urodzić się tutaj z talentem projektanta i może jeszcze kilkoma drobnymi preferencjami. Lord Vetinari źle to sobie wykombinował. Uważał, że może coś zorganizować z piłką, tylko że to mu się nie uda. To nie jest Gildia Złodziei, rozumiesz. Gildia Złodziei jest zorganizowana. A piłka nożna nie jest. Przekonał kapitanów, ale to nie znaczy, że reszta pójdzie za nimi grzecznie jak owieczki. Ostatniej nocy wszędzie się bili. Twoi kumple ze swoją błyszczącą nową piłką i nowymi koszulkami zostaną jutro rozbici. Nie, gorzej: rozsmarowani.