Выбрать главу

Glenda zerknęła na dziewczynę. Jej twarz nawet nie drgnęła, podobnie jak jej ołówek. Nutt uśmiechnął się do siebie i mówił dalej:

— Rozważmy teraz sytuację na przykład lecącej piłki. Skąd przybywa, sądzimy, że wiemy, ale gdzie wyląduje, to wiecznie zmienna zagadka, nawet jeśli analizować ją jedynie w przestrzeni czterowymiarowej. Mamy zatem egzystencjalną tajemnicę, przed jaką staje kopiący, gdyż jednocześnie uderza i jest uderzany. Kiedy piłka leci, wszystkie możliwości zostają nieubłaganie powiązane, jak powiedział Herr Frugah w „Das Nichts des Wissens”: Ich kann mich nicht genau erinnern, aber es war so etwas wie eine Vanillehaltige süsse Nachspeisenbeigabe, chociaż wydaje mi się, że przyjmował wtedy jakieś medykamenty. Więc kto wprawia w ruch, a kto jest wprawiany? Skoro rozwiązanie daje się osiągnąć jedynie poprzez konceptualną manifestację, wykorzystującą, jak się wydaje, pewne percepcje przestrzeni pozaskończonej, można łatwo zauważyć, że wśród możliwości jest i taka, że piłka wyląduje we wszystkich miejscach jednocześnie, albo okaże się, że nigdy nie została kopnięta. Moim zadaniem jest zredukowanie tej metafizycznej nadmiarowości, tak ją określę, by dostarczyć moim chłopcom jakiegoś akceptowalnego paradygmatu, takiego jak na przykład: wal w sam środek, synu, a nawet jak bramkarz zatrzyma, przynajmniej oberwie tak, że na długo sobie zapamięta. Widzi pani, kluczowe w piłce jest to, że wcale nie chodzi w niej o piłkę. Jest to niezwykle fascynująca wielowymiarowa filozofia, wytłoczenie, można powiedzieć, tego, co doktor Paspinder opublikował w „Das Meer von Unvermeidlichkeit”. Zapyta pani teraz, jestem pewien — mówił dalej — co z 4-4-2 albo nawet 4-1-2-1-2, tak? A moja odpowiedź na to brzmi: jest tylko jedność. Tradycyjnie w drużynie mamy jedenastu graczy, ale to skutek naszej niedoskonałej percepcji. W rzeczywistości jest tylko jeden, a zatem powiem… — tu zaśmiał się lekko — … ośmielając się sparafrazować sformułowanie z „Drzwi decepcji”: nie jest ważne, czy wygrasz, czy przegrasz, jeśli tylko strzelisz więcej goli.

Dziewczyna spojrzała na swój notes.

— Czy mógłby pan to powiedzieć prościej?

— Och, przepraszam! — Nutt się zawstydził. — Wydawało mi się, że właśnie powiedziałem.

— I myślę, że chyba już wystarczy. — Glenda wzięła dziewczynę pod ramię.

— Ale nie spytałam go nawet o ulubioną łyżkę! — jęknęła reporterka.

Nutt odchrząknął.

— No cóż, byłbym wdzięczny za uprzedzenie o takim pytaniu, gdyż dotyczy ono bardzo obszernej dziedziny. Sądzę jednak, że Wielka Spiżowa Łyżka z Cladhu, ważąca ponad tonę, byłaby dobrą kandydatką. Choć nie można zapominać o zestawie łyżeczek, z których każda jest mniejsza od ziarenka ryżu, wyrzeźbionych przez jakiegoś nieznanego geniusza dla konkubin cesarza Whezi. Bez wątpienia jednak przewyższała je słynna mechaniczna łyżka zaprojektowana przez Bezdennie Głupiego Johnsona, która podobno mogła mieszać kawę tak szybko, że filiżanka unosiła się nad talerzykiem i uderzała o sufit. Ach, być muchą na tej ścianie, jak to mówią, choć nie za blisko, ma się rozumieć. Mniej znana jest śpiewająca łyżka uczonego mędrca Ly Tin Wheedle’a, która przy stole umiała zabawiać gości, intonując zabawne pieśni. Pośród innych wspaniałych łyżek…

— Wystarczy — stwierdziła Glenda i odprowadziła dziewczynę. Dla jej własnego dobra.

— On jest orkiem? — spytała Roz.

— Tak mówią — odparła Glenda.

— Wszystkie takie były? Myślałam, że chodziło im głównie o ukręcanie głów…

— Przypuszczam, że każdy by się znudził, gdyby stale robił to samo.

— Ale skąd on wie to wszystko o łyżkach?

— Może mi pani wierzyć, jeśli ktoś kiedyś napisał książkę „Wielkie łyżki świata”, pan Nutt ją przeczytał.

Trev słyszał żałosny głos dziewczyny, kiedy Glenda niemal siłą odciągała ją byle dalej od Nutta.

— Tak naprawdę chciałam porozmawiać z Jewels — tłumaczyła Roz, bez jednego spojrzenia mijając Juliet. — Ale wszyscy mówią, że się ukrywa.

Podszedł szybko i przywołał do siebie pozostałą dwójkę.

— Jutro dojdzie do mordu — oznajmił. — Magowie nie mogą używać czarów, a Zjednoczeni Ankh-Morpork mają się składać z najtwardszych, najpaskudniejszych drani, jacy akurat nie siedzą w Tantach.

— W takim razie musimy odpowiednio zmienić taktykę — uznał Nutt.

— Czyś ty zwariował? Mówię o takich typach jak Andy, Nutt. A on wcale nie musi być najgorszy.

— Ale wszystko jest kwestią taktyki. Poznania silnych i słabych punktów oraz właściwego wykorzystania tej wiedzy.

— Słuchasz mnie? Nie będzie na to czasu.

— Jeśli mógłbym zacytować…

— Pytałem, czy słuchasz! Znasz jakieś cytaty z ludzi, którzy dostali nożem w plecy, a potem zostali skopani po… — Urwał na moment. — Po tym, jak już leżeli na ziemi? Bo o tym właśnie powinieneś w tej chwili myśleć.

— Straż będzie na miejscu…

— Strażnicy mają jeden sposób rozwiązywania skomplikowanych sytuacji. Każą wszystkim leżeć. To ułatwia sprawę.

— Jestem pewny, że w piłkę możemy pokonać każdą drużynę — oświadczył Nutt.

Trev rozejrzał się, rozpaczliwie szukając kogoś, kto go zrozumie.

— To nie działa w ten sposób! Już nie chodzi o piłkę!

— Chyba nie chciałabym patrzyć, jak ktoś zostaje ranny — odezwała się Juliet.

— W takim razie będziesz musiała zamknąć oczy — burknął Trev.

— Nutt, tobie się wydaje, że wszystko potoczy się ładnie i po sportowemu, bo ta nowa piłka nożna tak właśnie jest wymyślona. Ale to wciąż ci sami ludzie! Wiesz, co o tym myślę?

— Mój tato mówił, że jeśli Akademicy przegrają, źle to będzie wyglądać dla Vetinariego — poinformowała Juliet.

— I ucieszy się z tego? — spytał Trev.

— No, myślę, że tak, ale nawet tato mówi, że pewnie lepiej już mieć przeklętego Vetinariego niż któregoś z tych drani, co ich mieliśmy wcześniej.

Tak, bo miasto działa, myślał Trev. Panował tu straszny zamęt, dopóki Vetinari nie przejął władzy, i nikt nie wie, jak tego dokonał. Miał teraz pracującą jak należy straż. Rozwiązał sprawę wojny między trollami a krasnoludami. Pozwalał ludziom robić, co chcą, pod warunkiem że robili to, co on chce. A przede wszystkim Ankh-Morpork pełne było teraz ludzi i pieniędzy. Wszyscy chcieli mieszkać w Ankh-Morpork. Czy naprawdę jego władza może się zachwiać, ponieważ coś źle pójdzie z nową piłką nożną? No więc odpowiedź brzmiała: tak, oczywiście — bo tacy właśnie są ludzie.

Trev wspomniał o tym Glendzie, kiedy wróciła po odprowadzeniu oszołomionej Roz poza zasięg filozofii Nutta. Popatrzyła na niego z powagą.

— Myślisz, że Vetinari o tym wie? — spytała.

— Nie mam pojęcia. Znaczy, słyszałem, że podobno ma mnóstwo szpiegów, ale nie jestem pewien, czy oni wiedzą.

— Myślisz, że ktoś powinien mu powiedzieć?

Trev parsknął śmiechem.

— A co proponujesz? Żebyśmy poszli do pałacu, stanęli przed nim i powiedzieli: „Przepraszamy, ale jest parę spraw, które panu umknęły”?

— Tak — odrzekła Glenda.

* * *

— Dziękuję ci, Drumknott, to na razie wszystko — rzekł Vetinari.

— Oczywiście, sir — odparł Drumknott.

Skinął lady Margolotcie i bezgłośnie wyśliznął się z pokoju.

— Rozumiem, Havelocku, że Drumknott jest bardzo kompetentnym sekretarzem, ale zawsze wydawał mi się dziwacznym człowieczkiem.